Pasażer: czuliśmy dym, ludzie płakali i modlili się
Spodziewaliśmy się zwykłego lądowania - opowiadał gość Kontrwywiadu RMF FM, pasażer lotu numer 16, Dominik Dymecki. Na pokładzie nie było paniki. Płacz - tak. Krzyki chyba nie. Dostaliśmy instrukcje. "Pas zapiąć na maksimum" - żebyśmy nie latali po samolocie. Uprzedzono nas, że padną trzy kolejne komendy: "Przygotować się do lądowania", "Pas odpiąć", a na końcu: "Ewakuacja".
02.11.2011 | aktual.: 02.11.2011 09:58
Boeing 767 Polskich Linii Lotniczych LOT awaryjnie wylądował na warszawskim lotnisku imienia Fryderyka Chopina. Nikt nie został ranny. Na pokładzie było 220 pasażerów i 11 członków załogi. Maszyna, która leciała do Warszawy z Newark w USA, nie mogła wypuścić podwozia i lądowała "na brzuchu". Po niemal godzinnym krążeniu nad stolicą kapitan samolotu zdecydował się lądować bez podwozia.
Dominik Dymecki opowiadał, że wszyscy skupiali się chyba na tym, co zrobić, żeby wszystko poszło dobrze. - Wiadomo, że to nie było w naszych rękach, tylko w rękach pilota, ale przygotowanie planu ewakuacji prawidłowo zależało też od nas, pasażerów. Myślę, że ta adrenalina tak pozytywnie na wszystkich zadziałała i jednak nie myśleliśmy o tym, co może się zdarzyć złego, raczej myśleliśmy o tym, żeby wszystko było ok., co zrobić, żeby wszystko pozytywnie skończyło się jednak - relacjonował pasażer lotu.
Jak powiedział, na początku wszystko przebiegało normalnie i pasażerowie spodziewali się normalnego lądowania. - Nawet już przecież taki komunikat był, kiedy to kapitan mówi, jaka jest pogoda w Warszawie, "dziękujemy, miłego pobytu" itd. A nagle dwie minuty później coś, czego się nigdy nie słyszy, czyli komunikat: "Szanowni państwo, informujemy, że z przyczyn od nas niezależnych lądowanie odbędzie się w trybie awaryjnym". To był początek tak na prawdę - wspominał.
Dominik Dymecki podkreślił, że na pokładzie nie było objawów paniki. - Na pewno było duże zdenerwowanie, niektórzy płakali, niektórzy się modlili, nie mogli opanować nerwów i emocji. Ale nie widziałem i nie usłyszałem takiej sytuacji, przejawiającej oznaki paniki. Pod tym względem było naprawdę ok. Stewardessy cały czas oczywiście pilnowały tego, żeby pasażerowie zachowywali się w porządku. Szybko reagowały, jeżeli ktoś miał jakieś pytania - opowiadał pasażer Boeinga.
Rozmówca RMF FM przyznał także, że czuje się jak człowiek, któremu podarowano nowe życie. - Rzeczywiście, opatrzność czuwała nad nami. Zagrożenie życia było duże, a udało się. Faktycznie, 1 listopada chyba będziemy co roku świętować - powiedział Dymecki.