PublicystykaPapieże islamu czy konający Zachód?

Papieże islamu czy konający Zachód?

Paweł Lisicki napisał wielki akt oskarżenia przeciw współczesnym papieżom. Paweł VI, Jan Paweł II, Benedykt XVI i Franciszek obwiniani są o uległość wobec islamu.

Papieże islamu czy konający Zachód?
Źródło zdjęć: © PAP/EPA

04.07.2015 | aktual.: 25.07.2016 14:45

Jeśli ktoś czytał "Papieża Hitlera" Johna Cornwella, to wie, o czym mowa. Brytyjski autor stworzył niezwykle ostry akt oskarżenia przeciwko Piusowi XII, zarzucając mu obojętność wobec Holokaustu i sprzyjanie Hitlerowi. Teraz podobną drogą idzie Paweł Lisicki, który w pełnej żaru i wściekłości książce "Dżihad i samozagłada Zachodu" oskarża papieży posoborowych - od Pawła VI do Franciszka - o to, że stali się papieżami islamu, którzy nad wierność nauczaniu Kościoła przedkładają polityczną poprawność i uległość wobec muzułmanów. Oczywiście między oboma publicystami są różnice. Paweł Lisicki w przeciwieństwie do Johna Cornwella unika manipulacji i podawania nieprawdziwych informacji, ale ton wściekłości i oskarżenia Kościoła o uległość wobec potęg świata są takie same. Identyczne jest także to, że obaj autorzy nie biorą pod uwagę kontekstu geopolitycznego, w jakim przyszło działać papieżom.

A kontekst ten jest niestety niezmiernie trudny. Każda pojawiająca się na Zachodzie nieprzychylna (nie ma znaczenia, czy prawdziwa) wzmianka o islamie wywołuje reakcję muzułmanów, którzy zaczynają palić chrześcijańskie świątynie na Bliskim Wschodzie, a także atakować samych chrześcijan. I nie ma dla nich znaczenia, czy autor danej wypowiedzi lub bluźnierstwa odwoływał się do chrześcijaństwa, czy też nie. Chrześcijanie na Bliskim Wschodzie cierpieli za publikację karykatur Mahometa w duńskiej prasie, a także gdy "Charlie Hebdo" wyśmiewał się z islamu. Jeszcze mocniej atakowano ich, gdy Benedykt XVI wypowiedział słynne słowa na temat islamu (papież zacytował wypowiedź cesarza bizantyńskiego Manuela II Paleologa, który twierdził, że wiara chrześcijańska jest racjonalna, gdyż rozumność jest istotą Boga, a idea islamskiego dżihadu, świętej wojny i nawracania siłą, a nie rozumem, sprzeciwia się Bogu). I to właśnie z powodu tych ataków, a nie podkreślanej przez Lisickiego słabości, papież ostatecznie wycofał się ze
swoich opinii. Ceną za akademicką dyskusję było bowiem życie konkretnych osób, a także przyszłość resztek wspólnoty chrześcijańskiej na Bliskim Wschodzie.

Oczywiście oznacza to, że ulegamy szantażowi terrorystów i że opowieści o islamie jako religii pokoju, którymi raczą nas papieże, a także watykańscy kurialiści, możemy włożyć między bajki. Tyle że akurat za to, iż terroryści mogą z nami robić wszystko, nie odpowiada biskup Rzymu, ale społeczeństwa Zachodu, które wybrały syte i spokojne życie zamiast walki o rzeczy naprawdę ważne. I jakoś nie widać skłonnych do tego, by – gdyby papież zaczął mówić pełną prawdę o islamie - ruszyć do boju za chrześcijan mordowanych wtedy na Bliskim Wschodzie. Gdyby chodziło o ropę lub gaz, to może światowi przywódcy zdecydowaliby się na jakieś działanie, ale gdy w grę wchodzi życie chrześcijan albo ich prawo do normalnego funkcjonowania na terenach, które ich przodkowie zamieszkiwali od wieków, nie ma chętnych do ruszenia w bój. A bez ludzi gotowych, by walczyć za braci chrześcijan, słowa mogą tylko nasilić przemoc. Z terrorystami trzeba albo rozmawiać i negocjować (udając, że traktuje się ich jak godnych zaufania partnerów),
albo mieć przygotowaną na nich inną broń, która umożliwi ochronę ich potencjalnych ofiar. Nie dysponując polityczną bronią, papieże wybierają jedyne możliwe rozwiązanie, czyli rozmowę. I nic się nie zmieni dopóty, dopóki społeczeństwa Zachodu nie odzyskają wiary, a także sensu i celu życia. Zanim to się stanie, trudno winić papieży o to, że unikają drażnienia terrorystów.

Trudno się natomiast nie zgodzić z argumentacją Lisickiego, piętnującego papieży i teologów, którzy zderzają "prawdziwy" islam z fundamentalizmem. Takie przeciwstawienie jest absurdalne. Koran zawiera jasne pochwały przemocy, stawia ludzi niewyznających islamu w pozycji podrzędnej wobec muzułmanów (chrześcijan i Żydów wyżej od pogan i ateistów, którzy nie mają żadnych praw, ale jednak znacząco niżej od muzułmanów), a także pochwala wojnę religijną. Każdy, kto przeczytał Koran i jego interpretacje, wie, że według autorów tych dzieł autentyczny i trwały pokój jest możliwy tylko wówczas, gdy cała ludzkość będzie wyznawała islam. Zanim tak się stanie, każdy muzułmanin ma obowiązek toczyć świętą wojnę, a przerwy w jej prowadzeniu to jedynie czas zawieszenia broni, a nie trwałego dialogu. Uważny czytelnik tekstów islamu nie może też mieć większych wątpliwości, że islam kształtował się w opozycji do nauczania chrześcijan i że w związku z tym obie te religie są skazane na teologiczną konfrontację. Koncept
prawdziwego islamu, który w odróżnieniu od "fanatycznego" ma być pozbawiony wszystkich tych elementów, jest więc skazany na porażkę. Prawdziwy islam - jak potwierdzają chrześcijanie z Bliskiego Wschodu - to właśnie ten, który wyznają terroryści z Państwa Islamskiego. Innego nie ma.

Warto mieć świadomość, że istnieje ogromna rzesza muzułmanów, którzy z owym prawdziwym islamem się nie zgadzają, chcą po prostu normalnie żyć. Oczywiście można powiedzieć, że nie są oni prawdziwymi muzułmanami, że nie wiedzą, w co wierzą i jaka jest naprawdę ich religia. Nie można jednak kwestionować ich istnienia i ignorować w roz­maitych dyplomatycznych lub religijnych rozgrywkach. Odwoływanie się do nich i do ich myślenia powinno być istotnym elementem sensownej strategii religijnej i politycznej. Nie należy tej strategii przeceniać, ale nie wolno też o niej zapominać. Szczególnie kiedy postrzeganie wszystkich muzułmanów jako terrorystów może wpychać w ich ramiona także tych wyznawców islamu, którzy żyją w Europie od kilku pokoleń, ale nie utożsamiają się z celami zaangażowanych muzułmanów. Rozsądek podpowiada więc, by otaczać ich szacunkiem i odróżniać od tych, którzy islam traktują z większym oddaniem i interpretują go w bardziej wojowniczym (bliższym Mahometowi) duchu. Podzielenie przeciwnika bywa
istotnym elementem strategii politycznej. A w kwestiach religijnych uważne oddzielanie tego, co prawdziwe i szczere, od tego, co ewidentnie fałszywe jest istotnym elementem uprawiania teologii.

I kwestia ostatnia, być może najważniejsza. Z książki Lisickiego przebija przekonanie, że Kościół i papiestwo powinny się zaangażować w obronę cywilizacji zachodniej. Tyle że nie ma ku temu powodów. Rolą Kościoła jest głoszenie Jezusa Chrystusa wszelkiemu stworzeniu, a nie umacnianie politycznych konstruktów, i to w sytuacji, gdy ich przedstawiciele sami uznali, że śmierć będzie najlepszym rozwiązaniem. A w takiej sytuacji jest obecnie Zachód. Jego głównym problemem nie są muzułmanie, ale brak woli życia i idei, która mogłaby przywrócić sens egzystencji. Elity Zachodu odrzuciły chrześcijaństwo i zastąpiły je religią eutanazji, aborcji, narkotykowego haju, a mieszkańcy Zachodu nad rodzicielstwo przedkładają likwidację swoich dzieci (nie tylko chorych, lecz także zdrowych). Natura nie znosi próżni - miejsce tych, którzy żyć nie chcą, a do tego nie widzą niczego, za co byliby gotowi umrzeć, zajmują ci gotowi nie tylko umierać, lecz także zabijać za swoje poglądy. I choć mi się to nie podoba, to niestety jestem
świadomy, że bogate domy starców prędzej czy później są podbijane i grabione przez pryszczatych nastolatków z karabinami, którzy w swoich krajach (ale też w naszych, bo muzułmanie to już część Europy) nie mają gdzie zdobyć kasy i kobiet. Tak skończył Rzym, tak skończy i Bruksela. I nic, nawet zrzędzenie intelektualistów, nie jest w stanie jej uratować.

Co nam zostaje? Odpowiedzi dostarcza historia i papieże ostatnich kilkudziesięciu lat. Gdy padał Rzym, św. Benedykt stworzył zakon, który przeniósł to, co najcenniejsze, w przyszłość. I nie była to już wówczas zdegenerowana rzymskość, ale chrześcijaństwo w jego łacińskiej wersji. My musimy zrobić to samo. Zostawić zgliszcza (a może raczej ścieki) naszej cywilizacji i zająć się głoszeniem Chrystusa, ewangelizacją europejskich neopogan. Do takiego działania wzywał nas zarówno św. Jan Paweł II, jak i Benedykt XVI, teraz robi to Franciszek. Jest to jedyna metoda, by przekazać kolejnym pokoleniom (zapewne o wiele bardziej śniadym niż obecne) to, co najważniejsze z dorobku naszej cywilizacji. Wiara w to, że narzekaniem na papieży uratujemy Kościół (a przy okazji cywilizację) jest, jak sądzę, naiwna. O wiele skuteczniejsze są ewangelizacja i głoszenie piękna chrześcijaństwa. A to Paweł Lisicki, czego znakomitym dowodem są jego książki biblijne, potrafi robić znakomicie. Oczywiście w ten sposób nie walczy się
z islamem, ale za to walczy się o nowych chrześcijan. A to jest obecnie najważniejsze.

Tomasz P. Terlikowski, "Do Rzeczy"

Całość tekstu do przeczytania w bieżącym numerze. Nowy numer "Do Rzeczy" od poniedziałku w kioskach.

Źródło artykułu:WP Opinie
paweł lisickizachóddo rzeczy
Zobacz także
Komentarze (43)