Trwa ładowanie...
Marcin Bartnicki
03-09-2012 08:16

Państwowy gigant energetyczny nie zapłacił 12 kontrahentom?

12 firm zbudowało call center dla firmy Enea Operator, należącej do państwowego giganta energetycznego - grupy Enea, która ma uczestniczyć w budowie polskiej elektrowni atomowej. Przedsiębiorcy nie otrzymali zapłaty, ponieważ pośrednik, któremu Enea zleciła budowę, zbankrutował. Państwowa spółka nie chce brać odpowiedzialności za długi. Utrzymuje, że o żadnych podwykonawcach nie wiedziała. Kontrakt okazał się dla Enei wyjątkowo korzystny, za budynek zapłacono 2/3 wartości, oszczędzając 647 tys. zł. - To jawne oszustwo i złodziejstwo - komentują poszkodowani przedsiębiorcy.

Państwowy gigant energetyczny nie zapłacił 12 kontrahentom?Źródło: WP.PL, fot: Sławomir Kowalewski
d1wk7hu
d1wk7hu

- Od wystawionych faktur musieliśmy zapłacić podatki, mimo że pieniędzy nie otrzymaliśmy. Zapłaciliśmy naszym dostawcom za materiały, straciliśmy bardzo wiele. Dzieją się dramaty nie tylko w naszych firmach, również w naszych rodzinach. Żal, bo wśród nas jest osoba, która nie otrzymała ok. 10 tys. zł. To zwykły rzemieślnik, uczciwy człowiek o spracowanych dłoniach, który własnoręcznie układał płytki w łazienkach i na korytarzach. Pracował po nocach do ostatnich dni i nic z tego nie ma - mówi Ryszard Lorych. Jego firma działa od 22 lat, nie otrzymała 123 tys. zł za wykonane prace. - Musiałem zwolnić część pracowników, nie wszystkim jeszcze zapłaciłem, zadłużyłem się, zlikwidowałem część parku maszynowego. 123 tys. zł to ogromne pieniądze dla małej firmy - mówi.

Część poszkodowanych przedsiębiorców, z którymi rozmawialiśmy, straciła już nadzieję na odzyskanie pieniędzy. Winą za swoje problemy obarczają zarówno wykonawcę inwestycji - firmę DOM-MUS, jak i Eneę. Deklarują, że zrobili wszystko, co było w ich mocy, żeby sprawdzić kontrahentów. Niektórzy pracowali z głównym wykonawcą od lat i nigdy nie skarżyli się na problemy. Dziś chcą ostrzec innych. - Wydaje się, że państwowa firma gwarantuje rzetelność, a to nie jest tak. Nie może być czegoś takiego w państwie prawa, że z jednej strony firma pokazuje się jako filantrop i sponsor, a z drugiej ma gdzieś swoje podstawowe zobowiązania. Boli nas, gdy widzimy imprezy sponsorowane przez Eneę, czujemy tym większy żal, bo to m.in. z naszych pieniędzy - mówi Ryszard Lorych.

Pewne zlecenie od państwowej firmy

2 sierpnia 2011 roku spółka Enea Operator Sp. z o. o., ogłosiła przetarg na modernizację budynku przy ul. Polnej 60 w Poznaniu. W praktyce zlecenie wymagało zburzenia istniejącego obiektu i zbudowanie nowego call center od podstaw. Zlecenie warte niemal 1,9 mln zł powierzono należącej do Jerzego Kostenckiego firmie MUS-DOM. Jak powiedzieli nam współpracujący z firmą przedsiębiorcy, miała ona dobrą opinię, do tej pory zawsze wywiązywała się z umów.

Sytuacja zmieniła się w grudniu 2011 roku. Z powodu zaległości w płatnościach firma została postawiona w stan upadłości, wstrzymała wypłaty pieniędzy dla przedsiębiorstw pracujących przy budowie call center. Spowodowało to opóźnienia, za które Enea naliczyła kary umowne sięgające niemal połowy wartości kontraktu, dlatego nie zapłaciła wynoszącej 647 tys. zł ostatniej transzy płatności za zamówiony budynek. 17 stycznia 2012 firma DOM-MUS zgłosiła państwowej spółce wszystkich podwykonawców i zwróciła się z prośbą o przekazanie brakujących 647 tys. zł bezpośrednio firmom pracującym przy budowie call center. Enea odmówiła. Przedstawiciele państwowej spółki uzasadniali, że umowa z głównym wykonawcą zakazywała zatrudniania podwykonawców i o innych firmach pracujących na budowie nie wiedzieli.

d1wk7hu

Zakaz zatrudniania podwykonawców zawarty w umowie Enei Operator z firmą DOM-MUS był dla państwowej spółki wyjątkowo korzystny. Bez tego zapisu, w przypadku upadłości głównego wykonawcy, zgodnie z art. 647 Kodeksu cywilnego, Enea musiałaby zastosować się do zasady "solidarnej odpowiedzialności" i zapłacić podwykonawcom za prace wykonane przy call center. W sądzie pracownicy Enei utrzymują, że podwykonawców nie było na budowie.

Podwykonawcy o stanowisku Enei mówią: to bzdura. - To wykonywało 12 firm i nagle nikt o niczym nic nie wie. Teren jest strzeżony, bo obok znajduje się biurowiec Enei. Wjeżdżaliśmy bez żadnego problemu, portierzy podnosili nam bramki. To nie było tak, że ktoś mógł o tym nie wiedzieć. Na terenie jest monitoring, ale teraz jest problem z dotarciem do taśm, prawdopodobnie nagrania zostały już skasowane - mówi Maciej Janicki. Jego firma - Mabud Polska Sp. z o. o. dostarczyła i zamontowała drzwi i okna. Przedsiębiorca wyjaśnia, że musiał zlecić badania swoich wyrobów w instytucjach wystawiających odpowiednie certyfikaty. Było to wymogiem oddania budynku do użytku. Certyfikaty przekazał firmie Enea. - Za to, żeby taki certyfikat posiadać, płaci się straszne pieniądze. Wykonałem tę pracę, oddałem certyfikaty, a teraz ktoś mi mówi, że ja tego nie zrobiłem. To jest jawne oszustwo i złodziejstwo - twierdzi Janicki.

Firma Romana Pludry dostarczyła i zainstalowała urządzenia wentylacyjne. Przedsiębiorca deklaruje, że jego ludzie mieli regularny kontakt z pracownikami Enei, m.in. z jednym z inżynierów nadzorujących budowę. - Oczywiście, że wiedział o tym, że tam pracują inne firmy, przecież sam przeglądał dokumenty moich pracowników zatrudnionych na tej budowie. Jedna z osób wskazywała mu w skoroszycie, którzy ludzie i z jakiej firmy są murarzami, elektrykami itd. Przez długi czas na budowie nie było żadnego pracownika DOM-MUS, pojawili się dopiero na końcu - opowiada Roman Pludra.

Maciej Janicki dodaje, że wszyscy pracujący na budowie musieli przejść szkolenie BHP, które przeprowadzał człowiek zatrudniony przez Eneę. - Najważniejszym obowiązkiem inspektora nadzoru i kierownika budowy było sprawdzenie, czy pracownicy są zdolni do pracy, czy mają świadectwa lekarskie i odpowiednie szkolenie BHP. Co by się stało, gdyby mojemu pracownikowi na głowę spadła cegła? Kto by wtedy odpowiadał, skoro teraz pracownicy Enei mówią, że o nas nie wiedzieli? - zastanawia się Maciej Janicki. Zadaliśmy pytanie o szkolenia BHP rzecznikowi prasowemu Enei Operator. - Z tym pytaniem proszę się zwrócić do wykonawcy - firmy DOM-MUS - odpowiada Danuta Tabaka.

d1wk7hu

"Oficjalnie nic nie wiemy"

Czesław Ratajczak, właściciel firmy, która zbudowała fundamenty, ściany, strop, elewację i dach budynku wymienia nazwiska pracowników Enei, którzy zajmowali się nadzorem. - To była pani Dorota Dziędzielewska, jej szef - Bogumił Tabaka (koordynator ds. administracyjnych - przyp. red.) i inspektor Przemysław Gąsiorowski - wymienia Czesław Ratajczak. - Oczywiście, że wiedzieli od samego początku, ale nie chcą się do tego przyznać - wyjaśnia przedsiębiorca. Jego firma otrzymała 90 tys. zł, pozostałych 300 tys. zł nigdy się nie doczekał.

Zapytaliśmy pana K., który zajmował się nadzorem tego projektu, czy może potwierdzić, że pracownicy 12 podwykonawców brali udział w powstawaniu budynku. - Nie za bardzo jestem chętny do udzielania jakichkolwiek informacji. Nawet jak wiem cokolwiek, to nie są tego typu informacje, żebyśmy mogli o nich rozmawiać. Zakończmy tę rozmowę na tym etapie i nie wracajmy do niej już nigdy - mówi K. Zaznacza, że nie jest pracownikiem Enei, ale człowiekiem z zewnątrz, który dostał zlecenie od Enei na wykonanie wyznaczonej pracy.

Ryszard Lorych zwraca uwagę, że pracownicy Enei doskonale znali sytuację, ale nie chcieli przyznać tego oficjalnie. - Koordynator ds. administracyjnych mówił: "nie wiedzieliśmy, że w DOM-MUS jest ciężka sytuacja, chcielibyśmy wam pomóc, ale nie bardzo możemy". Najważniejsza jest jedna fraza, która zawsze padała, nie tylko w rozmowach ze mną: "ta rozmowa jest nieformalna, oficjalnie nic nie wiemy". Spółka z udziałem skarbu państwa, a brak w niej elementarnej przyzwoitości - opowiada Lorych.

d1wk7hu

To samo usłyszeliśmy od Mariusza Sołtysiaka, który w firmie DOM-MUS był dyrektorem technicznym. - Mieli tam trzech inspektorów nadzoru - elektrycznego, sanitarnego i od robót budowlanych. Ci inspektorzy kontaktowali się bezpośrednio z ludźmi, którzy byli na budowie. Nie ma takiej możliwości, żeby nie wiedzieli, że to są podwykonawcy i to każdy potwierdzi. Twierdzenie, że było inaczej, to jest wciskanie kitu. Formalnie nie zostało to zgłoszone, tego nie dopełniliśmy i to jest błąd - przyznaje Mariusz Sołtysiak. Wymienia te same nazwiska, co podwykonawcy. - Pani Dorota Dzięgielewska i pan Przemysław Gąsiorowski - to są osoby, które były tam na miejscu przez cały czas jako przedstawiciele Enei - mówi. Czy pracownicy Enei wiedzieli, że call center budują podwykonawcy? Zapytaliśmy o to rzecznika spółki. - Stosowne oświadczenie w tym przedmiocie zostało złożone w toczącym się postępowaniu sądowym - stwierdza krótko Danuta Tabaka. Oświadczenia nie otrzymaliśmy, można jednak przypuszczać, że Enea nadal zajmuje
stanowisko przedstawione jednemu z przedsiębiorców w styczniu. Czytamy w nim, że Enea nie wyrażała zgody na zatrudnienie podwykonawców, dlatego nie bierze odpowiedzialności za nieopłacone faktury.

Część podwykonawców jest przekonana, że spółka Enea Operator powinna zwrócić im pieniądze za prace wykonane przy call center. Spór przeniósł się do sądu, w sprawie świadkami są m.in. pracownicy państwowej firmy. Ostatnia rozprawa odbyła się 24 sierpnia w Sądzie Rejonowym Poznań-Stare Miasto. Pojawił się na niej nasz fotoreporter Sławomir Kowalewski oraz ekipa TVP Poznań. Mimo że rozprawa była jawna, sędzia nie wyraził zgody na filmowanie i robienie zdjęć na sali rozpraw, ponieważ prawnicy Enei nie zgodzili się na publikację swojego wizerunku. Co zaskakujące, zgody na opublikowanie wizerunku nie wyraził również sam sędzia.

"Zrobili taki numer..."

Całą winę za problemy przedsiębiorców Enea Operator zrzuca na wykonawcę inwestycji firmę DOM-MUS. Rzecznik państwowej spółki Danuta Tabaka zaznacza, że Enea również jest wierzycielem DOM-MUS, mimo że zapłaciła tej firmie tylko 65% wartości kontraktu. - Pozostała kwota zostanie umniejszona o wartość niewykonanych i nienależycie wykonanych prac, a następnie rozliczona wraz z karami umownymi, które zostały naliczone zgodnie z postanowieniami umowy. W wyniku tych rozliczeń wykonawca prac jest dłużnikiem spółki Enea Operator Sp. z o.o. - informuje Danuta Tabaka. Termin oddania budynku wyznaczono na 28 grudnia 2011 roku, przekazanie nastąpiło 15 lutego 2012.

d1wk7hu

Pracujący wówczas dla DOM-MUS Mariusz Sołtysiak zdradza szczegóły niepisanej umowy z Eneą. - W trakcie pracy pojawiły się roboty dodatkowe. Podpisaliśmy umowę na wykonanie tych robót, ale Enea nie wyraziła zgody na przedłużenie terminu, jej pracownicy stwierdzili: "nic się nie martwcie, terminu nie będziemy przedłużać, bo za dużo osób w zarządzie musiałoby to podpisywać, ale nie będziemy robili problemu, jeśli trochę się spóźnicie". Gdy sytuacja zaczęła robić się napięta, nikt o tych ustaleniach nie pamiętał. Kiedy doszło do odbioru budynku, Enea zrobiła taki numer, że policzyła, jakich robót nie wykonaliśmy - podwykonawcy odmówili ich dokończenia, ponieważ nie dostali pieniędzy. Dodatkowo naliczono nam karę za opóźnienia. Wyszło, że ostatnia transza nie wystarczy nawet na pokrycie naszych zobowiązań - mówi Sołtysiak.

"Z czegoś trzeba żyć"

Poszkodowani przedsiębiorcy nie są pewni, czy firma DOM-MUS próbowała ich oszukać, czy rzeczywiście padła ofiarą niespodziewanych problemów finansowych. - Nie wiem, kiedy pan Kostencki zdawał sobie sprawę z upadłości, natomiast jeszcze w grudniu rozmawiałem z jego pracownikami i żaden z nich nie szukał innej posady - mówi Maciej Janicki.

Roman Pludra pracował z firmą DOM-MUS przy budowie call center dla Enei oraz hotelu w Łaszkowie. Jak twierdzi, problemy z płatnościami pojawiły się już w październiku. - Przez cały czas rozmawiałem z panem Kostenckim i Sołtysiakiem. Gwarantowali, że to chwilowe problemy i będą regulowali płatności, jak tylko będą spływały fundusze z obu budów. Po czasie okazało się, że to nie prawda, że ściągali pieniądze za te kontrakty, ale wykonawcom już ich nie przekazywali - mówi przedsiębiorca. Jest przekonany, że DOM-MUS próbował oszukać podwykonawców celowo. - Na koniec roku zostałem poproszony przez właściciela firmy DOM-MUS o wyłożenie z własnych środków 300 tys. zł na zakup klimatyzatorów. Miałem otrzymać zwrot na początku stycznia. Tych pieniędzy już mi nie oddał, a jednocześnie okazało się, że dużo wcześniej wziął pieniądze od inwestora na poczet tego zakupu - mówi Roman Pludra.

d1wk7hu

Niektórzy z wierzycieli firmy DOM-MUS przypuszczają, że Jerzy Kostencki mógł przenieść część majątku DOM-MUS do innych spółek, aby uniknąć spłaty zadłużenia. Prokuratura tą sprawą się nie zainteresowała. Jak twierdzą przedsiębiorcy, prokurator uznał, że nie ma podstaw do rozpoczęcia postępowania.

Z wpisów w Krajowym Rejestrze Sądowym wynika, że w grudniu 2011 roku, gdy firma DOM-MUS przeżywała problemy finansowe, Jerzy Kostencki i Małgorzata Kostencka pojawili w zarządzie firmy "Szewczyński&Stolz" Sp. z o. o. Z zarządu zniknęły osoby wymienione w nazwie spółki, a samą nazwę zmieniono na Femeco Sp. z o. o. Zmianie uległ również adres, firma przeniosła się do Kostrzynia na ul. Wrzesińską 1C - pod dokładnie tym samy adresem zarejestrowano DOM-MUS. Adres zmieniono później na Poznańską 27A, również w Kostrzynie.

Podobnie stało się w przypadku spółki VIC-MAR, w zarządzie której figurowały początkowo dwie osoby - państwo K. Zastąpili ich Mariusz Sołtysiak i Barbara R., prokurentem firmy został Jerzy Kostencki, firma zmieniła również adres na Wrzesińską 1C w Kostrzyniu. Obecnie w zarządzie zasiada tylko Jerzy Kostencki, a siedzibę firmy przeniesiono do miejscowości Kobylnica.

d1wk7hu

Spółka VIC-MAR startowała w 2012 roku w co najmniej sześciu przetargach rozpisanych przez samorządy i państwowe firmy. Bez powodzenia. - To jest firma, której właścicielem jest pan Jerzy Kostencki i która, z tego co wiem, zajmuje się tym, co DOM-MUS, czyli budownictwem. Pan Kostencki ma wykształcenie w tym kierunku i w tej branży pracuje - mówi Mariusz Sołtysiak. Sam znalazł zatrudnienie w innej firmie. Poprosiliśmy go, aby przekazał naszą prośbę o kontakt Jerzemu Kostenckiemu, nie otrzymaliśmy jednak od właściciela DOM-MUS odpowiedzi. - Pracuje dalej. Każdy próbuje się jakoś ratować i szukać następnej pracy, bo trzeba z czegoś żyć - mówi o obecnym zajęciu Kostenckiego jego dawny pracownik.

Marcin Bartnicki, Wirtualna Polska

d1wk7hu
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1wk7hu
Więcej tematów

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj