Państwo Islamskie zaznacza swoją obecność w Jemenie. "Jesteśmy spragnieni krwi"
Podczas gdy Jemen pogrąża się w walkach, a strony konfliktu jest tyle (i o tak różnych interesach), że o pokój nie będzie łatwo, są też grupy, które korzystają na chaosie. To zbrojni dżihadyści. Coraz bardziej swoją obecność w Jemenie zaznacza Państwo Islamskie (IS), które na ostatnim wideo zagroziło kolejnym przelewem krwi. Czy jednak IS będzie w stanie zbudować silny jemeński kalifat? I wygrać starcie o wpływy z Al-Kaidą Półwyspu Arabskiego, jednym z najgroźniejszych odłamów tej terrorystycznej siatki na świecie?
- Przybyliśmy do Jemenu z bojownikami spragnionymi waszej krwi, by pomścić sunnitów i odebrać ziemię, którą zajęliście - grzmi na propagandowym wideo zamaskowany i uzbrojony dżihadysta, a jego słowa przytacza serwis International Business Times. "My", do których zalicza się mężczyzna z nagrania, to sunniccy ekstremiści, żołnierze kalifatu Państwa Islamskiego w Jemenie. A krew, której tak są spragnieni, że grożą "podrzynaniem gardeł", należy do szyickich bojowników Huti - ich ofensywa zmusiła kilka tygodni temu do ucieczki z kraju nawet prezydenta.
Na opublikowanym w internecie przed weekendem, ok. 9-minutowym wideo widać w sumie 18 dżihadystów na pustyni, w bliżej niezidentyfikowanej lokalizacji. Każdy jest ubrany w taki sam strój kamuflujący, a głowy i twarze mają zakryte jednakowymi beżowymi turbanami. M.in. na te elementy zwrócił uwagę amerykański ośrodek analityczny Stratfor, który ocenia, że ubrania dżihadystów przypominają te noszone przez IS w Syrii i Iraku oraz, że wglądają na nowe. W przeciwieństwie do trzymanych przez nich karabinów, "noszących ślady użytkowania", jak pisze Stratfor. Ośrodek zauważa jeszcze jedną rzecz: zamaskowani ludzi wyglądają na dobrze wyszkolonych. Ich trening z bronią można nawet obserwować na pierwszych minutach wideo. Według amerykańskich analityków nagranie ma przede wszystkim pomóc w rekrutacji bojowników.
Wygląda więc na to, że IS wyciąga ręce (jak zawsze uzbrojone w karabiny) po kolejne zdobycze dla samozwańczego kalifatu. - To jest rzecz, której można się było spodziewać . Wszędzie tam, gdzie na szeroko rozumianym Bliskim Wschodzie panuje chaos, pojawiają się dogodne warunki do aktywizacji komórek Państwa Islamskiego - mówi Wirtualnej Polsce Tomasz Otłowski, ekspert ds. bezpieczeństwa.
A chaos to najlepsze określenie na obecną w Jemenie sytuację.
Kto walczy z kim…
Jemen to kraj, który mniej więcej po połowie zamieszkują sunnici i szyici (głównie zajdyci). Ci pierwsi żyją na południu i południowym-wschodzie. Ci drudzy - na północy i północnym-zachodzie. Szyici, którzy twierdzili, że są dyskryminowani, już kilka razy buntowali się przeciw Sanie. Jednak ich ostatni zryw mógł zaskoczyć tempem i skutecznością. W lutym, po kilku miesiącach ofensywy, rebelianci zajęli stolicę. Potem ruszyli dalej na południe, aż zaogniona sytuacja w końcu zmusiła do emigracji prezydenta Abdu ar-Raba Mansura al-Hadiego.
W Jemenie nie toczy się jednak prosta walka między siłami rządowymi a szyickimi rebeliantami. Huti nie działają bowiem obecnie sami. Ich ruch wsparła część zbuntowanych wojskowych - jak się okazało bardziej lojalnych wobec… poprzednika Hadiego, obalonego przed kilkoma laty prezydenta Alego Abdullaha Saleha. Dziennik "New York Times" już kilka tygodni temu oceniał, że Saleh jest jednym z pociągających za sznurki w tym konflikcie. Jakby sytuacja była zbyt mało skomplikowana, walki mają także międzynarodowe tło. Nie raz bowiem oskarżano Iran o wspierani szyickich rebeliantów, choć Teheran temu raz po raz zaprzecza. Pod koniec marca po stronie Hadiego stanęła z kolei Arabia Saudyjska, która przez miesiąc prowadziła naloty na cele sił Huti.
Na tym wszystkim korzystają dżihadyści, którzy chcą umocnić swoje pozycje w jednym z najbiedniejszych krajów globu - co tylko zmienia sytuację ze złej na jeszcze gorszą. Już w marcu Państwo Islamskie pokazało na co je stać - zamachowcy samobójcy wysadziło się przy dwóch meczetach w Sanie, do których chodzili zwolennicy Huti. Zginęło ponad 100 ludzi. Na pewno więc IS jest zdolne do krwawych uderzeń w Jemenie. Ale jakie ma szanse na zbudowanie kolejnej silnej prowincji kalifatu?
Państwo Islamskie kontra Al-Kaida
Według dr hab. Adama Bieńka, arabisty z Instytutu Orientalistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, ostatnie wideo Państwa Islamskiego ma po prostu "narobić szumu", ale członkowie tej organizacji nie mogą liczyć na faktyczne wielkie sukcesy w Jemenie. - Mogą opierać się na izolowanych enklawach, ale nigdy nie zdobędą poparcia potężnie uzbrojonych i wpływowych jemeńskich plemion. Każdy dotychczasowy przywódca Jemenu musiał mieć wsparcie co najmniej jednego z silnych plemion - mówi ekspert, zdaniem którego Państwo Islamskie "nie utworzy trwałego tworu państwowego" na jemeńskiej ziemi.
Z kolei Tomasz Otłowski podkreśla rozróżnienie między propagandowym ogłoszeniem kalifatu jemeńskiego a rzeczywistym operowaniem w terenie silnych struktur IS. - To są dwie różne rzeczy, dlatego już dzisiaj mamy powołany wilajat, czyli prowincję kalifatu, w Chorasanie na pograniczu afgańsko-pakistańskim, w Libii, na Synaju. Decyzja o tym, żeby coś powołać niekoniecznie oznacza, że w terenie faktycznie funkcjonują sprawne, rozbudowane i mające poparcie lokalnej ludności struktury - mówi.
Otłowski zauważa jeszcze jeden kontekst propagandowego filmu Państwa Islamskiego - to walka z Al-Kadią. - Jemen jest bastionem Al-Kaidy Półwyspu Arabskiego (AQPA). Państwo Islamskiego będzie próbowało podkopać pozycję tej organizacji, która jest uważana za jedną z najsprawniejszych i najgroźniejszych odłamów Al-Kaidy na świecie - mówi Otłowski, zaznaczając, że AQPA działa na Półwyspie Arabskim od lat i IS będzie trudno zdobyć popularność jej kosztem.
- AQPA w ciągu ostatnich miesięcy niesamowicie umocniła swoje pozycje w Jemenie. W sytuacjach, w których państwa słabną i nie prowadzi się polityki antyterrorystycznej, jest oczywiste, że ekstremiści zyskują na sile. Al-Kaida zajęła kolejne miasta i miasteczka na południu i południowym-wschodzie Jemenu. Zdobyła kolejne bazy wojskowe, uzbrojenie. Jest w tym momencie znacznie silniejsza niż jeszcze pół roku czy rok temu - tłumaczy ekspert.
Co zrobią Saudyjczycy?
Pojawianie się kolejnego gracza, jakim jest Państwo Islamskie, to także wyzwanie dla Arabii Saudyjskiej, która choć w Jemenie walczy z rebeliantami Huti, w Syrii i Iraku jest częścią koalicji przeciwko IS. Rijad może więc prowadzić wobec swojego południowego sąsiada bardzo wyrachowaną grę.
Dr Bieniek nie wyklucza nawet zaskakującego zwrotu Arabii Saudyjskiej w stronę szyickich bojowników Huti. Mimo prosunnickiego profilu, Rijad zwalcza bowiem też Al-Kaidę i Państwo Islamskie. - Arabia Saudyjska będzie uzbrajała wszystkich, którzy staną przeciwko frontowi dżihadystów - ocenia arabista. Jak wyjaśnia, Rijad boi się, że gdyby doszło do powstania jakiegoś tworu państwowego dżihadystów w Jemenie, jego wpływy mógłby się niebezpiecznie dla Saudyjczyków rozszerzyć. - Pamiętajmy, że Arabia Saudyjska jest krajem jednolitym tylko na papierze. Powstała w wyniku podbojów dokonanych przez Saudów po I wojnie światowej - dodaje.
Jednocześnie, jak uważa dr Bieniek, podczas rozmów pokojowych nie będzie można liczyć, że Saudyjczycy poprą jakiś rodzaj szyicko-sunnickiego konsensusu. - Będą chcieli dominacji sunnitów - wyjaśnia arabista. - Jeśli chodzi o negocjacje (pokojowe nt. Jemenu - red.), Arabia Saudyjska zapewne odegra tylko negatywną rolę - mówi.
Także Tomasz Otłowski ocenia, że dla Rijadu i bez IS sytuacja geopolityczna jest zła. - Pojawienia się oficjalne i z całymi fanfarami struktur kalifatu z pewnością może tylko pogorszyć pozycję Arabii Saudyjskiej. Tutaj pole manewru jest ograniczone - operacja militarna nie wchodzi w grę z przyczyn oczywistych, bombardowania lotnicze po miesiącu zostały przerwane, bo nie są skuteczne. Rijad będzie miał spore trudności, co dalej z tym fantem zrobić - mówi. Jedno jest pewne: przedłużający się konflikt i wszystkie słabości rebeliantów Huti, prezydenta Hadiego i sprzymierzeńców obu stron bez skrupułów obrócą na swoją korzyść wojujący islamiści - tak z IS, jak i Al-Kaidy.