ŚwiatMocarstwowe ambicje Iranu na Bliskim Wschodzie. Jemen, Syria, Irak - to może być dopiero początek

Mocarstwowe ambicje Iranu na Bliskim Wschodzie. Jemen, Syria, Irak - to może być dopiero początek

Na chwilę oczy świata zwróciły się ku Iranowi, który zrobił ważny krok, prowadzący do rozwiązania sporu wokół programu nuklearnego. Jednak, jak pisze Tomasz Otłowski na łamach Wirtualnej Polski, w najbliższych tygodniach powinniśmy jeszcze baczniej obserwować Bliski Wschód, bo choć Teheran chwilowo porzucił atomowe ambicje, to na pewno nie odłożył planów regionalnej hegemonii. A te są konsekwentnie realizowane na terenie Syrii, Iraku i ostatnio także w Jemenie. Co więcej, zdaniem eksperta, już wkrótce niespokojnie może być w Bahrajnie, Kuwejcie, a nawet Arabii Saudyjskiej. Wszędzie tam, gdzie szyicka ludność, niezadowolona ze swojej sytuacji, może szukać pomocnej dłoni Iranu, który taktykę "zielonych ludzików" znał i stosował na długo przed Rosją na Krymie.

Mocarstwowe ambicje Iranu na Bliskim Wschodzie. Jemen, Syria, Irak - to może być dopiero początek
Źródło zdjęć: © AFP | Mohammed Huwais
Tomasz Otłowski

Ostatnia runda rozmów w sprawie irańskiego programu nuklearnego, odbywająca się w szwajcarskiej Lozannie, miała doprowadzić do zawarcia porozumienia z Islamską Republiką Iranu (IRI) z końcem marca. Termin ten nie został dotrzymany, co nie przeszkodziło jednak mocarstwom w kontynuowaniu negocjacji - tak jak przez cały okres ostatnich jedenastu lat - w złudnej nadziei, że może jednak w ostatniej chwili Teheran zmieni swe nieugięte stanowisko. Ostatecznie, z dwudniowym opóźnieniem, udało się zawrzeć "historyczne" i "przełomowe" porozumienie z Iranem, które jednak warte będzie tyle, na ile pozwolą sami Irańczycy.

To oni bowiem ostatecznie zdecydują, gdzie i na jak długp dopuszczą międzynarodowych ekspertów weryfikujących zapisy z Lozanny. W istocie przerabialiśmy to już - w różnych odsłonach i kombinacjach - po wielokroć w ciągu minionych ponad 10 lat, od momentu, gdy w 2004 roku świat dowiedział się o istnieniu, prowadzonego od wielu lat (potajemnie) irańskiego programu nuklearnego.

Arena rozgrywek

W cieniu tych "rokowań" i ich "przełomowych" rezultatów - tylko pozornie i powierzchownie odnoszących się do przedmiotowej kwestii zbrojeń jądrowych Iranu, a w istocie dotyczących przyszłości całego regionalnego ładu bezpieczeństwa - na Bliskim Wschodzie rozgrywają się wydarzenia w sposób realny wpływające na przyszły kształt geopolityki tej części świata.

Irańczycy nic jednak nie pozostawiają czystemu przypadkowi i niepewnym zdarzeniom kapryśnego i często ślepego losu. Prowadząc od lat skomplikowane, wieloaspektowe rozmowy na temat swego programu jądrowego ze społecznością międzynarodową (reprezentowaną przez grupę 5+1, czyli pięciu stałych członków RB ONZ i Niemcy), równolegle podejmują cały szereg przemyślanych, dobrze zaplanowanych i skoordynowanych działań strategicznych w regionie. Aktywność ta ma zapewnić Teheranowi osiągniecie sukcesu - rozumianego jako uzyskanie faktycznego statusu mocarstwowego i geopolitycznej dominacji w regionie - niejako metodą faktów dokonanych.

Działalność Iranu jest zatem podejmowana (lub kontynuowana) od Libanu, przez pogrążone w chaosie wojen Syrię i Irak, aż po Jemen, Bahrajn, a nawet Afganistan i Pakistan. Wszędzie tam, gdzie żyją społeczności szyickie, Irańczycy aktywnie działają na rzecz budowy własnego mocarstwowego image. Spektrum stosowanych w ramach tych wysiłków metod i środków jest tak szerokie i zróżnicowane, jak rozległy geograficznie jest obszar, którego dotyczą. Obejmują one zarówno "zwykłą" pomoc humanitarną, materiałową i finansową, jak też dostawy uzbrojenia, wyrafinowanej techniki wojskowej, asystę szkoleniową, a nawet - jak w przypadku Iraku i Syrii - bezpośrednią obecność żołnierzy elitarnych jednostek IRI.

Irańskie "zielone ludziki"

W tym miejscu warto odnotować, że wbrew powszechnemu na Zachodzie przekonaniu to nie Rosjanie wymyślili tzw. wojnę hybrydową, stosowaną przez nich z sukcesami na Ukrainie. Gdy rosyjskie "zielone ludziki" po cichu podbijały Krym wiosną 2014 roku, w Syrii już od ponad roku podobną strategię z sukcesami wdrażali Irańczycy. Ich wersja "hybrydowych bojowników" - czyli "ochotników" (a w istocie członków elitarnych irańskich formacji Pasdaran i Al Kuds), broniących przed dżihadystami z Państwa Islamskiego m.in. świętych dla szyizmu mauzoleów w Syrii, jak meczet Sajida Zajnab koło Damaszku (kryjący ponoć doczesne szczątki Zajnab, córki Alego, uważanego za "założyciela" szyizmu) - z pewnością zainspirowała władze na Kremlu do powielenia tej jakże skutecznej metody działania.

Tym bardziej, że ci irańscy "ochotnicy" przebywają w Syrii formalnie na własną rękę, będąc "na urlopach i zwolnieniach". Teheran zresztą skutecznie powiela i twórczo rozwija tę koncepcję prowadzenia wojny, wysyłając ostatnio setki swych najlepszych ludzi także do Iraku.

Arabia Saudyjska kontra Iran

Nie ulega przy tym wątpliwości, że aktywność Iranu w regionie wpisuje się w szerszy kontekst rywalizacji między sunnitami a szyitami. Ci pierwsi są dzisiaj skupieni głównie wokół Arabii Saudyjskiej, szyici w oczywisty sposób lgną zaś właśnie do Iranu, jako naturalnego patrona i obrońcy ich interesów.

Sunnicko-szyicka rywalizacja w regionie trwa od ponad 35 lat (a więc od momentu wybuchu rewolucji islamskiej w Iranie) i przybiera coraz wyraźniej formę konfrontacji saudyjsko-irańskiej. Warto pamiętać, że w ciągu trwającej wieki rywalizacji z sunnitami, szyici praktycznie zawsze - jako mniejszość - byli słabszą stroną i obiektem represji ze strony dominujących politycznie i religijnie wyznaniowych adwersarzy w łonie islamu.

Dzisiaj, mając za plecami potężnego regionalnego gracza w postaci Islamskiej Republiki Iranu, szyici na Bliskim Wschodzie mogą pozwolić sobie na większą swobodę manewru i większą asertywność. Skutki takiej postawy można oglądać od Libanu i Iraku po Bahrajn i Jemen. Wszędzie tam lokalne społeczności szyickie otwarcie kontestują dotychczasowy ład strategiczny, domagając się poszerzenia przestrzeni własnych swobód i praw działania w ramach istniejących organizmów państwowych. Sęk w tym, że takie zmiany oznaczają de facto zwiększenie możliwości oddziaływania ze strony Iranu, uznawanego za wroga przez większość sunnickich arabskich reżimów bliskowschodnich.

Wspólny wróg

Na korzyść geopolitycznej pozycji Iranu działają także wydarzenia w regionie po Arabskiej Wiośnie. Chaos i krwawe wojny, będące udziałem wielu sunnickich państw arabskich dotkniętych rewoltami z lat 2011-12, nie tylko osłabiają obóz sunnitów, ale dają Irańczykom dodatkowe możliwości "rozgrywania" przeciwników. Najlepiej widać to na przykładzie Syrii, Iraku i Jemenu.

Wszędzie tam gwałtowne, nierzadko dramatyczne (jak w Iraku czy Syrii) pogorszenie sytuacji bezpieczeństwa wewnętrznego dało Iranowi szansę na uplasowanie się w roli czynnika stabilizującego sytuację strategiczną.

Pojawienie się skrajnie ekstremistycznego kalifatu w Lewancie dało Teheranowi asumpt do podkreślania własnego "umiarkowania" i możliwość postawienia się w jednym szeregu razem z Zachodem. Bo też i faktycznie takfiryści z Państwa Islamskiego (IS) i powołanego przezeń kalifatu są na równi śmiertelnym zagrożeniem i dla nas, ludzi Zachodu, jak i dla szyitów (a nawet dla tych rytów w islamie sunnickim, które - jak np. sufizm - uznawane są przez islamistów za herezję i wypaczenie "prawdziwej wiary" w proroka).

Co więcej, ze względu na swój polityczny radykalizm i religijny zelotyzm islamiści z IS okazali się także - o dziwo - wrogiem dla samej Arabii Saudyjskiej i jej arabskich sojuszników z regionu Zatoki Perskiej. W efekcie wykreowało to nieco dziwną sytuację, w której dotychczasowi śmiertelni adwersarze - Iran i Arabia Saudyjska (wraz ze swymi sojusznikami) - znaleźli się de facto po tej samej stronie barykady w wojnie z samozwańczym kalifatem Państwa Islamskiego.

Niecodzienny sojusz

Rijad i jego siły zbrojne, a także wspierani przezeń sunniccy rebelianci w Syrii, walczą oto nagle niemalże ramię w ramię z szyickimi milicjami irackimi oraz pro-irańskim libańskim Hezbollahem przeciwko oddziałom IS. Z całą pewnością nie jest to sytuacja komfortowa dla żadnej ze stron w tej odwiecznej sunnicko-szyickiej rywalizacji, ale wiele wskazuje na to, że większy zgryz mają tu Saudowie i wspierający ich sunniccy Arabowie.

Dla Iranu jest to bowiem niemalże naturalna kolej rzeczy - oto "prawdziwy" islam (czytaj: szyicki) okazuje się bardziej szczery i zgodny z naturą wszechświata, niż jego sunnicki rywal. Nic zatem dziwnego, że to właśnie sunnici muszą "dołączać" do owej koalicji "prawych" w wojnie z terrorystycznym zagrożeniem ze strony Państwa Islamskiego - organizacji, która zresztą w dużej mierze powstała dzięki wsparciu ze strony radykalnych elementów w świecie islamu sannickiego, głównie w krajach Zatoki Perskiej.

Najlepszym przykładem, jak taki dziwny układ działa w praktyce, jest iracki front walki z kalifatem. Gdy rząd w Bagdadzie - zdominowany bardziej niż kiedykolwiek wcześniej przez proirańskich szyitów - podjął z końcem lutego br. decyzję o ofensywie na Tikrit, zarówno Amerykanie, jak i ich arabscy sojusznicy z "koalicji chętnych", walczący z Państwem Islamskim (w tym zwłaszcza Saudyjczycy), musieli zaakceptować fakt, że to głównie szyickie, proirańskie milicje będą stanowić trzon sił skierowanych do walki z kalifatem.

Pikanterii tej sprawie dodaje jednak fakt, że Tikrit to bastion sunnickiego "betonu" w Iraku - z tego miasta pochodził wszak Saddam Hussajn, a jego klan ma do dziś silne wpływy w tej części Iraku. Co gorsza, poparcie społeczne dla islamskich radykałów z IS jest w tym mieście wciąż całkiem spore, sprawiając, że działania szyickich bojówek nie są tam bynajmniej odbierane jako wyzwalanie spod władzy kalifatu, ale raczej jako zaprowadzanie kolejnej okupacji szyickiej.

Konflikt z Jemenem pokazuje siłę Iranu

Podobnie rzecz się ma z innym frontem rywalizacji sunnicko-szyickiej, czyli z Jemenem. Z perspektywy Saudyjczyków, ostatnie wydarzenia w tym kraju to ewidentny przejaw inspiracji Iranu, mającej na celu odwrócenie uwagi od jego programu nuklearnego i rozmów w Szwajcarii. I trzeba przyznać, że jest w tym wiele prawdy - oto nagle, tuż przed finałem rokowań w Lozannie, okazuje się, że USA (i Zachód) stają przed problemem całkowitego i w gruncie rzeczy niespodziewanego załamania sytuacji bezpieczeństwa w Jemenie. Niespodziewanego o tyle, że niewielki w swej skali i lokalny (ograniczony do części terytorium kraju) szyicki ruch rebeliancki Huti nagle okazuje się siłą zdolną nie tylko obalić władze w dość dużym państwie, jakim jest Jemen, ale też zająć większość jego obszaru.

Niewykluczone zatem, że już niedługo - niezależnie od "porozumienia" zawartego w Lozannie - staniemy się świadkami innych, pozornie zaskakujących wydarzeń w regionie Bliskiego Wschodu, mających w tle działania Islamskiej Republiki Iranu i jej mocarstwowe aspiracje. Warto więc na przykład w najbliższych tygodniach zwrócić baczniejszą uwagę na Bahrajn (z jego populacją złożoną w 80 proc. z szyitów, wciąż niezadowolonych ze swojej sytuacji politycznej), a także na społeczności szyickie w Kuwejcie i samej Arabii Saudyjskiej. Jak wspomniano wcześniej, Iran nie zostawia niczego zrządzeniom przypadku...

Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (131)