Państwa afrykańskich Wielkich Jezior: brak decyzji w sprawie Konga
Przywódcom państw z regionu afrykańskich Wielkich Jezior nie udało się porozumieć w sprawie powołania neutralnych wojsk, które rozdzieliłyby kongijskie wojsko wspierane przez siły pokojowe ONZ oraz kongijskich rebeliantów zbrojonych przez Rwandę.
- Spotkamy się znowu, za cztery tygodnie - oświadczył na zakończenie narady jej gospodarz, ugandyjski prezydent Yoweri Kaguta Museveni. We wtorek nad Jeziorem Wiktorii po raz pierwszy od wybuchu najnowszej z kongijskich rebelii spotkali się zaproszeni przez niego prezydenci Konga-Kinszasa i Rwandy - Joseph Kabila i Paul Kagame. Temat nowej wojny w Kongu i kolejnej ingerencji Rwandy w sprawy tego kraju zdominował całkowicie naradę w ugandyjskiej stolicy Kampali.
Kabila twierdzi, że Rwanda wspiera trwającą od marca zbrojną rebelię na wschodzie Konga. W czerwcu dowody winy Rwandy przedstawili w specjalnym raporcie obserwatorzy ONZ. Kagame zaprzecza, jakoby wtrącał się w kongijskie sprawy, za to oskarża Kabilę, że toleruje on w swoim kraju rwandyjskich rebeliantów Hutu, którzy na wygnaniu szykują się, by wywołać wojnę w Rwandzie.
Poza Ugandą, Kongiem-Kinszasą i Rwandą w naradzie Międzynarodowej Konferencji Regionu Wielkich Jezior uczestniczyły Burundi, Tanzania, Kenia, Sudan, Republika Środkowoafrykańska, Kongo-Brazzaville, Angola i Zambia.
Kagame już w połowie lipca zgodził się, by utworzyć neutralne wojska rozjemcze i posłać je na wschód Konga. Kabila też się na nie zgadza, ale chciałby, by rozjemcami stali się żołnierze ONZ stacjonujący od 10 lat w liczbie 20 tys. w Kongu. Na "błękitne hełmy" nie zgadza się jednak Rwanda, która twierdzi, że ponieważ ONZ tworzyło i szkoliło kongijską armię rządową, a potem wspierało ją w walkach z rebeliantami, nie może być neutralne w konflikcie z partyzantami z Ruchu 23 Marca, którzy wywołali wojnę w prowincji Kiwu Północne.
Poza spotkaniem Kabili z Kagame jedynym konkretnym wynikiem narady w Kampali było oświadczenie, które przy jej okazji wygłosiła szefowa amerykańskiej dyplomacji Hilary Clinton, goszcząca z wizytą w Południowej Afryce.
Nie wierząc w utworzenie kolejnych regionalnych sił rozjemczych albo powątpiewając w ich skuteczność, Clinton wezwała państwa z regionu Wielkich Jezior, by po prostu przestały wspierać rebelie u sąsiadów, a zamiast tego pomogły rozbroić buntowników i wydały ich przywódców właściwym sądom.
- Wzywamy do tego wszystkie państwa regionu. Rwandę również - podkreśliła Clinton, unikając oskarżenia wprost sojuszniczki USA o wywołanie wojny w Kongu. Po publikacji czerwcowego raportu ONZ, oskarżającego Rwandę o ingerencję w sprawy Konga, Zachód po raz pierwszy udzielił reprymendy Rwandzie, swojej faworytce w Afryce, a USA, Wielka Brytania, Niemcy i Holandia zawiesiły pomoc dla tego kraju.
Wojciech Jagielski