Pan kapitan Tadeusz Lutak jest w świetnej formie © Podkarpacki Urząd Wojewódzki | Jerzy Żygadło

Pan kapitan nie składa broni. "Jeszcze będę tańcował"

Dariusz Faron

Kapitan Tadeusz Lutak sam się temu dziwi: nieraz zapomina, jaki jest dzień tygodnia, a o bitwach, czołgach i dowódcach opowiada bez zająknięcia. Na swoich 108. urodzinach nie potańczył, ale się nie martwi. Odbije sobie za rok.

- Siadaj pan i gadamy! - rzuca dziarsko, jak przystało na żołnierza.

Od rana Tadeusz Lutak jest w wyśmienitym humorze. Mówią, że "starość nie radość", ale akurat u niego tej radości całkiem sporo. No bo jak tu się nie cieszyć? 29 sierpnia obchodził 108. urodziny. Jest najstarszym żyjącym mężczyzną w Polsce. Zaledwie pięć lat młodszym od liderki ogólnego zestawienia, 113-letniej Jadwigi Żak-Stewart.

Ale przecież nie o statystyki tu chodzi.

Niektórzy seniorzy biedni, schorowani, samotni, nie mają do kogo otworzyć buzi. - A u mnie się drzwi nie zamykają! Mam troje dzieci i dziesięcioro wnuków. Dbają o mnie niesamowicie. Poza tym ostatnio dwa razy odwiedzili mnie członkowie koła miejscowej jednostki strzeleckiej. Ludzie o mnie pamiętają. I chyba mnie lubią. Okropnie mnie to cieszy - uśmiecha się szeroko kapitan. 

A urodziny? Matko, ile tu narodu się zeszło! Starosta, wojewoda podkarpacki, przedstawiciele wojska i wielu innych. Dobrze, że kapitan nie szczędził grosza na porządny tort czekoladowy. Goście zostawili trzydzieści bukietów. A rok temu przyszedł nawet list z życzeniami od prezydenta Andrzeja Dudy. I to nie dwa zdania, tylko dłuższa wiadomość. Pan kapitan był strasznie dumny. I wzruszony.

Nieraz wyjdzie na krótki spacer albo obejrzy film przyrodniczy w telewizji.

- Ale najbardziej to lubię być z ludźmi.

Kapitan Tadeusz Lutak z rodziną
Kapitan Tadeusz Lutak z rodziną © Archiwum prywatne

SZYTY NA MIARĘ

Pokój kapitana Lutaka w jego domu rodzinnym w Strzyżowie na Podkarpaciu to prawdziwe centrum dowodzenia. Na ścianach pełno zdjęć i odznaczeń z czasów służby, m.in. Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski czy Krzyż Armii Krajowej. W szafie nienagannie wyprasowany mundur. W folii ochronnej, żeby się nie pobrudził. Mundur to przecież świętość.

- Wojsko mi fundnęło! - zapala się znowu gospodarz. - Proszę sobie wyobrazić, że krawcowa aż z Krakowa przyjeżdżała, i to dwa razy, żeby mnie wymierzyć. Bo to przecież wszystko szyte na miarę. Zakładam go na specjalne okazje – zaznacza. Ma jeszcze drugi, rezerwowy.

Niby kapitan już dawno w stanie spoczynku, ale nie do końca. Nie dalej jak dwa lata temu na zaprzysiężeniu wnuka, który też jest żołnierzem, przejechał nawet kawałek na czołgu. Posadzili obok niego jakieś urocze dziewczę, żeby zrobić zdjęcie pamiątkowe. Było cudownie. Kapitan pomyślał nawet, że chociaż ciało już nie tak silne jak kiedyś, duchem jest ciągle młody i tęskno mu do służby.

Gdyby tylko nie ta przeklęta noga.

- Niech mi pan powie, jak to jest. Byłem na froncie. Uciekłem Niemcom z niewoli. Skakałem w nocy z jadącego pociągu i wyszedłem z tego bez szwanku. A tu, kur..., wychodzę z łazienki, upadłem na podłogę i noga złamana - załamuje ręce.

Dlatego od lipca rzadko wstaje. Nieraz przejdzie kawałek przy łóżku z pomocą chodzika. Dwa, trzy kroczki i z powrotem pod kołdrę. Przed nim żmudna rehabilitacja, ale jest dobrej myśli. - Jeszcze będę tańczył tak jak kiedyś. Bo jak wychodziłem za młodu na parkiet, tom skakał pod sam sufit!

Zaznacza: noga chora, ale nie jest mu źle. Codziennie przychodzą panie rehabilitantki. Wymyją go, ponaciągają, a on leży jak król. Nieraz im śpiewa, bo śpiewać lubił zawsze tak jak tańczyć. Tu złamana noga w niczym przecież nie wadzi.

Pan kapitan na chwilę milknie. Jak się zna tyle ludowych przyśpiewek, trudno z marszu wybrać tę jedną. W końcu poprawia się na łóżku i zaczyna:

"Śpiewać i tańcować to ja bardzo lubię. I kochać panienki – tego nie zagubię".

Kapitan Tadeusz Lutak w świetniej formie. "Śpiewać to ja lubię":

POCIĄG HITLERA

Poza śpiewaniem kapitan kocha opowiadać.

Odzyskania niepodległości przez Polskę co prawda nie pamięta, bo w 1918 r. miał tylko rok. Ale ma w zanadrzu mnóstwo innych historii i chętnie się podzieli, skoro przyjechał reporter. Dzieci i wnuki słuchały tych opowieści setki razy. A przecież największa przyjemność z opowiadania jest wtedy, gdy ktoś słyszy jakąś historię pierwszy raz.

No więc pan kapitan opowiada o młodości.

Dziewięcioro ich było. Tadek miał pięć sióstr i trzech braci. Ojciec pracował na stacji kolejowej jako zwrotniczy, matka zajmowała się gospodarstwem. A że mieszkali kilkadziesiąt kilometrów od Wisłoka, z dzieciństwa pamięta m.in. całonocne wypady z tatą na ryby. Zanim w 1937 r. założył mundur, zrobił dyplom czeladnika przetwórstwa mięsnego.

Opowiada o wrześniu 1939.

Poszedł w kamasze dwa lata przed wojną na ochotnika. Służył w II Batalionie Pancernym w Żurawicy. Później był gońcem motocyklowym w 10. Brygadzie Kawalerii generała Maczka. Nie zapomni, jak 1 września zobaczył na niebie niemieckie bombowce. Polska artyleria zestrzeliła trzy na jego oczach. Tadek patrzy, niemiecki pilot leży ze zmiażdżoną głową. A drugi jeszcze żywy, podnosi ręce: "Heil Hitler". Jeden z polskich żołnierzy od razu posłał mu kulę i lotnik zamilkł.

Opowiada o niewoli.

Miał trafić na przymusowe roboty do Niemiec, ale uciekł w nocy z transportu kolejowego. Skoczył w ciemność, stoczył się z nasypu. Robi krok, a tu chlup! Wpadł do wody po szyję, musiał się przeprawić na drugi brzeg. Później pokonał ponad sto kilometrów.

Wreszcie wycieńczony staje w ogródku rodzinnego domu. Starsza siostra, Stasia, akurat wiesza pranie. Staje jak wryta i patrzy przerażona. Nie dalej jak poprzedniego dnia kobieta z sąsiedniej wsi przyszła z kościoła prosto po sumie i mówi, że jej syn służył z Tadkiem. I że Tadek padł na polu walki, rozerwany przez pocisk. Dlatego Stasia myślała w pierwszej chwili, że widzi w ogródku ducha!

Opowiada o pociągu "Amerika".

W 1940 r. zatrudnił się przy budowie tunelu kolejowego w Strzyżowie dla sztabowego pociągu Adolfa Hitlera. Potrzebował pieniędzy i kenkarty, żeby uniknąć wywózki na roboty. A przede wszystkim działał już wtedy w konspiracji pod pseudonimem "Pancerz". Wszystkie informacje przekazywał dowódcy z Armii Krajowej, a wcześniej - Związku Walki Zbrojnej.

Kiedy w sierpniu 1941 r. Hitler był w Strzyżowie przy okazji spotkania z Benito Mussolinim, widział jego pociąg na własne oczy. Z przodu i z tyłu uzbrojone wagony, w środku kilka eleganckich. Kapitan obserwował wszystko z pobliskiej stodoły, w której miał kryjówkę.

- Ktoś pomyśli, że skoro żyję 108 lat, to pewnie mam już króliki w głowie. I że coś mi się musiało pomieszać. "Jaki tam Hitler w Strzyżowie?!" Ale przecież to wszystko zweryfikowane! Na wszystko są dokumenty! - przypomina kapitan.

- Patrzyłem na pociąg Hitlera tak, jak teraz patrzę na pana.

- Sporo przeżyłem - mówi kapitan Tadeusz Lutak
- Sporo przeżyłem - mówi kapitan Tadeusz Lutak © Archiwum prywatne

PRAWIE WSZYSCY POMARLI. A ON CIĄGLE JEST

Do niektórych wspomnień lepiej za często nie wracać.

Jak był w niewoli, Niemcy zagnali ich raz na plac i ustawili w rzędzie. Lutak zagryzał tylko zęby, czekając na strzał. Odgłos przeładowywanej broni, zimna lufa wbita w plecy jednego z jego towarzyszy. Mijają sekundy, a oni ciągle żywi. Niemcom się tego dnia nudziło i chcieli ich trochę nastraszyć. Jakimś cudem uniknęli śmierci.

Ale nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Sporo się kapitan naoglądał okropieństw.

Nie zapomni, jak pocisk trafił w ich dwuwieżowego Vickersa – Tadek podjeżdża motorem, chce udzielić żołnierzowi pomocy, a tam zbroczony krwią tułów bez głowy. A jak Niemcy cięli do nich z karabinu maszynowego, kiedy przeprawiali się przez fosę pod lasem? Trupów w rowie było tyle, że Tadek dosłownie po nich deptał. - Nie było gdzie nogi postawić. Niemcy się nie patyczkowali. Byle tylko wyprać Polaków jak najwięcej. Skur....ny jedne.

A jego kompan, Bronek? Jak ich Niemcy gnali, dawali dziennie chochelkę zupy. Sama woda i dwa ziemniaczki. A Bronek potężny chłop, musiał jeść. W czasie marszu wlókł się akurat obok Tadka, gdy nagle padł na kolana ze zmęczenia i głodu. Niemiec bez mrugnięcia posłał mu dwie kule.

Głód był ze wszystkiego najgorszy. Wieczorami Tadek siadał w kucki i naciskał na żołądek kolanami, żeby ssało choć trochę mniej. Ale boleści i tak były straszne.

I dlatego, tłumaczy kapitan, dzisiaj jest taki pogodny.

Docenia, że ma co jeść. Leży w cieple. Nic mu nie zagraża. I przede wszystkim żyje. - Tylu dobrych ludzi poginęło. Ze zdjęcia kombatantów na ścianie wszystkie chłopaki już pomarły.

- A ja ciągle jestem.

CZWARTA NAD RANEM

Kapitan trochę się dziwi, jak to jest.

Wymienia nazwiska wszystkich dowódców bez zająknięcia (Maczek, Raczkowski, Mikulski itd.). Może mówić godzinami o bitwie pod Jordanowem. Albo o działku w czołgu Vickers, którym jeździł (armata kalibru 47 mm). Jego wnuk, Wojtek, żołnierz i pasjonat historii, weryfikuje później opowieści na dokumentach i źródłach. Wszystko się zgadza. Tu pamięć kapitana działa bez szwanku.

A nieraz zapomni, co wczoraj jadł na obiad. Kto go odwiedził tydzień temu. Jaki jest dzień tygodnia. Nie tak dawno pomieszały mu się godziny. Akurat położył się wcześniej. Dochodzi czwarta nad ranem, a kapitan rozbudzony, gotowy na kolejny dzień. Wnuk mówi: "dziadziuś, śpij jeszcze, noc jest!". Kapitan strasznie się zdziwił. Był pewien, że już rano.

- Co zrobić? Czasem się człowiekowi pomyli – przyznaje.

No i słuch mu trochę szwankuje.

Sam instruuje: trzeba mówić powoli, głośno, wyraźnie. Wszystko przez to, tłumaczy, że kiedyś na froncie bomba walnęła całkiem blisko. Wyskoczyli z kolegą z motoru. Leżeli w rowie, wokół tylko beton. Cały dzień rozmawiali na migi, bo tak im szumiało w uszach. Dziś wnuki muszą nieraz powtarzać pytanie kilka razy.

Ale w wieku 108 lat mogło być przecież gorzej, powtarza. Kapitanowi niczego nie brakuje.

Tęskno tylko trochę za Marysią.

Kapitan Tadeusz Lutak z żoną Marią
Kapitan Tadeusz Lutak z żoną Marią © Archiwum prywatne

KIEŁBASA DLA ŻONY

- Strasznie my się z żoną lubili. Dobra kobieta to była. Żal trochę, że ją Bozia zabrała - mówi kapitan.

Maria pochodziła z sąsiedniej wioski. Tadka ciągnęło do zabawy, a że był całkiem przystojny, z eleganckim wąsikiem, obtańcowywał wszystkie panny. Raz na parkiecie trafił na Marysię i tak się zaczęło. Wesele wyprawili w 1943 roku w jej domu rodzinnym w Żarnowej.

Byłaby idealna impreza, gdyby nie wparowało na nią czterech niemieckich oficerów. Przejeżdżali akurat przez wieś, usłyszeli zabawę. Wpadli do izby i pytają, czy gospodarz pozwoli zatańczyć na biesiadzie. Tadka szlag trafił, ale gdyby się sprzeciwił - kula. Ugryzł się w język, wyjął wódkę i jedzenie. Co poradzić? Takie były czasy.

Po ślubie łatwo Marysia z nim nie miała. Co noc ruszał na akcję konspiracyjną. Został dowódcą drużyny w plutonie dywersyjnym Placówki AK Strzyżów.  

- Musiała mnie bardzo kochać, bo wytrzymywała, że przez dwa lata rzadko spałem w domu. Albo leciałem na akcję, albo się ukrywałem. Jak ruszałem w teren, Marysia często płakała ze strachu, że nie wrócę. Ale wracałem - opowiada kapitan. - Najważniejsze, że mogliśmy sobie ufać. I że się szanowaliśmy.

Po wojnie wzięli się za gospodarkę. Poza tym Tadek wrócił do masarstwa. Ludzie mieli świnię w każdej chałupie, a że znał się na fachu, roboty było od groma. Najbardziej kiełbasę lubiła Marysia, więc Tadek zawsze przygotowywał dla niej porcję.

- Sto złotych brałem od bicia świni i wyrobienia. Jak wracałem z kiełbasami, strasznie dużo babek mnie wołało. "Tadziu, wstąp chociaż na chwilę". Alem nie wchodził, bom się obawiał. Kiełbasę by pannice zjadły i jeszcze co innego by chciały! - śmieje się pan Tadeusz.

Zawsze grzecznie odmawiał, bo przecież w domu czekała Marysia. Na niego i na kiełbasę.

Zbudowali dom, urodziły im się trzy córki. Przeżyli w zgodzie 69 lat. W 2012 roku Marysię zabrała choroba.

Nieraz kapitanowi smutno, że jej już nie ma. Ale zaraz zaśpiewa jakąś piosenkę. Albo – jeszcze lepiej - ktoś wpadnie w odwiedziny. Niedawno na przykład był jeden kolega z koła strzeleckiego. Młody chłopak, zaledwie 90 lat. Jak Tadeusz wkraczał w dorosłość, to on się dopiero rodził. Ale mimo różnicy wieku świetnie się dogadują.

Pogadali, pożartowali. I od razu na duszy lżej.

Mundur to dla pana kapitana Tadeusza Lutaka świętosć
Mundur to dla pana kapitana Tadeusza Lutaka świętosć © Licencjodawca

KROKI

- Sam pan widzi, przeżyć mam strasznie dużo - mówi z dumą.

Po latach medale i odznaczenia cieszą, ale najbardziej raduje go odgłos kroków w przedpokoju. Pan Tadeusz swoje wie: nieraz o starszym człowieku zapomina się jak o zepsutej rzeczy. Upycha się ją w kąt. Osiada na niej kurz. Rdzewieje.

Jego to nie dotyczy. Co rusz go gdzieś zapraszają. A to do szkoły, a to na uroczystość patriotyczną.

Kapitan wspomina, jak we wrześniu 2023 r. był gościem na Podkarpackim Kongresie Pamięci Narodowej w Jasionce. Przywitali go owacjami. A ile było dzieci i młodzieży? Cieszył się, że chcą go słuchać. Założył mundur, przygotował krótkie przemówienie:

- Kocham Polskę. To jest moja ukochana ojczyzna. Walczyłem za nią do upadłego - powiedział do mikrofonu i znowu zebrał burzę braw.

A w kwietniu tego roku spotkał się z żołnierzami 3. Podkarpackiej Brygady Obrony Terytorialnej. Każdy taki moment to zastrzyk energii. Dlatego, chociaż teraz leży po złamaniu nogi, niedługo kapitan będzie jak nowy. Skoro tylu ludzi go szanuje i się o niego troszczy, nie może ich zawieść. Co roku słyszy tu i ówdzie, że na imprezie urodzinowej u pana kapitana było bardzo miło. Dlatego, choć lata lecą, trzeba trzymać poziom. 

- A wie pan, że jak miałem setne urodziny, ogrodzili w Strzyżowie cały rynek? Okropnie miłe. Przyjechało mnóstwo gości z Rzeszowa. I pani z ZUS-u. Powiedziała, że przyznaje mi specjalną emeryturę i do śmierci nie zabiorą mi z tego ani grosza. Ładne pieniądze, nie powiem. Dlatego w tym roku nie oszczędzałem na torcie - tłumaczy niedawny solenizant.

- A dwa lata temu? Zawieźli mnie do kościoła na mszę, potem odbyła się część towarzyska w plenerze. Łącznie ze trzysta osób. Można było porozmawiać, wypić kieliszeczek wiśniówki. Oczywiście jeden, symbolicznie. Nawet proboszcz za moje zdrowie wychylił, bo widział, że u mnie na imprezie pełna kultura, żadna pijatyka - tłumaczy.

Tylko w tym roku trochę słabo wyszło, bo jakże to? Tłum gości wali drzwiami i oknami, a kapitan unieruchomiony. Ale nic to, za rok sobie odbije.

- Mam już tylko jedno marzenie. Pożyć jeszcze trochę, pocieszyć się z towarzystwa ludzi. Trzeba czasu, ale mówiłem już panu: przed następną imprezą wrócę do formy. Napiję się symbolicznie kieliszeczek wiśniówki. Pośpiewam.

- I jeszcze będę tańcował pod sufitem jak kiedyś.

Dariusz Faron, dziennikarz Wirtualnej Polski

Chcesz skontaktować się z autorem? Napisz! dariusz.faron@grupawp.pl

Wybrane dla Ciebie

Sędzia wjechał autem w drzewo. Był nietrzeźwy
Sędzia wjechał autem w drzewo. Był nietrzeźwy
Silne wstrząsy w Chinach. Jest nagranie
Silne wstrząsy w Chinach. Jest nagranie
Kobieta wjechała w przystanek autobusowy. Nieoficjalne informacje o kierowcy
Kobieta wjechała w przystanek autobusowy. Nieoficjalne informacje o kierowcy
Niemcy chcą pomóc w odbudowie Strefy Gazy
Niemcy chcą pomóc w odbudowie Strefy Gazy
Tusk skomentował słowa lidera AFD. Uderzył w Nawrockiego
Tusk skomentował słowa lidera AFD. Uderzył w Nawrockiego
Oskarżyła Brejzę. Urzędniczka stanie przed sądem
Oskarżyła Brejzę. Urzędniczka stanie przed sądem
J.D. Vance zapewnia: 20 zakładników Hamasu zostanie uwolnionych
J.D. Vance zapewnia: 20 zakładników Hamasu zostanie uwolnionych
UE uruchamia nowy system. Będzie rejestr podróżnych z innych krajów
UE uruchamia nowy system. Będzie rejestr podróżnych z innych krajów
Śmierć nastolatków. Szkoła żegna 15-letniego Wiktora
Śmierć nastolatków. Szkoła żegna 15-letniego Wiktora
Zełenski na łączach z Macronem. Ukraina prosi o wsparcie w obronie powietrznej
Zełenski na łączach z Macronem. Ukraina prosi o wsparcie w obronie powietrznej
Antycyklony nad Europą. W Polsce będzie wyjątkowo sucho
Antycyklony nad Europą. W Polsce będzie wyjątkowo sucho
Strzelanina w barze w Karolinie Południowej. 20 rannych, 4 osoby nie żyją
Strzelanina w barze w Karolinie Południowej. 20 rannych, 4 osoby nie żyją