Pamiętaj, masz tylko mnie
W sypialni syn założył Danusi zamek, bo bała się, że Piotrek ją zabije. Tamtego dnia chwycił za nóż, a ona podciągnęła bluzkę. "No dalej, dźgnij, tylko zastanów się, kto się tobą zajmie". Po trzynastu latach Danusia już nie musi się bać. Ale bardzo za nim tęskni.
Oto #HIT2021. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Idę między bloki i wyję
Przysięgasz przed ołtarzem, że będziesz z kimś "na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie", ale wtedy się nie myśli o tym złym. Zbyt piękny dzień na czarne scenariusze. Różne wypadki chodzą po ludziach, jednak w waszej historii na pewno będzie: "żyli długo i szczęśliwie".
Bo co mogłoby pójść nie tak? Piotrek chłop jak dąb. Kilka lat służył w marynarce, żona śpiewała mu: "na pokładzie od rana ciągle słychać bosmana!". Kochali podróże. Jeździli po całej Polsce maluchem, którego Piotrek dostał od ojca. Ona opiekowała się w ośrodku niepełnosprawnymi, on pracował na kopalni jako spawacz.
Byli szczęśliwi.
Teraz Danka raz w tygodniu wychodzi niby z psem na spacer, szuka ustronnego miejsca między blokami i wyje z bezradności. Ona z nim jak z jajkiem ("Może chcesz Piotrusiu to? A może tamto?"), a on, królewicz jeden, leży godzinami jak słup i nawet, za przeproszeniem, dupy nie ruszy!
No już, spokojnie, zaraz jej przejdzie... Danka go ciągle bardzo kocha, tylko już nie wytrzymuje.
Ostatnio znowu się zgubił. Wsiadł do autobusu, a potem błąkał się ulicami Zabrza. Całe szczęście, że spotkała go siostrzenica. "Zawieź go, Justyna, na przystanek i wsadź w siódemkę, ja go odbiorę". Plan wypalił, ale od tej pory Danka będzie zamykać drzwi od wewnątrz i zasypiać z kluczami.
Najgorzej, gdy Piotrek robi się agresywny. Raz poprosiła, żeby poszedł do salonu pooglądać telewizję, bo musiała przygotować obiad. Nie spodobało mu się to. Chwilę później zobaczyła ostrze skierowane w swoją stronę. Serce waliło jak szalone, a nogi drżały, ale wiedziała, że nie może okazać strachu. Podciągnęła bluzkę i popatrzyła mu w oczy. "No dalej, dźgnij". A potem powoli wyjęła nóż z jego ręki. Opamiętał się w ostatniej chwili.
Kilka dni później syn zamontował w jej sypialni łańcuszek. Danka się zamyka, ale w środku nocy budzi ją walenie w drzwi i szarpanie za klamkę. Na początku była przerażona, potem już przywykła. Powoli wstaje, ściąga łańcuszek i pyta: "Co się stało, Piotrusiu? Co cię zdenerwowało? Kładź się spać, dobrze?". Mąż zazwyczaj wraca do łóżka. Już nie mówi, ale czasem jeszcze coś zrozumie.
Za to Danka na początku nie rozumiała nic.
Dlaczego Piotr przynosi z piwnicy młotek i niszczy meble?
Po co chowa jedzenie? Jogurt w szafie. Ser w szufladzie. Wędlina między ciuchami. Grzyby w koszu na pranie. Śmierdzi w całym mieszkaniu, dopóki Danka nie zlokalizuje źródła.
Dlaczego zaczął panicznie bać się wody? Kiedy chce wykąpać Piotrka, próbuje siłą zaciągnąć go do łazienki. Ostatnio się udało, ale podczas spłukiwania szamponu wyrwał jej słuchawkę i zaczął nią wymachiwać. Dobrze, że to parter, przynajmniej nie zaleją sąsiadów.
Dankę najbardziej paraliżuje zdanie, które mu powtarza: "masz tylko mnie". Co będzie z Piotrkiem, jeśli jej się coś stanie? Przeszła już zawał. Cud, że przeżyła, w płucach brakowało oddechu. W nocy wybrała numer sąsiadki i wysapała do słuchawki "ratunku!". Gdy przyjechała karetka, lekarz dopytywał:
– A tu kto leży?
– Mąż. Choruje na Alzheimera.
– O kur..! Ale się darzy…
Diagnoza zostaje postawiona w 2011 roku, kiedy Piotrek ma pięćdziesiąt lat. Najpierw wszystko zapomina, potem straci zdolność mowy, a za kilka lat przestanie chodzić, ale teraz Danka jeszcze tego nie wie. Właśnie wychodzi na kolejny niby spacer, żeby znowu krzyczeć między blokami.
Znajomi i lekarze namawiają ją, żeby oddała go do ośrodka, jednak sumienie jej nie pozwala. A po drugie – za co? On ma 900 złotych renty, ona dostaje 520 zł świadczenia pielęgnacyjnego (z pracy zrezygnowała, żeby zająć się mężem). Dobre domy opieki kosztują kilka tysięcy złotych. Nie starczyłoby pewnie nawet na publiczny – większość finansuje gmina, ale trzeba dopłacić, a za coś trzeba żyć.
Więc Danka co wieczór zakłada łańcuszek i kładzie się spać. Za kilka godzin obudzi ją walenie w drzwi.
Dobranoc.
Niewidzialni
Czasem Danusia zastanawia się, ile jest jeszcze takich osób jak ona i Piotr? Ilu opiekunów swoich bliskich wyje między blokami z bezradności?
Nie wiadomo.
Wiadomo za to, że pod koniec 2018 roku w Polsce żyło 9,5 miliona osób powyżej 60. roku życia. Często opiekunowie osób starszych to członkowie rodziny. Przysługuje im specjalny zasiłek opiekuńczy - 620 złotych miesięcznie, ale nie mogą podjąć pracy zarobkowej lub pobierać jednocześnie emerytury lub renty, a dochód na osobę w gospodarstwie domowym musi wynosić poniżej 764 zł netto.
– To oznacza, że większość opiekunów zostaje wykluczona z podstawowego świadczenia. Nawet jeśli ktoś się kwalifikuje, 620 złotych to bardzo nieduża kwota, niewiele powyżej minimum egzystencji. I dolnej granicy ubóstwa, gdzie mówimy już o trudnościach z przetrwaniem. Mimo istnienia różnych programów i instytucji senioralnych, systemowe wsparcie seniorów jest niewystarczające, a często wręcz niedostępne – tłumaczy dr Rafał Bakalarczyk, ekspert ds. polityki senioralnej.
W raporcie "Starość po polsku" z marca tego roku Bakalarczyk alarmuje, że system opieki nad seniorami jest skrajnie niedofinansowany i traktowany po macoszemu.
Wtóruje mu Agata Blachowska, współpracująca przez dziesięć lat z Wielkopolskim Stowarzyszeniem Na Rzecz Osób z Chorobą Alzheimera. – Osób starszych w Polsce będzie przybywać, a państwo niewiele robi na ich rzecz. To już nie moment na układanie planów czy tworzenie projektów. Polski Plan Alzheimerowski od lat czeka na wdrożenie. Nie istnieje u nas dialog z opiekunami seniorów. Nikt poza organizacjami, najczęściej niedofinansowanymi, nie pyta: Jaka jest wasza codzienność? Czego potrzebujecie? Odbijamy się od muru. Seniorzy i ich opiekunowie są w Polsce niewidzialni.
Danusia przez wiele lat wierzyła, że uda się coś zmienić. Załatwiała Piotrkowi opiekę u znajomych i jeździła do Warszawy na spotkania z politykami. Dziś nie rozumie, dlaczego, choć znacząco poprawiła się sytuacja opiekunów niepełnosprawnych dzieci (oraz tych, którzy stali się zależni przed okresem dorosłości), opiekunowie osób pełnoletnich pozostają w cieniu. Ci pierwsi od stycznia 2021 roku otrzymują w ramach świadczenia pielęgnacyjnego 1971 złotych miesięcznie niezależnie od kryterium dochodowego.
– Cieszę się, że dostają większą pomoc i nie mówię, by cokolwiek im odbierać. Chcę jedynie podkreślić, że my też potrzebujemy tej pomocy. Różnica w świadczeniach na niepełnosprawne dziecko i dorosłego jest gigantyczna. Człowiek po prostu cierpi, nieważne, ile ma lat i kiedy się rozchorował. A Polska dzieli niepełnosprawnych na gorszych i lepszych.
Nigdy się z tym nie pogodzę.
Pytasz mnie: "kim pani jest?". A to przecież ja, mamo
Agnieszka już się pogodziła. Dużo trudniej było zaakceptować stan mamy. Kiedyś mogły rozmawiać godzinami. Dziś, choć spędzają ze sobą sporo czasu, prawie nie mają kontaktu. A przecież córka tyle chciałaby jej jeszcze powiedzieć.
Wyszedłby z tego obszerny list. Mniej więcej taki:
Pamiętasz, mamo? Rozumiałyśmy się bez słów. A potem wszystko się skończyło. Powtarzasz w kółko "kocham cię", nic więcej. Reagujesz jeszcze na mój głos, na przytulenie, ale praktycznie nie rozmawiamy, zamknęłaś się w swoim świecie.
Nie ma cię.
Najpierw złamałaś kość śródstopia, potem straciłaś równowagę w szpitalu – złamanie biodra, operacja. Usiadłaś na wózku inwalidzkim i już z niego nie wstałaś. Demencja zaczęła postępować. Brakuje mi często twojej rady. Wiedziałam, że przyjdzie taki czas, a mimo to bardzo boli. Chciałabym, byś była mamą sprzed lat, ale już mnie nie poznajesz. Czasem pytasz: "co pani tu robi?!", albo "gdzie jest moja córka?!". Witasz mnie: "dzień dobry, kim pani jest?".
A to przecież ja, mamo.
Nosiłaś mnie, kąpałaś i woziłaś wózkiem, teraz ja robię to dla ciebie. Słyszałam o matkach, które przez lata były nieobecne w życiu rodziny, a potem żądały od dzieci opieki. Ich córki robiły to z poczucia obowiązku. Ja mam szczęście, opiekuję się tobą z miłości.
Pamiętasz? Była nas czwórka. Nigdy nie musieliśmy nosić klucza na szyi, czekałaś w domu z obiadem. Mogliśmy się zwrócić do ciebie z każdym problemem. Pracowałaś jako krawcowa, a tata był drukarzem. Nie przelewało się, ale stworzyliście ciepły dom. Później, jako starsza pani, lubiłaś powtarzać, że nic cię nie boli. Że musisz jak najwięcej chodzić i "nie wolno się dać chorobie".
Dziś mogę ci już to powiedzieć – kiedy byłam dzieckiem, myślałam czasem, że jesteś trochę gruba. Farbowałaś włosy na ciemny kolor i pamiętam doskonale, jak nawijałaś je na wałki. Niestety, wybacz mamo, gotowałaś trochę gorzej od babci. Próbowałaś robić wątróbkę w sosie, którą uwielbialiśmy, ale mówiłam ci, że nigdy nie zrobisz tak dobrej jak ona. Miałam rację.
Wtedy mi się wydawało, że jesteś trochę nadopiekuńcza. Dziś myślę, że mieliśmy z rodzeństwem dużą swobodę. Musiałaś jedynie wiedzieć, gdzie jesteśmy. Dopiero teraz mogę to ocenić.
Moi znajomi opiekują się tatą z Alzheimerem. Wiesz… powiedzieli mi, że nie mogą na niego patrzeć. Nienawidzą go, są psychicznie wykończeni. Wnuk już podobno wstydzi się dziadka i jego dziwnego zachowania, nie chce się z nim pokazywać. Ja z jednej strony cię kocham, z drugiej – czasem nie daję rady. Ale nigdy nie czułam wobec ciebie nienawiści. Boli mnie tylko, że stałaś się kimś, kim nie chciałaś być. Zawsze powtarzałaś, że chcesz umrzeć, nie będąc dla rodziny ciężarem.
Nie udało ci się, mamo…
Codziennie rano idę do pracy na osiem godzin, a potem jestem przy tobie do wieczora. Twoje życie praktycznie się skończyło.
Ale moje chyba też, nie sądzisz?
Nie patrz na zegarek. Oni nie przyjdą
Danusia otwiera oczy po kolejnej niespokojnej nocy. Kilka godzin snu musi wystarczyć.
Sprawdza w kuchni, czy butla gazowa jest zakręcona (Piotrek może się do niej dobrać), potem siada do śniadania i wstrzykuje mężowi zmiksowane jedzenie. Inaczej się dławi. Jeszcze chwilkę, Piotrusiu…
Dziś jadą na wizytę kontrolną do lekarza. To prywatna droga krzyżowa Danki.
Stacja pierwsza: Mycie. Mąż nie wchodzi już do wanny. Razem z pielęgniarką, która przychodzi jedynie na poranną toaletę, kładą go na kocu termoizolacyjnym. Gdy skończą spłukiwanie, trzeba szybko podłożyć stertę ręczników. Inaczej zaleją mieszkanie.
Stacja druga: Autobus. Piotrek nie ma przecież napisane na czole, że choruje na Alzheimera. Kiedy wydaje z siebie dziwne dźwięki ("bzi bzi bzi"), Dankę przygniata lawina ironicznych uśmieszków i spojrzeń pełnych pogardy. Ludzie modlą się w duchu, żeby ten dziwny facet jak najszybciej wysiadł. Raz podszedł do Danusi młody chłopak i powiedział: "ten pan musi być bardzo chory, prawda?". Ale to jeden przypadek na kilkadziesiąt kursów.
Stacja trzecia: Przychodnia. Ironiczne uśmieszki, część druga. Jest jeszcze gorzej niż w autobusie. W kolejce Piotrek się niecierpliwi, więc czasem rusza do ludzi z pięściami. Tym razem Danka musi się tłumaczyć: żaden bandyta, tylko chory człowiek, zrozumcie państwo!
Stacja czwarta: Gabinet. Doktor poświęca im dziesięć minut, bo nie ma się co rozgadywać - beznadziejny przypadek. Choroba postępuje, pani Danuto, będzie tylko gorzej. Do widzenia.
Stacja piąta: Sklep. Trzeba coś kupić na kolację. Ekspedientka nie bawi się w ukradkowe spojrzenia, tylko wbija w Dankę wzrok pełen dezaprobaty. Piotrek ma ślinotok. Żona goni za nim między regałami i wyciera buzię, ale nie nadąża. Podłoga cała zaśliniona. Byleby już wyjść z tego cholernego sklepu! Danka pospiesznie wyciąga rzeczy na ladę i rzuca banknot, reszty nie trzeba.
Najgorsze nadchodzi w domu. Dziś dzień wizyty rodziców Piotrka. Ona już wie, on jeszcze nie. Zawsze jest to samo - mąż chodzi po mieszkaniu podekscytowany, a gdy wybija godzina, nastrój nagle mu się zmienia. Skacze koło Danki i bezradnie pokazuje na zegarek, przecież mama i tata powinni już być. Wtedy musi mu to powiedzieć.
"Piotrusiu, oni nie przyjdą. Przykro mi".
Danusia ma żal do rodziców męża, bo jak można zapomnieć o własnym dziecku? Odsunęli się od nich wszyscy. Szkoda słów. Danka zamyka drzwi od środka, siada na kanapie i przytula Piotrka. Mózg już nie działa, nogi zaraz przestaną, ale to przecież ciągle jej mąż.
Dla niej – najważniejszy człowiek na świecie.
Dla innych – zaśliniony dziwoląg, który może być groźny, bo kto wie, co mu strzeli do łba? Jeśli zamknął się z żoną w mieszkaniu, to świetnie się składa. Lepiej udawać, że on nie istnieje.
"Pamiętaj, Piotrek, masz tylko mnie".
Jak możesz myśleć o oddaniu mamy?!
Danka zna kilka podobnych historii, schemat się powtarza.
Najpierw są pierwsze sygnały, że z nim lub nią coś nie tak. Potem diagnoza. Pierwszy ból mija, a ty uświadamiasz sobie, że nie masz pojęcia, jak zająć się mamą z Alzheimerem albo mężem z demencją. I dostrzegasz, że nie masz wielu alternatyw. Na prywatny dom opieki cię nie stać. W publicznym nie zawsze są miejsca, a poza tym rodzeństwo by cię zlinczowało ("Jak mogłaś w ogóle o tym pomyśleć?!"). Z pracy nie zrezygnujesz, bo przecież masz dzieci.
Więc się zaczyna: rano robota, potem mama. Życie towarzyskie wykreślasz z grafiku, na rodzinę też nie ma czasu. Tydzień temu wyskoczyliście na weekend i cały czas miałaś wyrzuty sumienia, że mama siedzi sama. Nie naładowałaś baterii nawet do połowy, a od poniedziałku znowu tryb: robota – opieka.
Ile tak wytrzymasz?
Czas start.
Joanna Mielczarek ze stowarzyszenia Mali Bracia Ubogich: Mamy, dajmy na to, 50 lat i dowiadujemy się, że tata wchodzi w drugie stadium choroby Alzheimera. Jesteśmy aktywni na rynku pracy, utrzymujemy rodzinę, a do obowiązków dochodzi chory rodzic. I od pierwszego momentu nie wiemy, co robić. Najczęściej zwołujemy naradę rodzinną, pytając: kto zajmie się tatą? Zostajemy sami.
Tomasz Piłat, były dyrektor Akademii Opiekunów: Opiekun też potrzebuje przerwy. Nie może przebywać z chorym 24 godziny na dobę, co niestety jest bardzo częste. Myślimy: "Nie mogę jej zostawić. Jeśli ja się nią nie zajmę, nikt tego nie zrobi!". Zainteresowania, marzenia i plany zostają odsunięte, co ma druzgocący wpływ na psychikę.
Agata Blachowska, założycielka bloga Pobij Alzheimera: Badania pokazują, że opiekunowie są bardziej podatni na depresję i inne choroby. Opieka bardzo obciąża ich fizycznie i psychicznie, a to zazwyczaj osoby w podobnym wieku co chorzy, więc często także potrzebują pomocy. Oni są tak samo ważni. Możliwości dostarczane przez system są właściwie żadne. Lata mijają, a wyjścia z sytuacji nie widać.
Dr Rafał Bakalarczyk: Raport NIK z 2018 roku mówi, że co piąta skontrolowana gmina nie świadczyła na swoim terenie usług opiekuńczych. Być może ta liczba zmieniła się na plus, bo uruchomiono dwa programy wspierające gminy w rozwoju tego typu usług. Natomiast nadal mamy deficyt. A jeśli ktoś chciałby rozwiązać sytuację poprzez zatrudnienie domowej opieki, trzeba liczyć się z wydatkiem kilku tysięcy złotych.
Tomasz Piłat: Poziom zarobków w Polsce nie pozwala na zaangażowanie pełnoetatowego opiekuna zatrudnianego przez profesjonalną firmę. Koszt to nie mniej niż ok. 4 tysiące złotych miesięcznie. Więc co robi się najczęściej? Albo ktoś rezygnuje z pracy, by zająć się mamą czy tatą, a druga opcja to tzw. szara strefa. Dogadujesz się z opiekunem, ile chce "do ręki".
Joanna Mielczarek: Trudno powiedzieć, że system pomocy dla opiekunów osób dorosłych nie działa. Jego po prostu nie ma.
Kiedy umrzesz, poczuję ulgę
List Agnieszki do mamy wyglądałby dalej tak:
Miałam dość, mamo. Wysiadałam.
W pracy cały czas myślałam, czy nic ci się nie stało. Co noc wstawałaś po kilka razy, żeby sprawdzić, czy drzwi są zamknięte. Brzmi niewinnie, ale to rujnowało moją psychikę.
Dobrze, że nie uciekałaś. Wiem, jak ważne są dla ciebie spacery, więc zawsze wychodziłyśmy na dwie, trzy godziny. Nie mogłaś żyć bez batoników Grześków. Kiedy zjawiałaś się przed ladą i prosiłaś "o te długie i czekoladowe", sprzedawcy dobrze wiedzieli, o co chodzi.
Gdy jeszcze potrafiłaś czytać, siedziałyśmy przy książce albo gazecie, krzyżówek nie lubiłaś. Czasem tworzyłyśmy drzewo genealogiczne – pamiętałaś wszystkie imiona i daty urodzin, byłaś w tym naprawdę dobra! Potem bezmyślnie patrzyłaś w gazetę, oglądając obrazki. A teraz tylko leżysz. Puszczam w radiu spokojną muzykę, ostrzejsze dźwięki cię denerwują. Pod poduszką trzymasz różaniec, który ciągle odmawiasz. Nic innego już chyba nie umiesz, mamo. Demencja nie daje nadziei. Mogę cieszyć się przez chwilę, że powiedziałaś nowe słowo, ale wiem, że za chwilę zapomnisz.
W końcu dotarłam do ściany.
Miałam dość ciągłego biegania, zresztą cała rodzina potrzebowała wytchnienia, zresetowania głów. Zaproponowałam, by umieścić cię na miesiąc w ośrodku, ale brat się sprzeciwił. Powiedział, że przecież nie zasługujesz na taki los, że nie wypada oddawać własnej matki. Zrobiliśmy zrzutkę i zatrudniliśmy opiekunki z Ukrainy. Teraz cały czas ktoś przy tobie jest.
Najbardziej wkurza, że na początku zostałyśmy z tym same. Mogłam wziąć na opiekę nad tobą dwa tygodnie wolnego w roku. Wizyty w poradni, pieluchomajtki - na tym pomoc systemowa się kończyła. Głupio mi to mówić, ale odkąd się położyłaś, żaden specjalista nie chce do ciebie przyjść.
Walczymy już pięć lat i wiem, że zbliżamy się do końca. Jeśli istnieją etapy umierania, jesteśmy na jednym z ostatnich. Twoje wyniki się pogarszają, coraz mniej jesz i pijesz. Nie wiem, czy odejdziesz za tydzień, czy za miesiąc, ale widzę, jak gaśniesz.
Przyznam ci się do czegoś.
Kiedy odejdziesz, poczuję ogromny smutek i jednocześnie ulgę. Nie mogę już patrzeć, jak cierpisz. Nie żyjesz, tylko się męczysz. Może ta "ulga" brzmi nieludzko, ale naprawdę nie chodzi tu o mnie, tylko o ciebie.
A może też o mnie? Zacznę znowu żyć, będę miała czas dla dzieci i męża. Przestanę nieustannie myśleć o tym, że ci źle. A potem, gdy już przepracuję ból związany z twoją nieobecnością, skupię się na dobrych wspomnieniach, bo przecież tyle ich mamy. Wątróbka w sosie, włosy nawijane na wałki, wspólne wycieczki – taką chcę cię zapamiętać.
A teraz patrzysz na mnie pytającym wzrokiem i zastanawiasz się pewnie, kim jestem.
Nie martw się, mamo. Będę z tobą do końca.
Latareczka nie wystarczyła
Do Jerzego listów nikt nie pisze. Nie ma rodziny, a do niedawna nie miał też domu.
Pamięta, że przyszli po niego we trzech – windykator, strażnik miejski i policjant. Najpierw prosił, potem błagał, "panowie, dajcie jeszcze trochę czasu, nie mam z czego…". Pokręcili tylko głowami, więc spakował kilka ciuchów (nic więcej nie miał) i oddał im klucze. Nie wiedział nawet, gdzie spędzi noc. Wtedy pierwszy raz pomyślał, że znalazł się na dnie.
Jurek siada na tapczanie i bierze głęboki oddech.
– Najgorsza jest samotność, do niej nie można przywyknąć. Ciągle panuje cisza, bo przecież nie będę gadać do telewizora czy radia – zaczyna swoją opowieść.
– Matka zostawiła mnie, kiedy miałem roczek. Zaniosła mnie do znajomych i powiedziała, że wróci za dwa tygodnie, ale nigdy się już nie zjawiła. Miałem przybranych rodziców, którzy byli dla mnie dobrzy. Niestety już odeszli. Nigdy się nie ożeniłem, dzieci też się nie doczekałem. Miałem jednego bardzo dobrego znajomego, Maćka, do dziś mieszka na Sadybie. Gdy byliśmy młodsi, bardzo mu pomagałem, więc myślałem, że wpadnie od czasu do czasu i zapyta: "jak tam staruszku?". Ale jakoś mu nie po drodze.
Zostałem sam.
Pracowałem 26 lat w firmie sprzątającej, lecz w 2019 roku zaczął szwankować wzrok. Dziś dostrzegam tylko kontury. Na zmianie dawali mi do sprzątania miejsca, w których nie było odpowiedniego oświetlenia. Nie mogłem nawet dobrze odkurzyć wykładzin, bo z czasem oczy jeszcze bardziej odmówiły posłuszeństwa. Wstydziłem się. Nie było przyjemnie, gdy szefowa nagle pokazywała na palcu, że ciągle jest kurz. Schylałem się po kątach, świeciłem latareczką i wycierałem resztki brudu, ale i tak zostawał. W końcu brygadzistka powiedziała, panie Jurku, możemy przytrzymać pana do końca listopada, potem będziemy się musieli rozstać.
Nawet gdy pracowałem, trudno było wiązać koniec z końcem. Umowa śmieciowa, trzy pięćdziesiąt za godzinę. Żeby wyciągnąć 1200 złotych, musiałem robić dwanaście godzin dziennie siedem razy w tygodniu. Czynsz wynosił 500 złotych, do tego rachunki. Nie płaciłem, nie miałem z czego. Zadłużyłem się na osiemnaście tysięcy. Przysługiwała mi co prawda emerytura, ale przez kłopoty z oczami nie potrafiłem nawet wypełnić druczku. Zaniedbałem to, moja wina.
Kiedy przyszli mnie eksmitować, poczułem, jakby ktoś mnie złapał za gardło i dusił. Jakby czas się zatrzymał. Nie wiedziałem, że nerwy mogą tak człowieka sparaliżować.
Bałem się wtedy, że spadnę na najniższy stopień żebractwa. I kalkulowałem: byleby znaleźć miejsce, gdzie będę mógł się umyć. Z pustym brzuchem jakoś się zaśnie, nawet jeśli ssie w żołądku. Najgorsze, gdy wsiadasz do autobusu i widzisz, że ludzie zatykają nos.
Nie ma dla człowieka większego upokorzenia.
Niewidzialni, część druga
Ile jest w Polsce panów Jurków?
Nie wiadomo.
Joanna Mielczarek ze stowarzyszenia Mali Bracia Ubogich: Posługujemy się takimi pojęciami jak "dużo", "sporo", "wiele", ale tak naprawdę nie znamy skali zjawiska. W najgorszej sytuacji są osoby 80+, które wpadają na równię pochyłą. Często borykają się z wieloma chorobami, do tego dochodzi samotność związana z wdowieństwem i kurczeniem się kręgu znajomych. Dzieci nie zawsze są blisko albo w ogóle ich nie ma. W stowarzyszeniu regularnie odbieramy telefony od seniorów, którzy skarżą się na samotność, a potem okazuje się, że syn czy córka mieszkają w tym samym mieście. Ograniczają się do tego, by wypełnić rodzicowi lodówkę. A są też przecież tacy, którzy nie mają nikogo.
Dr Rafał Bakalarczyk: Tam, gdzie osoba zależna od opieki nie ma wsparcia najbliższych, może dojść do niezaspokojenia podstawowych potrzeb. A instytucje publiczne czy społeczne nie zawsze wychodzą naprzeciw i często nie identyfikują problemu w porę.
Tomasz Piłat: W przestrzeni publicznej temat nie istnieje, bo wiąże się z końcem życia. Starość jest brzydka i traktuje się ją w społeczeństwie jako zło konieczne. A o złu lepiej nie mówić. Mamy przecież kult młodości – młody pracownik to automatycznie lepszy, starszy jest "be". Trzeba tolerować seniorów, ale nie musimy o nich rozprawiać – takie panuje przeświadczenie.
Dr Rafał Bakalarczyk: Najczęściej o wsparciu tej grupy społecznej mówi się w kontekście propozycji emerytalnych. Widać to chociażby na przykładzie Nowego Polskiego Ładu. Rządzący skoncentrowali się właśnie na wymiarze emerytalnym, a inne płaszczyzny – np. wyzwania opiekuńcze – pozostawiono nieco na uboczu. Na tle innych krajów Unii Europejskiej wypadamy bardzo słabo. W kompleksowych zestawieniach biorących pod uwagę aktywność seniorów, system opieki czy sytuację zdrowotną, często jesteśmy w ogonie.
Joanna Mielczarek: System nie widzi ani seniora, ani opiekuna, a gdy chory rodzic czy współmałżonek odchodzi, temat wcale się nie zamyka. Jako opiekunowie jesteśmy wyeksploatowani emocjonalnie i fizycznie. Wcześniej przez lata działamy w stresie, który daje adrenalinę i nakręca. Funkcjonujemy w określonym rytmie.
Aż nagle wszystko się kończy. I znów zostajemy sami.
Cześć, on umiera
Danka opowiada, że było tak:
Piotrek od miesięcy leżał prawie bez ruchu, łapał coraz więcej infekcji. Najpierw zwykłe przeziębienie, potem zapalenie płuc. Mąż zrobił się wiotki, leciał żonie przez ręce, aż dała się przekonać, żeby wzięli go do szpitala. Wcześniej się nasłuchała.
Od lekarzy: Proszę się zgodzić. Gdyby dostał zapaści, w domu nie ma szans na ratunek.
Od znajomych: Zgódź się, Danka. Teraz długo nie trzymają, wydobrzeje i wróci.
Nie wrócił.
Pierwszego dnia Piotrek ma już założoną sondę, nie potrafi przełykać. Drugiego - na korytarzu miga Dance przed oczami biały fartuch.
– Widziała się pani już z doktorem?
– Nie. Dlaczego?
– Zapraszam do gabinetu.
Chwilę później na Dankę lecą bomby i nie ma gdzie się schować.
W nocy reanimowali Piotrka. Mąż jest w fatalnym stanie. Pytają ją, czy w razie kolejnej zapaści znów ratować mu życie. Danka cedzi oszołomiona: "ratujcie".
"Czy nie zechciałaby pani zadzwonić po księdza? Zostało niewiele czasu".
Nogi nagle się uginają, pielęgniarka w ostatniej chwili podsuwa fotel. Wtedy pierwszy raz pojawia się w głowie myśl: "Piotrek naprawdę umiera". Wszystko jakby odrealnione, Danka działa jak automat.
Telefon do księdza: szczęść Boże, mąż mi umiera.
Telefon do syna: cześć, tata umiera.
Telefon do jego matki: cześć, on umiera.
Czy to dzieje się naprawdę?
Ostatnie odwiedziny. Piotrek leży pod tlenem, aparatura pracuje. Danka nigdy się nie zastanawiała, co powie mężowi w takiej chwili. Jak powinno wyglądać pożegnanie? On w ogóle słyszy? W końcu rzuca tylko "nie bój się" i wychodzi. Za radą pielęgniarek na noc jedzie do domu, i tak mu już nie pomoże. Obudzi ją pewnie telefon ze szpitala.
Rano Danusia podnosi słuchawkę.
Koniec.
Stary, zakurzony mebel
Za to u Jerzego wydarzył się mały cud. Opowiada, że było tak:
– Po eksmisji nie wiedziałem nawet, jak znaleźć pokój, w internecie nie potrafiłem. Pomieszkiwałem trochę u znajomych, a potem trafiłem pod dach osiedlowego alkoholika, nie było innej opcji. Dawałem mu dwieście złotych miesięcznie.
Oj… tam było bardzo źle. Nie miałem łóżka, więc zasypiałem na fotelu zwinięty w kłębek. Jeśli współlokator się nie napił, robił się bardzo złośliwy. Kiedy próbowałem znaleźć w kuchni coś do jedzenia, gasił mi światło. Ciągle brakowało środków, żyłem dosłownie o chlebie i wodzie. Herbata i chlebek z cukrem, ewentualnie jakaś konserwa – tak wyglądało dzienne menu.
Byleby przetrwać, na nic więcej nie było mnie stać…
Byłem w bardzo złym stanie psychicznym. Czułem się jak stary, zakurzony mebel, którego nikt nie potrzebuje. Po tym, jak zwolniono mnie z firmy, nawet nie szukałem pracy, bo kto by mnie przyjął? Na ulicy potykałem się o własne nogi.
Aż któregoś dnia, za namową znajomej, zapukałem do fundacji Senior w Koronie, która zajmuje się dożywianiem osób starszych. Tam poznałem panią Magdę i odżyłem.
Najpierw zaprowadziła mnie do lekarza od stóp (Nie potrafiłem obciąć paznokci i w końcu wrosły mi w skórę, a część pękła. Bardzo mnie raniły).
Potem pomogła uzyskać skromną emeryturę.
A teraz załatwiła jeszcze mieszkanie tymczasowe, do którego dopiero co się wprowadziłem. Warunki idealne, mnie przecież nie trzeba żadnych salonów. Byleby na człowieka nie padało. Proszę tylko spojrzeć, jakie kupiłem sobie na bazarze radyjko! Naprawdę niczego mi tu nie brakuje.
Ale najważniejsze, że człowiek może się do kogoś odezwać. Nareszcie jest ktoś, kto pyta:
"Jak się dziś czujesz, staruszku?".
Poszedłeś sobie, a ja zostałam
Kilka dni temu Jurek przeszedł operację zaćmy. Lekarze niczego nie obiecują, ale podobno wzrok może się sporo poprawić. Skoro pani Magda tak bardzo pomogła, zamiast rozmytej plamy, chciałby zobaczyć jej twarz.
Agnieszka straciła mamę dwa lata temu. Miała rację – najpierw pojawił się ból, ale potem przyszła ulga. Że ona już nie cierpi. I że do grafiku znów można wpisać rodzinę, którą przez lata spychała na dalszy plan.
Danka regularnie jeździ na cmentarz, żeby zrugać męża. Mówi mu, "poszedłeś sobie, Piotrusiu, a ja tu sama zostałam". Każdego dnia przekonuje się, jak trudna do zniesienia może być cisza. Nie musi już zakręcać butli gazowej, szukać jedzenia po szufladach i bać się, że któregoś dnia Piotrek ją zabije. Kiedy kładzie się spać, nie bierze do łóżka kluczy.
Za to coraz częściej marzy, by w środku nocy obudziło ją walenie w drzwi i szarpanie za klamkę.