Pakistański lider plemienny na czarnej liście USA? "Byłem celem czterech ataków dronów"
• Malik Dżalal, pakistański lider plemienny: polują na mnie drony USA
• Pakistańczyk twierdzi, że był celem co najmniej czterech takich ataków
• Dżalal poleciał do Londynu przekonywać polityków i media, że nie jest terrorystą
• "Wykreślcie mnie z listy osób do zamordowania" - apelował
20.04.2016 | aktual.: 20.04.2016 21:33
Malik Dżalal to przywódca plemienny z Północnego Waziristanu - regionu w zachodnim Pakistanie przy granicy z Afganistanem, który wchodzi w skład Terytoriów Plemiennych Administrowanych Federalnie (FATA). To również jeden z obszarów najbardziej intensywnych operacji amerykańskich samolotów bezzałogowych, których celem byli talibowie, Al-Kaida i inne siatki terrorystyczne.
Dżalal twierdzi, że i on znalazł się na sekretnej amerykańskiej liście osób do zabicia. Skąd takie przekonanie? Pakistańczyk wyjaśnia to w tekście, który przed tygodniem opublikował brytyjski dziennik "The Independent". Dżalal opisuje, jak co najmniej cztery razy w latach 2010-2011 miał stać się celem ataków amerykańskich dronów. Choć każdy z tych nalotów niósł za sobą ofiary (w jednym przypadku było aż 40 zabitych), zawsze udało mu się wyjść z nich bez szwank.
Podczas pierwszego takiego ataku - twierdzi Pakistańczyk - rakieta wystrzelona przez drona trafiła w okolice warsztatu, gdzie na przeglądzie był jego samochód. Tylko że nie on go tam zawiózł, a jego bratanek, który został ranny, a cztery inne osoby zginęły. W kolejnym incydencie dron zniszczył samochód tej samej marki, jakim miał jechać Dżalal, ale kilkadziesiąt metrów dalej. Rakiety spadły także na dom jego przyjaciela, który zaprosił go telefonicznie na kolację. Stało się to krótko przed przyjazdem rzekomej niedoszłej ofiary. Pakistańczyk opisuje, że w każdym z tych nalotów zginęli niewinni ludzie, niezwiązani z talibanem. Najbardziej krwawym zaś okazał się atak na dżirgę, radę starszych, na którą Dżalali miał się spóźnić.
To nie wszystko, Pakistańczyk przekonuje na łamach "The Independent", że dostał wprost ostrzeżenia od służb bezpieczeństwa, iż znajduje się na czarnej liście USA. Nie wyjawia jednak, kto dokładnie miał mu przekazać taką wiadomość.
Nie chcąc narażać życia swojej żony i dzieci, Dżalal przez jakiś czas nie sypiał we własnym domu. W końcu wyprowadził się z Waziristanu i - jak opisuje brytyjski dziennik - mieszka teraz w innej części Pakistanu. Wciąż jednak boi się o swoich bliskich i o samego siebie.
Właśnie dlatego Pakistańczyk miał zdecydować się na wyprawę do Wielkiej Brytanii, by przekonywać polityków i dziennikarzy, że nie jest terrorystą. Wierzy on bowiem, że Londyn, jako sojusznik Waszyngtonu, będzie mógł mu pomóc. "Pytajcie mnie o co chcecie, ale osądźcie mnie sprawiedliwie. I proszę, przestańcie terroryzować moją żonę i dzieci" - napisał Dżalal na łamach "Independent".
Przysięga zemsty sprzed lat
Pakistańczyk uważa, że stał się celem ataków Amerykanów, ponieważ jest członkiem Pokojowego Komitetu Północnego Waziristanu, grupy lokalnych liderów, którzy pośredniczą w rozmowach z talibami i pakistańskim rządem. Dżalal tłumaczył brytyjskim mediom, że komitetowi ma zależeć jedynie na pokoju w regionie.
Plemiennemu liderowi szybko jednak przypomniano słowa sprzed kilku lat. Krótko po fatalnym ataku na dżirgę z marca 2011 r. pakistański dziennik "The Express Tribune" pisał, że Malik Dżalal Sarhadi Qatkhel, lider komitetu, wypowiedział dżihad Amerykanom i każdemu, kto wspiera ich naloty dronów, poprzysięgając zemstę za masakrę. "Powiedział, że zezwolił młodym na samobójcze ataki przeciw Amerykanom" - donosiła wówczas pakistańska gazeta.
W ostatnich wywiadach Dżalal przyznał, że "żałuje pewnych słów" i "był zły" z powodu ofiar, które wówczas zginęły. - Niektórzy z nich byli moimi przyjaciółmi od dzieciństwa - wyznał w rozmowie z radiem BBC. Jak dodał, po tym ataku w Waziristanie wybuchły ogromne protesty. - Gdybyśmy nie zwołali konferencji prasowej i nie apelowali o spokój, w regionie rozpoczęłaby się wojna - tłumaczył.
Choć Dżalalemu udało się w Londynie spotkać także z kilkoma brytyjskimi politykami, nie wiadomo, co z tych rozmów wniknęło. Wiadomo natomiast, że jeszcze wcześniej Pakistańczyk wysłał listy do brytyjskiej minister spraw wewnętrznych Theresy May i szefa dyplomacji Philipa Hammonda, ale także amerykańskiej ambasady. Jak podaje "Daily Mail", Dżalal opisał w nich, co przeżył i zapraszał do spotkania, by móc oczyścić swoje imię.
"Daily Mail" podkreśla, że mimo słów Dżalalego, iż jest on na czarnej liście, nie został on ani aresztowany, ani nie miał też problemów z przyjazdem na Wyspy. Jego sprawa odbiła się jednak echem, bo historia Dżalalego potwierdza to, o czym od dawna donoszą reporterzy z Azji - w nalotach USA giną nie tylko bojownicy, ale wielu niewinnych cywili, w tym kobiety i dzieci. A jeśli wierzyć słowom Pakistańczyka, byłby to dowód, że drony są nie tylko zabójcze dla "przypadkowych cywili", ale też ich misje bywają kompletnie nieskuteczne w namierzaniu głównego celu.
Kilkanaście lat nalotów
Program użycia amerykańskich dronów w Pakistanie, za którym stoi CIA, wystartował w 2004 r., trzy lata po inwazji na sąsiedni Afganistan. Pierwsze misje bezzałogowców przypadają więc jeszcze na kadencję poprzedniego prezydenta USA Georga W. Busha, ale to za Baracka Obamy drony zaczęto wykorzystywać na niespotykaną wcześniej skalę. Rok 2010, kiedy według Dżalalego miały przypaść aż trzy z czterech nieudanych zamachów na jego życie, był pod tym względem szczytowy. USA przeprowadziły wówczas w Pakistanie ok. 120 nalotów.
Od kilku lat jednak liczba misji dronów w tym kraju sukcesywnie spada, tak ze względu na kontrowersyjność programu, jak i to, że w 2014 r. zakończyła się misja NATO w Afganistanie i USA zredukowały swoje siły pod Hindukuszem.
Według Biura Dziennikarstwa Śledczego (The Bureau of Investigative Journalism) amerykańskie drony dokonały w sumie w Pakistanie w ciągu ostatnich kilkunastu lat ponad 400 ataków, w których zginęło od 2,5 tys. do 4 tys. osób, z czego 423 do 965 to cywile. Ponad tysiąc ludzi zostało w tych atakach rannych.
Ale to właśnie w nalotach dronów ginęli też najbardziej poszukiwani przez USA terroryści: lider siatki Hakkaniego Badruddin Hakkani, przywódca pakistańskich talibów Hakimullah Mehsud, w Jemenie mający amerykańskie obywatelstwo dżihadystyczny imam i rekruter Al-Kaidy, nazywany "bin Ladenem internetu", Anwar al-Awlaki (a także jego 16-letni syn), w Libii algierski dżihadysta Mochtar Belmochtar, a w Syrii "John Dżihadysta" - kat Państwa Islamskiego znany z krwawych filmów publikowanych w sieci.
USA prowadzą bowiem operacje z użyciem dronów nie tylko w Pakistanie. Drony są szczególnie wykorzystywane w Somalii i Jemenie. W przypadku tego drugiego kraju Waszyngtonowi zarzuca się jednak, że drony zabiły tam więcej cywilów niż Al-Kaida.
- W Waziristanie nie było bojowników, ale kiedy Amerykanie zaczęli używać dronów, sami stworzyli sobie setki tysięcy wrogów - przekonywał podczas pobytu w Londynie w rozmowie z Vice News Dżalal.