PolskaOto tajemnica lotu do Smoleńska!

Oto tajemnica lotu do Smoleńska!

Dlaczego lądowali w gęstej mgle? Czy to prezydent Kaczyński by nie dopuścić do spóźnienia na tak ważną uroczystość, nakazał pilotowi posadzić samolot na lotnisku w Smoleńsku? A może załoga mimo wszystko nie rozumiała Rosjan i źle zinterpretowała polecenia wieży kontrolnej? Pewne jest jedno - poznamy odpowiedzi na te pytania. Bo odnaleziono już czarne skrzynki. Śledczy właśnie odczytują z nich zapisy rozmów w kokpicie i parametry lotu. Już wiadomo, że maszyna była sprawna, a piloci wcześniej wiedzieli o mgle. Zagadką pozostaje, czemu podjęli decyzję o niebezpiecznym lądowaniu przy tak złej pogodzie.

Oto tajemnica lotu do Smoleńska!
Źródło zdjęć: © Fakt

13.04.2010 | aktual.: 13.04.2010 10:31

Rosjanie robią co mogą by pomóc wyjaśnić polską tragedię. Jeszcze w sobotę, w dniu katastrofy, dwie pierwsze czarne skrzynki od razu poleciały do Moskwy, śledczy czekali z ich otwarciem na polskich prokuratorów. Dopiero razem zaczęli odczytywać parametry lotu i przesłuchiwać taśmy z zapisem rozmów w kokpicie.

W drodze do Moskwy jest też trzecia skrzynka, którą znaleziono dopiero wczoraj. Są tam zapisy tzw. podwyższonych parametrów lotu. Nie ma pewności, kiedy i czy w ogóle ich dokładna treść zostanie podana do wiadomości publicznej. Ale na pewno dowiemy się, co z nich wynika.

Antena przecięła skrzydło

Śledczy już ujawnili, co potwierdzają obie strony, że tupolew był w dobrym stanie technicznym. – Samolot prezydencki Tu-154M miał wylatane 5004 godziny i wykonał 1823 lądowania – poinformował Aleksiej Gusiew, dyrektor zakładów lotniczych Awiakor w Samarze, gdzie w 2009 roku maszyna ta przeszła remont kapitalny. Piloci przed lądowaniem nie zgłaszali problemów, a systemy pokładowe nie zarejestrowały usterek. Wiadomo też, że kontrolerzy lotów przekazali polskich pilotom ostrzeżenia o fatalnej widoczności, a nasza załoga ten przekaz odebrała i zrozumiała. Na tym na razie kończą się pewne informacje, reszta to już tylko hipotezy i spekulacje.

Tylko z relacji świadków i kontrolerów można z dużym prawdopodobieństwem opisać ostatnie chwile tragicznego lotu. Wszystko szło dobrze do odległości ok. 1,5 km przed lotniskiem. Wtedy samolot z niewiadomych powodów za bardzo obniżył wysokość. Zahaczył o maszt stacji radiolokacyjnej – powinien być kilkadziesiąt metrów wyżej. Rozerwane poszycie było tragicznym sygnałem dla pilotów, że popełnili błąd. Spróbowali poderwać maszynę, ale to nie lekki, zwinny myśliwiec, ale ponad 100-tonowy kolos, które reaguje z opóźnieniem zwłaszcza w sytuacji gdy wytraca prędkość w trakcie lądowania.

Z lasu wyleciał sam kadłub

Lekko przechylona maszyna zawadziła skrzydłem o wierzchołki drzew i zboczyła z kursu. Zaczął się dramat. Konary rozrywały delikatne podwozie, jego fragmenty zaczęły odpadać. Maszyna opadając łamała wierzchołki drzew. Strasznie poharatany kadłub wyleciał z lasu nagle pojawił się się nad drogą do lotniska. Piloci musieli w tym momencie dostrzec betonowe budynki, dwie stacje benzynowe i jakieś magazyny. Prawdopodobnie wtedy włączyli dodatkowy ciąg w silnikach, bo maszyna w ostatniej chwili jakby przeskakuje nad tymi przeszkodami. Ale jest już bez wszystkich skrzydeł i stateczników. Udaje się ominąć budynek, ale wielki kadłub jakby staną dęba, a potem wbił się w błotniste i zalesione niewielkimi drzewami pole tuż przed płytą lotniska. Szczątki maszyny rozsypały się na przestrzeni kilkuset metrów. Siła uderzenia i ogień z rozlanego paliwa dokonuje rzezi na pasażerach i załodze...

Czy fachowcy mogli się pomylić?!

– Piloci musieli być świetnymi fachowcami – podkreśla Aleksiej Korocznin, były pilot myśliwców i główny energetyk lotniska Siewiernyj w Smoleńsku. – Obniżali maszynę płynnie, z dokładnością jubilera. Zabrakło im tylko wysokości. Gdyby lecieli 10-15 metrów wyżej, lądowanie byłoby udane. O ich kunszcie świadczy także to, że maszyna nie runęła od razu, nie rozpadła się natychmiast i nie wybuchła, ale pękała jakby po kawałku.

Powstaje pytanie, czemu piloci nie trzymali się toru lotu. Według rosyjskich mediów, przyczyną mogła być słaba znajomość języka rosyjskiego. Oto fragment wywiadu z Pawłem Pliusinem, kontrolerem lotu, który obsługiwał nasz samolot:

– (...) Z załogą prowadzi się wymianę radiową, tutaj jej nie było.
Ale czemu oni nie tego potwierdzali?
– Skąd mam wiedzieć? Pewnie dlatego, że słabo znali rosyjski.
Na pokładzie nie było nikogo, kto znał rosyjski?
– Byli, ale dla nich cyfry to czarna magia. I nie miał Pan żadnej informacji o ich wysokości?
– Żadnej.

Tym rewelacjom zaprzecza w serwisie tvp.info pułkownik Tomasz Pietrzak, były dowódca 36. specjalnego pułku lotnictwa transportowego. – Twierdzenie, że kapitan Arkadiusz Protasiuk nie znał rosyjskiego, to bzdura. Przez trzynaście lat lataliśmy razem. Wielokrotnie lądowaliśmy na terenie Rosji i gdy tylko Arek mógł, rozmawiał zawsze po rosyjsku – mówi pułkownik i dodaje, że nawet instrukcja do tupolewa jest w tym języku.

Presja wielkiego wydarzenia?

Faktem jednak pozostaje, że polski tupolew źle podszedł do lądowania. Co prowokuje następne pytanie: czemu w ogóle próbował, skoro była tak duża mgła, a lotnisko w Smoleńsku nie ma odpowiedniego sprzętu do sprowadzania samolotu przy ograniczonej widoczności? Tu pojawia się kolejna hipoteza. Pilot został do tego zmuszony. I to nawet nie przez konkretny czyjś rozkaz, ale silne poczucie presji. Miał na pokładzie najwyższych rangą dowódców armii, parę prezydencką, ważnych polityków i dostojników kościelnych. Już z Warszawy wystartowali mocno opóźnieni, zamiast o 7 rano, w powietrze wzbili się 23 minuty później. Gdyby wylądował w Moskwie czy Mińsku, opóźnienie wydłużyłoby się o kilka godzin i polska delegacja dojechałaby do Katynia już po uroczystościach. A to byłaby sytuacja z każdego punktu widzenia fatalna.

Czy prezydent mógł nakazać?

Nic jeszcze nie wiemy ale nie można też wykluczyć iż by lądować naciskały osoby obecne na pokładzie. Z powodów tej samej presji rangi obchodów. Czy to możliwe, że tą osobą był prezydent? Mamy przecież w pamięci sytuację z sierpnia 2008 r. podczas konfliktu wojskowego pomiędzy Gruzją a Rosją. Prezydent Kaczyński leciał do Gruzji z prezydentami Litwy, Estonii i Ukrainy, i chciał, by samolot nie lądował w Gandżi w Azerbejdżanie, lecz od razu w Tbilisi. Kapitan obawiał się zestrzelenia, odmówił prezydentowi i wylądował w Azerbejdżanie. Delegacja ruszyła do Gruzji samochodami.

O tym, jak było w Smoleńsku, dowiemy się, gdy śledczy przesłuchają wszystkie zapisy z czarnych skrzynek. Może to jednak jeszcze potrwać...

Polecamy w wydaniu internetowym Fakt.pl:
Dudek: Prezydent wybierał się na mecz

Źródło artykułu:WP Wiadomości
smoleńskprezydentkatastrofa
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)