Oszustwo na auto zastępcze
Ktoś walnął w twoje auto. Jesteś poszkodowany, wóz rozbity, ty często w szoku - a tu rusza na ciebie polowanie. Dają auto zastępcze - i wpędzają w kłopoty. Ofiar procederu jest wiele. A prezes UOKiK od dwóch lat nic tylko bada sprawę - pisze Violetta Krasnowska w tygodniku "Polityka.
Marcin w ciągu dwóch lat miał dwa wypadki drogowe – oba nie ze swojej winy. W renomowanym autoryzowanym serwisie w Warszawie, gdzie wstawiał samochód, słyszał, że akurat nie mają auta zastępczego. Ale za to mają zaprzyjaźnioną firmę SZ24H, która mu je udostępni. Zapewniali, że wszystko jest za darmo, bo zapłata pójdzie z OC sprawcy. Ale po kilku latach od wypadku Marcin dostał nakaz zapłaty za najem aut od nieznanej mu firmy Finaay OU z siedzibą w Tallinie. W sumie na ok. 10 tys. zł.
Okazuje się, że w podobnej sytuacji jest mnóstwo ludzi. Podpisali umowę ze spółką SZ24H. I gdy oddawali kluczyki, dostawali jeszcze umowę o przeniesienie praw do wierzytelności na inną firmę – PM Services sp. z o.o. Z takimi zapisami jak ten, że gdy ubezpieczyciel nie zapłaci tyle, ile firma chce, to różnicę mają pokryć oni. Zwrócą też jej wszystkie koszty, jakie poniesie w związku z procesowaniem się z ubezpieczycielem o pieniądze za wynajem auta zastępczego. Zabezpieczona taką umową firma PM Services przekazywała swoje roszczenia estońskiej firmie Finaay OU. A ta masowo pozywała wszystkich klientów, domagając się pieniędzy.
Zaczyna się w warsztacie
Powstała nawet grupa facebookowa pod nazwą "Pozwani przez Finaay". Skrzykują się też na innych forach. Wpisy są niemal identyczne: "Dostałem wezwanie z e-sądu z Lublina. Co robić?", "Możemy coś z tym zrobić? Nie chcę płacić 10 k za to, że byłem poszkodowany w tym wypadku", "Właśnie otrzymałem pismo, że będzie sprawa cywilna o zapłatę za rzekomy wynajem auta w sierpniu 2014. Gdzie po pierwsze nic nie jest mi znane, lecz będę to wyjaśniał. Jestem na 99,9% pewien, że jeżeli było auto wynajęte, to z OC sprawcy. Będę informował na bieżąco, co jest grane z tą sprawą" – to wpis z 17 stycznia tego roku.
Historie są praktycznie identyczne, do tego dzieją się często w tych samych warsztatach: "Z działu likwidacji szkód dostałam auto zastępcze. Podstawili w ciągu godziny. Super. Cztery razy pytałam, czy mi się należy – tak, nic się nie martw, będzie z OC sprawcy. Samochód bardzo zniszczony. Auto naprawiało się miesiąc. Minęło kilka lat i w 2019 r. firma PM Serwis zgłasza się do mnie o 7 tys. pln, że mam im oddać za auto zastępcze, bo nie udało się ściągnąć z ubezpieczyciela".
– Z relacji konsumentów wynika, że tak się właśnie najczęściej zaczynał kontakt konsumentów ze spółką SZ24H, przez warsztat czy serwis naprawczy – przyznaje Anna Brzozowska-Filipowicz, naczelnik Wydziału Miejskiego Rzecznika Konsumentów warszawskiego ratusza. Zresztą SZ24H to cała rodzina spółek. Pozywani sami próbują coś ustalić. Piszą: "W międzyczasie ustaliliśmy z innymi »ofiarami przekrętu« – bo jest nas już setki jak nie tysiące – że spółek »wypożyczalni« jest ponad 200 zarejestrowanych w KRS". Początek nazwy mają ten sam SZ24H***, gdzie gwiazdki to kolejne numery. Najwyższy to 530.
Niekiedy aż trudno było się od umowy ze spółką SZ24H wywinąć. Paweł, menedżer spod Warszawy, który na wylotówce ze stolicy swoją skodą superb wpadł w sam środek karambolu spowodowanego przez kierowcę białoruskiego tira, był w serwisie – jak mówi POLITYCE – wręcz nękany, żeby wziął auto zastępcze. – Wszelkimi sposobami mój opiekun z serwisu starał się mnie do tego namówić. Najpierw, żeby z mojego AC. Mówiłem, że nie chcę, że dam radę bez auta, bo mnie nie stać, boję się kosztów – opowiada. Gdy okazało się, że kierowca tira miał ważne OC, człowiek z serwisu znowu zaczął go namawiać. – Wszystko robił, żebym wreszcie wziął ten samochód. Ciągle słyszałem: proszę się nie obawiać, to standardowa sytuacja. Że mnie koszty nie dotyczą, bo rozliczenie będzie bezgotówkowo. I to człowiek z serwisu wszystko ustalał, gdzie będzie ten samochód i kiedy – opowiada Paweł. Stąd był pewien, że podpisuje umowę z serwisem. A gdy dostał żądanie zapłaty od nieznanej firmy, od razu poszedł do serwisu. – I usłyszałem, że ich ta sprawa nie dotyczy i że ten pracownik już u nich nie pracuje. I tyle.
Niełatwo było też takie auto wcześniej zwrócić. Kobieta poszkodowana w wypadku już następnego dnia chciała je oddać. Musiała wezwać policję, żeby je od niej przyjęto – można przeczytać w jednym z wyroków.
Dziś warsztaty, które pojawiają się w tych relacjach, pytane przez POLITYKĘ, do niczego się nie poczuwają. Mają jedną odpowiedź: oni mieli tylko umowę na naprawę, nie mieli swoich aut, wypożyczała auta firma zewnętrzna. Piszą, że sami też są przez tę firmę pozywani. Zapewniają, że teraz mają już własną flotę.
Łańcuch roszczeń
Nakaz zapłaty, jaki dostał Paweł z e-sądu, opiewał aż na 30 tys. zł. W porę – jest na to 14 dni – zgłosił sprzeciw i sprawy trafiły przed sąd. Sprawy – bo okazało się, że gdy musiał zmienić auto, bo pękła szyba, musiał podpisać nową umowę z inną firmą z rodziny SZ24H, o innym numerze. Procesował się więc – przy wsparciu dr Marzeny Bonikowskiej, powiatowego rzecznika konsumenta z Pruszkowa – z dwiema firmami. I wygrał, i to w dwóch instancjach, bo wyroki były zaskarżane przez pełnomocnika Finaay OU, który pozwał Pawła.
Sąd rozprawił się z całym procederem. Na wstępie uznał, że formalnościami związanymi ze zorganizowaniem aut zastępczych zajmował się serwis. I że zapewnienia tak pracownika serwisu, jak i wynajmującego nie były zgodne z umową, którą dali do podpisania. "Świadczy to o powiązaniu przedstawicieli serwisu naprawczego z firmą SZ24H i jego istotnej roli w wykreowaniu u pozwanego wyobrażenia o tym, że rozliczenie za najem nastąpi całkowicie bezkosztowo". Gdy tymczasem z umowy wynikało, że ma on zapłacić kwotę wyższą niż stawki na rynku, co stoi w sprzeczności z ich zapewnieniami. "Płynie z tego wniosek, że zapisy sformułowane w ten sposób, przy znacznie zawyżonej stawce za wynajem, już od samego początku z dużą dozą prawdopodobieństwa wskazywały, że wynajmujący mógł być praktycznie pewien, że najemca jednak poniesie koszty korzystania z pojazdu zastępczego" – stwierdził sędzia. 492 zł brutto za dobę przy stawkach na rynku rzędu 150 zł – oczywiste, że ubezpieczyciel takiej stawki nie uzna. Sędzia powiedziała wprost: z góry przyjęto założenie, że będą ściągać pieniądze od użytkownika auta zastępczego. Ta gra od razu była ustawiona.
KLIKNIJ W OKŁADKĘ, BY PRZENIEŚĆ SIĘ DO NAJNOWSZEGO WYDANIA "POLITYKI"
Sąd stwierdził, że zapis w umowie, iż to, czego nie zapłaci ubezpieczyciel sprawcy, ma płacić poszkodowany użytkownik auta zastępczego, jest skrajnie niekorzystny przy jednoczesnym zabezpieczeniu wszelkich praw drugiej strony. A to rażąco narusza interesy konsumenta. Dlatego pozew firmy Finaay OU oddalił i zasądził zwrot Pawłowi 3 tys. zł kosztów procesu.
I tu ujawnia się rola zagranicznej firmy na końcu tego łańcucha roszczeń. – To, że pozywa firma z Estonii, ma o tyle znaczenie, że jeżeli przegra z polskim klientem, on praktycznie nie ściągnie z niej kosztów procesu – wyjaśnia Krzysztof Stasiuk, radca prawny, który specjalizuje się w obronie praw konsumentów. – Jeśli koszty procesu nie zostaną zwrócone dobrowolnie, konieczne będzie prowadzenie postępowania egzekucyjnego w Estonii. Wcześniej jednak trzeba będzie uzyskać z sądu klauzulę wykonalności umożliwiającą prowadzenie takiego postępowania w Estonii. Dopiero potem można będzie zlecić sprawę egzekucyjną prawnikowi, i to najlepiej takiemu, który zna prawo estońskie i język estoński. Oznacza to również, że pozwany już od początku znajduje się w trudniejszym położeniu, gdyż jego droga do odzyskania kosztów procesu jest dłuższa i wiąże się z ponoszeniem wydatków, których może nie odzyskać. Nawet jeśli sąd oddali wobec niego powództwo, pozwany i tak wyda pieniądze, by się bronić.
Ale i to jeszcze nie jest koniec sądowej gehenny dla Pawła. Bo dzień przed ogłoszeniem ostatniego wyroku oddalającego roszczenia dostał kolejne pismo od firmy PM Services. Tym razem z żądaniem zapłaty za koszty procesowania się z ubezpieczycielem. Firma wyliczyła je na ponad 12,5 tys. zł. Płatne dla Finaay OU do 29 grudnia 2021 r. "Po tej dacie nabywca wierzytelności może wytoczyć powództwo o nierozliczoną kwotę wydatków" – pisze firma. – Ja chyba do końca życia się od nich nie uwolnię – wzdycha Paweł. Płacić nie zamierza.
Licznik bije
Krzysztof, ekonomista bankowiec, nie chciał procesu i sądowych korowodów. Nie miał na to czasu, bo praca, trójka małych dzieci. A i pieniędzy dużo nie chcieli. Miał drobną stłuczkę na parkingu, przerysowany bok, naprawa z OC sprawcy. Dostał auto zastępcze z firmy SZ24H. Jeździł nim trzy dni. Firma zażądała od ubezpieczyciela 800 zł. Sąd zakwestionował dwa razy wyższe stawki i dłuższy czas najmu auta zastępczego, bo samochód był w warsztacie trzy dni, a nie dwa jak według biegłego powinien. I przyznał 300 zł. – Wtedy firma napisała do mnie, że tę brakującą kwotę zapłacić mam ja. Spuścili do 400, do tego rozłożone w ratach. Czułem, że to nieuczciwe, bo przecież nie umiem określić, ile czasu warsztat ma naprawiać moje auto, ale dla świętego spokoju zgodziłem się to zapłacić.
Minął rok i w grudniu 2021 r. Krzysztof dostał kolejne pismo. Tym razem z wezwaniem do zapłacenia kosztów procesów z ubezpieczycielem: 2,5 tys. zł. – I teraz grożą mi pozwem, jeżeli tego nie ureguluję natychmiast. Chcą swoje koszty przerzucić na mnie. Wewnętrznie czuję, że to zorganizowany proceder, widziałem na forum, że jest takich spraw sporo. I teraz zastanawiam się, co dalej z tym zrobić, bo to już nie jest kwota, na którą można machnąć ręką.
Prawnicy, pełnomocnicy firm, jak mówią pozywani, często się zmieniają, ale wnioski do e-sądu o wydanie nakazów zapłaty ciągle płyną. Bywa, że zupełnie bez powodu. Karol, lekarz, był w szoku po wypadku, ale na tyle przytomny, że skontaktował się z ubezpieczycielem sprawcy. I to on dostarczył mu samochód zastępczy od firmy SZ24H. Po kilku latach, w grudniu 2021 r., dostał wezwanie do zapłaty 300 zł. Zadzwonił do ubezpieczyciela i usłyszał, że przecież oni wszystko zapłacili. Pomyłka – skwitował. – Ale znajoma z forum "Pozwani przez Finaay" poradziła mi, żebym zalogował się na portal e-sądu i sprawdził, czy nie szykują się dla mnie kłopoty. Wchodzę, patrzę, przy moim nazwisku zadekretowana już sprawa: ja jako pozwany, powód – firma Finaay z Tallina. Ludzie, gdzie ja jestem?! Dwa razy skubańcy chcą zebrać – i od nich, i teraz ode mnie! – mówi. Obecnie czeka na nakaz zapłaty z e-sądu, do którego zamierza złożyć sprzeciw. I iść do sądu.
To wygląda na złoty interes. – Pozywający w postępowaniu nakazowym ma przewagę – przyznaje radca prawny Krzysztof Stasiuk. – Zwłaszcza jeśli uwzględni się skalę i liczbę postępowań – sporządzanie pozwów może być nawet zautomatyzowane. A po drugiej stronie zawsze będzie ktoś, kto nie skonsultuje się z prawnikiem, machnie ręką lub przekroczy termin na złożenie sprzeciwu. Jeśli nakaz się uprawomocni, ludziom zostaną zajęte wynagrodzenia, emerytury. Dojdą też koszty postępowania egzekucyjnego.
Kto w takim razie za tym złotym interesem stoi? Próbując to ustalić, szybko napotyka się ścianę. W dostępnych danych o spółkach firma PM Services nie ma telefonu, pod który można zadzwonić, adresu mailowego, nie ma nawet zwykłego adresu. W aktach rejestrowych widnieje adres: ul. Prosta 28 na warszawskiej Woli. Ale to dziura w ziemi. Między numerem 26 a 30 jest plac budowy, kopane są fundamenty pod biurowiec. W umowach firma podaje adres do doręczeń: "Biuro Obsługi Klienta ul. Łucka 15". Ten sam adres mają też spółki z rodziny SZ24H. Tu też urzędują, wynika z pism procesowych, pełnomocnicy PM Services i estońskiego Finaaya.
Śledztwo pozwanych
Kilkupiętrowy budynek przy Łuckiej 15 to zamykana na każdym piętrze sieć wąskich korytarzy. Drzwi ciasno obok drzwi. Na wielu nazwy firm. Pod numerem 314 – jedyny znany pozwanym adres prawników pozywających ich firm – nie ma żadnej tabliczki. W środku nieduży pokoik, przy drzwiach niska szafka z czajnikiem, herbatą i cukrem. Resztę przestrzeni od drzwi aż pod okno zajmuje długi, złożony z połączonych rzędów biurek, blat z kilkunastoma fotelami po bokach. Pod ścianami od podłogi po sufit czarne zamykane regały. Przy jakichś pakach uwija się troje młodych ludzi. – Nie ma tu żadnego adwokata – mówi zdziwiona młoda kobieta. – Pan mecenas odbiera tu tylko korespondencję – wyjaśnia. A tu co to jest za firma? – dopytuję. – To są powierzchnie biurowe, kontakt korespondencyjny. Proszę wyjść.
Pisze forumowicz: "Sprawa jest oczywista. Adwokat, która reprezentuje estońską spółkę, ma adres do korespondencji taki sam jak adres siedziby spółek, które wynajmowały nam auta. Za wszystkim stoi cały czas ta sama osoba. Próbuje wycisnąć z tego modelu biznesowego, ile się da. A jako wierzyciela, który teraz dochodzi tych kwot, wzięli spółkę z Estonii, żeby trudniej było ich potem ścigać o zapłatę kosztów procesu, które ani chybi będą przegrywać".
Pozwani idą tropem spółek SZ24H. Ale wpadają w mgłę. "W międzyczasie w te spółki wsadzono jakiegoś pana o wschodnio brzmiącym nazwisku – nie ma możliwości skontaktować się z nikim od nich, nawet z wynajętymi prawnikami". Z dokumentów wynika, że prezesem wszystkich spółek, a także w 96 proc. właścicielem, jest 49-letni były kolarz reprezentacji ZSRR na igrzyskach w 1992 r., urodzony w Taszkiencie. Poprzedni właściciel, założyciel spółek w 2015 r., Polak, rzeczoznawca samochodowy, w rozmowie z POLITYKĄ mówi, że był tylko w zarządzie. Że umowy przygotowywał sztab prawników. Na pytanie: Jego prawników?, odpowiada: Ja nie miałem prawników. Nic więcej powiedzieć nie chce. Powtarza, że sprzedał udziały w 2017 r. i o pozwach nic nie wie.
Niewiele też można się dowiedzieć o utworzonej w 2017 r. firmie Finaay OU. Z jej strony wynika, że zajmuje się nowymi technologiami informatycznymi, a nie wierzytelnościami. Ze spraw toczonych w polskich sądach wiadomo tyle, że reprezentujący ją prawnicy czynią to "z polecenia członka zarządu pana Jorge Stalin Sevilla Garcia". O nim też nie sposób znaleźć żadnych informacji.
Tymczasem u nas tylko w grudniu 2021 r. do Anny Brzozowskiej-Filipowicz, naczelnik Wydziału Miejskiego Rzecznika Konsumenta w Warszawie, zgłosiło się 30 kolejnych pozwanych. Naczelniczka włącza się do procesów, gdzie przedstawia, jak duża jest skala procederu. To ważne, bo, jak tłumaczy POLITYCE: "o ile relacja pojedynczej osoby może być przez sąd uznana za niewiarygodną, o tyle zyskuje na wiarygodności w zestawieniu z relacjami innych osób poszkodowanych taką samą praktyką". Aktualnie uczestniczy w 34 procesach. W pismach do sądów w kilkudziesięciu punktach wskazuje nieprawidłowości. Pisze m.in.: "Skoro to nie konsumenci byli sprawcami wypadku drogowego, a więc nie z ich winy doszło do szkody, nie oni powinni pokrywać koszty obsługi powypadkowej. Konsumenci jako poszkodowani, którzy z winy osoby trzeciej ponieśli istotną szkodę w swoim majątku, przyjmowali za oczywiste i słuszne twierdzenie, że wszystkie koszty powinien w całości pokryć sprawca wypadku – ze środków własnych lub ubezpieczenia OC".
Tymczasem – zaznacza – nigdy w tych sprawach nie wystąpiono z roszczeniem do sprawcy, tylko od razu do poszkodowanego. A "wykorzystywanie trudnej sytuacji konsumenta do narzucenia mu niekorzystnych warunków umowy jest niewątpliwie nieuczciwą praktyką rynkową". Na koniec: "mnogość firm w tym łańcuchu ma służyć tylko rozmyciu odpowiedzialności uczestników tego procederu i utrudnić pozwanym rozeznanie się w sytuacji prawnej i w ochronie swoich praw".
Sprawa w toku
Dlatego o sprawie zawiadomiła w styczniu 2020 r. prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta. Odpowiedział: "Dziękujemy za przesłane informacje. Po ich starannej analizie uznaliśmy, że UOKiK powinien podjąć działania w tej sprawie. Uprzejmie proszę przesyłać nam kolejne sygnały dotyczące praktyk stosowanych przez PM Services sp. z o. o., gdyby takowe do pani trafiły".
Minęły dwa lata. Departament Komunikacji UOKiK tak odpisał POLITYCE: "Po otrzymaniu kilku sygnałów rynkowych podobnych do opisanych przez Panią Prezes UOKiK podjął czynności wyjaśniające w sprawie działalności kilku spółek. Sprawa jest w toku, w tej chwili za wcześnie na wiążące wnioski. Z uwagi na dobro podejmowanych czynności nie chcielibyśmy w aktualnym stanie rzeczy informować o pozyskanych materiałach lub planowanych krokach".
Byleby nie skończyło się na planach. Bo gnębienie Bogu ducha winnych ludzi trwa.
Violetta Krasnowska
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce sądowo-kryminalnej i problematyce praworządności w Polsce. Laureatka nagrody głównej II edycji Ogólnopolskiego Konkursu dla Dziennikarzy Publicystów Prawnych organizowanego przez Okręgową Izbę Radców Prawnych, Izbę Notarialną oraz "Dziennik Gazeta Prawna" (2004), a także Nagrody Wolności Słowa przyznawanej przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich (2006). Dwukrotnie nominowana do nagrody Grand Press (w 2012 r. w kategorii dziennikarstwo-specjalistyczne i w 2019 r. w kategorii reportaż prasowy). Autorka książki "Będziesz siedzieć" o polskim systemie niesprawiedliwości (2020).