ŚwiatOstrze na sto sposobów

Ostrze na sto sposobów


Od 125 lat szwajcarski nóż oficerski ratuje ludziom życie w sytuacji zagrożenia. Dziś zagrożony jest jego producent. To jeszcze jedna ofiara ben Ladena.

Ostrze na sto sposobów
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

21.04.2008 | aktual.: 21.04.2008 10:17

Roxborough State Park, stan Kolorado. Andy Peterson nie usłyszał, kiedy się skradała. Dostrzegł pumę, kiedy była już bardzo blisko, niemal czuł jej oddech. Kot dał susa i w sekundę później powalił człowieka na ziemię. Petersonowi z największym trudem udało się jednak wyciągnąć z torby jakiś przedmiot. Wbił go w brzuch zwierzęcia – napastnik dał za wygraną i rzucił się do ucieczki. – Pumy już dawno nie było, a ja nadal stałem i kurczowo zaciskałem w dłoni scyzoryk. Był cały umazany krwią i oblepiony kocim futrem – wspomina Andy Peterson, z zawodu leśnik. – Dziękuję za uratowanie mi życia – zwrócił się do scyzoryka.

Od muzeum po kosmos

Takie prawdziwe i dramatyczne historie nieczęsto zyskują szerszy rozgłos. Czasem można na którąś z nich natrafić, przeglądając listy starannie ułożone w archiwach szwajcarskiej firmy Victorinox (założona w roku 1884 przez Karola i Wiktorię Elsener, już w 1891 zrealizowała pierwszą dostawę noży żołnierskich dla armii szwajcarskiej, w roku 1897 opatentowała „szwajcarski nóż oficerski” – przyp. FORUM). W jednym z nich Andy Peterson opisał swoje spotkanie z pumą, w innym Irakijczyk Fahramud opowiedział, jak przypadkiem dostał się pod krzyżowy ostrzał i przeżył, ponieważ udało mu się scyzorykiem przeciąć siatkę blokującą drogę ucieczki. Z kolei niejaki Byrne pisze o potrąconym przez samochód chłopcu, którego jeszcze na miejscu wypadku operował za pomocą scyzoryka. Opisy tych bohaterskich czynów są tak wciągające, że zagłębiając się w nie, możemy łatwo zapomnieć o świecie. A wszystkie te historie łączy jeden, dość zresztą banalny przedmiot – scyzoryk.

Produkowany jest w Schwyz, jednym z najstarszych szwajcarskich kantonów. Największa w Europie fabryka scyzoryków i noży leży u stóp masywnych skalnych szczytów o nazwie Mythen (niem. mity, legendy – przyp. FORUM). To właś­nie tam od 125 lat powstają scyzoryki, o których niezawodności krążą już legendy. Rocznie fabryka eksportuje sześć milionów noży. Victorinox przejął swego konkurenta – firmę Wenger – ponad trzy lata temu. Czerwony nóż oficerski trafił już do nowojorskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej, używali go niemal wszyscy amerykańscy prezydenci, a także załogi promów kosmicznych NASA. Okolice wokół miejscowości Ibach, gdzie mieści się fabryka, noszą dumną nazwę Swiss Knife Valley.

Czasem jednak także producent scyzoryków ratujących życie innym sam wpada w tarapaty. Jakiś czas temu szwajcarska armia musiała ogłosić nowy, międzynarodowy przetarg na dostawę noży. Rozpisania przetargu wymagały przepisy Światowej Organizacji Handlu – dzieje się tak zawsze, kiedy wartość zamówienia przekracza określoną kwotę, w tym wypadku 1,4 miliona franków. Szwajcarscy żołnierze mieliby używać noży wyprodukowanych na Dalekim Wschodzie? Na wieść o tym w siedzibie Victorinoksa, zaopatrującego armie 16 krajów, zaczęły urywać się telefony. Rozgłos zdobyła wylansowana przez pewnego szwajcarskiego prawnika petycja, nosząca znamienny tytuł „Noże wojskowe wyłącznie Swiss-made!”. – W Bernie kompletnie powariowali – na wieść o przetargu westchnął Carl Elsener junior, prawnuk i spadkobierca założyciela firmy Victorinox.

Carl Elsener jest człowiekiem spokojnym, jednak bardzo się ożywia, kiedy rozmowa schodzi na temat wojskowych noży. – Sama myśl o tym (że miałyby powstawać za granicą – przyp. FORUM) jest dla mnie bolesna – mówi, potrząsając głową. On sam jako rekrut używał modelu 61. Obok Victorinoksa do przetargu stanęły Wenger (czyli de facto Victorinox) oraz pewna spółka handlowa sprowadzająca noże z zagranicy. – Spaliłbym się ze wstydu, gdyby noże wojskowe nie były już produkowane u nas, w Szwajcarii – tłumaczy Elsener. I nie chodzi mu o pieniądze, ponieważ 75 tysięcy noży można z łatwością wyprodukować w dwa dni. – Najważniejszy jest nasz wizerunek – wyjaśnia Elsener. Obiecuje, że do końca będzie walczył o zwycięstwo w przetargu.

Ta sprawa wywołała największe jak dotąd zamieszanie wokół Victorinoksa, mimo że firma nieraz już miewała kłopoty, najczęściej finansowe. Na przykład po 11 września 2001 r. nowe standardy bezpieczeństwa na lotniskach spowodowały całkowite załamanie rynku. Przedtem szwajcarskie scyzoryki sprzedawano jako souveniry i upominki w mieszczących się na lotniskach sklepach wolnocłowych, co stanowiło około 30 proc. przychodów spółki. Hans Schorno, rzecznik prasowy Victorinoksa, potwierdza, że firma do dziś cierpi z powodu 11 września. Dlatego Victorinox był zmuszony rozszerzyć swą ofertę o nowe produkty. W miejscowości Lienz powstają zegarki, dżinsy, swetry, nesesery, perfumy – wszystkie opatrzone logo firmy. Właśnie taki zegarek, spodnie oraz sweter stamtąd ma na sobie Hans Schorno. Używa też zapachu firmowanego przez swego pracodawcę.

Konkurencja podróbkowa

Strat poniesionych po 11 września i tak nie udaje się odrobić. – Rynek naprawdę całkowicie się załamał – mówi Schorno. Kwitną za to azjatyckie podróbki. W samych Chinach działają podobno cztery firmy zajmujące się podrabianiem szwajcarskich scyzoryków. Victorinox zatrudnił prawnika mającego zająć się tamtejszym rynkiem. Przywiezione przez niego przedmioty można oglądać w sali konferencyjnej w Ibach. Hans Schorno otwiera szafę pełną falsyfikatów. Niektóre są łudząco podobne do oryginału, lecz większość ma srebrne plastikowe rękojeści. Są i takie, które zdobi napis „Swiss Army Knife”, na niektórych zaś szwajcarski krzyż jest tak kiepsko skopiowany, że przypomina znak NATO.

Podróbki wyglądają dość zabawnie, jednak nikomu nie jest do śmiechu. Co prawda w 2006 r. zyski firmy wzrosły do 270 milionów euro, lecz byłyby znacznie wyższe, gdyby nie konkurencja ze strony azjatyckich scyzoryków. W 1985 r. Victorinox sprzedał w USA prawie 3,5 miliona noży; na wyroby chińskie znalazło się wtedy 800 tysięcy chętnych. Co prawda w latach 2001 i 2002 Victorinox podwoił swą sprzedaż w Ameryce do siedmiu milionów sztuk, lecz Chińczycy w tym okresie sprzedawali aż 64 miliony noży rocznie! USA pozostają najważniejszym rynkiem zbytu firmy Victorinox, a w ostatnich latach Szwajcarzy już nie tak chętnie jak kiedyś wpuszczają azjatyckie ekipy filmowe do fabryki w Ibach.

Od roku 1891 Victorinox jest wyłącznym dostawcą noży dla szwajcarskiej armii, która nigdy nie miała okazji wypróbować ich na wojnie. Dlatego firma szuka także innych klientów. Powstały scyzoryki dla jeźdźców (pomocne przy pielęgnacji koni), wędkarzy (ze skrobakiem do ryb), golfistów (ze znacznikiem pozycji piłki), strażaków (z piłą do szkła), osób często ściągających muzykę z internetu (z wbudowanym odtwarzaczem mp3) oraz aktorek z pierwszych stron kolorowych magazynów (zdobione diamentami). Istnieje już ponad setka modeli, a codziennie do Ibach napływają nowe pomysły i prototypy, m.in. projekt scyzoryka z wbudowanym telefonem komórkowym bądź szczoteczką do zębów. Centrala w Ibach twierdzi jednak, że noże tego typu nie pojawią się na rynku, a niektóre prototypy okazywały się niczym innym jak podróbkami innych modeli Victorinoksa przysyłanymi z Dalekiego Wschodu.

Okolice Ibach są zamieszkane przez ludzi bardzo pobożnych; nawet czas płynie tam nieco inaczej. Okna fabryki noży zdobią witraże przedstawiające cytaty z Biblii, na biurkach pracowników można znaleźć obrazki Matki Boskiej. Wartości chrześcijańskie mają tu naprawdę praktyczne zastosowanie. Przez 80 lat fabryka nie zwolniła ani jednego pracownika.

Dyrekcja zażywa ruchu

Trzy razy w ciągu dnia zatrudnieni odchodzą od maszyn, aby wykonać kilka ćwiczeń gimnastycznych – dla poprawy kondycji i samopoczucia. Od czasu do czasu nawet dyrekcja zażywa nieco ruchu. Carl Elsener IV dzieli biuro ze swym ojcem, 85-letnim Carlem Elsenerem III. Syn jeździ peugeotem 307, a ojciec rowerem.

W Ibach nie czuje się stanu oblężenia, mimo że firma musi często bronić się przed atakami z zewnątrz. W fabryce w powietrzu unosi się charakterystyczny zapach – mieszanina smaru, stali i kurzu. Wraz z nadejściem wiosny na łąki otaczające fabrykę powracają krowy. Ubrany w niebieski kitel Werner Gehrig pracuje w Ibach od 45 lat. Kiedyś był zwykłym robotnikiem, dziś jest kierownikiem oddziału. Zapytany o przyszłość szwajcarskich noży, podchodzi do swej szafki i wyjmuje z niej zawiniątko. Delikatnie je rozwija i naszym oczom ukazuje się scyzoryk z drewnianą, mocno już zużytą rękojeścią. Wykonał go, będąc jeszcze czeladnikiem – to jego praca dyplomowa i jednocześnie talizman. Przesuwając palcem po klindze, mówi: Ten, kto wie, co my tu produkujemy, nie ma się czego obawiać. Nawet chińskiej konkurencji.

Claudia Fromme © Süddeutsche Zeitung

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)