Ostre słowa o starciach w Kijowie: to musiało się skończyć wybuchem
Czy zamieszki przed parlamentem w Kijowie mogą być preludium do Trzeciego Majdanu? Nedim Useinov, ekspert, z którym rozmawiała WP wątpi, by doszło do wybuchu szerokiej fali protestów antyrządowych. Za poniedziałkowe wypadki obwinia polityków nacjonalistycznych, przede wszystkim z partii Swoboda, którzy byli organizatorami protestu. - Wykazali się skrajną nieodpowiedzialnością. Celowo podgrzewali atmosferę, aż doszło do wrzenia i musiało się skończyć wybuchem. Mieli obowiązek zadbać o to, by demonstracja przebiegała bezpiecznie - uważa ukraiński politolog.
141 osób rannych i trzy ofiary śmiertelne: to najnowszy bilans poniedziałkowych starć w stolicy Ukrainy. Zdecydowana większość poszkodowanych to milicjanci i żołnierze Gwardii Narodowej. W ich stronę protestujący rzucali materiały wybuchowe, w tym granat. To jego odłamki raniły najmocniej. MSW poinformowało, że zatrzymało kilkudziesięciu najbardziej agresywnych demonstrujących - również osobę, która rzuciła granatem. Szef MSW Arsen Awakow poinformował, że jest to członek nacjonalistycznej partii Swoboda, pod której flagami odbywał się protest. Człowiek ten jest jednocześnie żołnierzem batalionu "Sicz", który walczy na wschodzie przeciwko separatystom.
Prezydent Petro Poroszenko zamieszki nazwał "ciosem w plecy". Zdaniem rozmówcy WP to trafne określenie. - Wprawdzie zagrożenie zewnętrzne zostało powstrzymane, ale służby specjalne Kremla intensywnie penetrują Ukrainę. Rosja mnoży wysiłki, by ją zdestabilizować od środka, przeznaczając na to potężne środki. Tymczasem ukraińskie partie polityczne dla swoich doraźnych celów politycznych, wykazując się kompletnym brakiem odpowiedzialności za państwo, dodatkowo pogłębiają chaos. To tworzy niebezpieczną, wybuchową mieszankę - ocenia Nedim Useinov. Jak mówi, w niedalekiej przyszłości możemy się spodziewać podobnych ekscesów także na skutek działalności Rosji, która może posuwać się do prowokacji. W wypadku poniedziałkowych zajść cała wina spoczywa jednak - w opinii politologa - na organizatorach demonstracji. Zdaniem Useinova, polityków tych dodatkowo pogrąża to, że w pierwszych godzinach po tragedii, nie okazali skruchy i nie potępili sprawcy zamachu.
Rozmówca WP wskazuje, że dużym problemem na Ukrainie jest niekontrolowany przepływ broni. - Jest jej dużo w rękach różnych ludzi. Gdy niepodległość Ukrainy była zagrożona, miało miejsce pospolite ruszenie Ukraińców, którzy ruszyli na front, by wesprzeć będącą w rozsypce armię. Zanim nadciągnęły posiłki profesjonalnych żołnierzy, ochotnicy zdążyli zdobyć doświadczenie w walce na pierwszej linii frontu. Gdy powrócili do domów, część z nich nie zdała jednak broni. Było kwestią czasu aż znajdzie się ona w użyciu podczas burzliwych sporów politycznych - tłumaczy.
Poniedziałkowe zamieszki poprzedziło uchwalenie zmian do ukraińskiej konstytucji dotyczących decentralizacji. Przeciwnicy projektu nowelizacji ustawy zasadniczej oponują przeciwko umieszczonemu w nim zapisowi, który potocznie nazywany jest punktem o "szczególnym statusie" samorządów na opanowanych przez prorosyjskich separatystów obszarach Donbasu na wschodzie kraju. Uważają oni, że status ten osłabia suwerenność Ukrainy i jest na rękę Rosji. Prezydent Poroszenko zapewnił, że zmiany nie służą separatystom i są gwarancją "utrzymania międzynarodowej koalicji popierającej Ukrainę w walce z rosyjską agresją". Rozmówca WP wskazuje jednak, że proces reformowania samorządów przebiega zbyt chaotycznie, wiele rzeczy jest robionych "na kolanie", a do gorącego sporu doszło także dlatego, że rząd nie przeprowadził konsultacji społecznych w sprawie reformy - szczególnie w części dotyczącej statusu separatystycznych republik donieckiej i ługańskiej.
Jak wskazuje ukraiński politolog, by Ukraina nie straciła w oczach Zachodu, rząd musi dołożyć wszelkich starań, by śledztwo w sprawie starć zostało przeprowadzone możliwie szybko i sprawne. - Nie tylko osoba, która została schwytana na gorącym uczynku, ale wszyscy, którzy byli zaangażowani w organizację tak żywiołowo przebiegającego protestu, powinni zostać ukarani. Władze muszą pokazać, że ukraińskie państwo działa - mówi.
Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska