PolskaOstra zieleń żąda trawy

Ostra zieleń żąda trawy

Z pierwszej w Polsce publicznej debaty nad projektem ustawy zadowolony był minister zdrowia Marek Balicki. Dotyczyła narkotyków. Narkomani nie wzięli w niej udziału.

17.02.2005 | aktual.: 17.02.2005 06:52

Ministerstwie Zdrowia stawiło się przeszło sto osób. Płci obojga, w wieku od lat 20 (działacze młodzieżówek politycznych) do niemal 100 (profesorowie, lekarze i terapeuci, którzy na pracy z narkomanami zęby zjedli). Młodzi - to głównie "nowi pryszczaci", w garniturkach, z paznokciami ogryzionymi do skóry, a jednocześnie wyszczekani, pewni siebie. Pchają się do przodu z przytupem, nie przeszkadza im brak doświadczenia czy wiedzy fachowej. Pragnęli zaistnieć przed kamerami - i chyba im się udało, chociaż jeden młody gniewny czytał z kartki przygotowane wystąpienie w takim tempie, że niemal nie dało się go zrozumieć. Starsi patrzyli na młódź z pewnym pobłażaniem: oni już nieraz takich widzieli.

Żaden z uczestników spotkania nie zadeklarował, że projekt ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii dotyczy jego osobiście. Czyli że jest lub był narkomanem. W nabitej po brzegi sali konferencyjnej wszyscy byliśmy "czyści". Ale prawie połowa przemawiających wołała: - Zalegalizujcie marihuanę!

PUBLICZNE WYSŁUCHANIE

W siedzibie ministerstwa w zeszłą środę po raz pierwszy w Polsce władza zwołała public hearings, czyli publiczne wysłuchanie opinii społecznych na ważny temat (tu - projektu kontrowersyjnej ustawy). Minister Marek Balicki zaprosił 30 organizacji społecznych - między innymi Monar, Helsińską Fundację Praw Człowieka, stowarzyszenie Powrót z U. Kilkadziesiąt osób przyszło z własnej inicjatywy.

Public hearings to procedura powszechnie używana w Stanach Zjednoczonych i w krajach Europy Zachodniej. Rządy pozwalają się wypowiedzieć stowarzyszeniom i organizacjom, a także osobom prywatnym - w publicznym wysłuchaniu może wziąć udział każdy dorosły obywatel, jeśli zgłosi się w podanym terminie i poda swoje dane.

MŁOTEK OD OWSIAKA

Public hearings nie jest dyskusją publiczną. Wręcz przeciwnie - to technika "gadał dziad do obrazu, a obraz doń ani razu". Każda z osób, która zgłosiła chęć wystąpienia, ma prawo mówić przez trzy minuty. Trzeba trzymać się meritum i nie należy polemizować z przedmówcami. Z góry wiadomo, że całe wysłuchanie zakończy się po dwóch godzinach. Kto nie zdąży, może zostawić swoją opinię na piśmie. Moderator Marek Jefremienko (siwy kucyk, granatowa marynara ze złotymi guzikami) zbyt długie wypowiedzi przerywać będzie głośnym TRZASK! Drewniany młotek, jak z "prawniczych" filmów amerykańskich i aukcji Sotheby's, Ministerstwo Zdrowia ma od Jurka Owsiaka.

Kontrowersje budziło zaledwie kilka punktów ustawy:

  • czy należy przestać karać za posiadanie na własny użytek niewielkiej ilości narkotyków (art. 62, ust. 3)?
  • czy leczenie narkomanów nadal powinno być dobrowolne, czy może należy ich do tego zmuszać (art. 27)?
  • czy należy zabronić reklamy produktów i usług, jeśli ich znak lub nazwa kojarzą się z substancją psychotropową (art. 22, ust. 1 i 2)?

I to one podzieliły salę. Wesołość wzbudził na przykład pomysł ścigania reklam: - Czy zakażemy reklamowania coca-coli? Pierwszy człon nazwy nawiązuje do kokainy, a drugi do orzeszków o właściwościach odurzających. Maria Malewska, lekarka: - Jestem za tym, by listki marihuany zniknęły z witryn sklepów.

To akurat z pewnością da się zrobić.

JEDNA TABLETKA, DWA LIŚCIE

Większość gości ministerstwa pokpiwała ze sformułowania "nieznaczna ilość" substancji odurzających: bo co to właściwie jest? Jedna tabletka, działka, dwa liście? Świeże czy ususzone? I jakiej długości? Nieznaczna ilość to może być nie tylko marihuana, lecz także amfetamina, ekstazy, brown sugar lub heroina. Czy one również są dozwolone i ich posiadanie nie będzie ścigane? Ale salę podzieliła najbardziej kwestia "karać czy nie karać" za posiadanie przy sobie niewielkiej ilości narkotyku "na własny użytek".

- Nie chcielibyśmy, aby wsadzano nas do więzień za skręta ani żeby sankcje dotknęły nasze dzieci. Nowa ustawa jest dobra, bo liberalna! - tak mówili wszyscy, którzy rozważali problem czysto teoretycznie. Bo zdanie rodziców narkomanów i terapeutów pracujących z uzależnionymi było zupełnie inne.

- Sprzeciwiamy się swobodzie posiadania nawet niewielkiej ilości narkotyków - mówił Janusz Zimiak ze stowarzyszenia Powrót z U. - Nikt nad tym nie zapanuje. Uzależnione dzieciaki już teraz wykorzystywane są do dystrybucji i sprzedaży działek, bo wiadomo, że w razie wpadki będą traktowane łagodniej.

Ustawa powinna stawiać barierę pomiędzy narkomanem ofiarą a dilerem przestępcą, co do tego wszyscy byli zgodni. Pytanie, jak to zrobić? Ludzie z Monaru twierdzą wprost, że to niemożliwe: narkoman i diler wyglądają tak samo i działają ręka w rękę.

- Posiadanie narkotyków to jedyne przestępstwo, w którym nie ma pokrzywdzonego - mówił profesor Wiktor Osiatyński. - Doniesienie o przestępstwie składa policjant, a im częściej to zrobi, tym wyższą policja będzie miała wykrywalność.

Do 2002 roku w Polsce obowiązywał przepis mówiący, że posiadanie nieznacznej ilości narkotyku jest zabronione, ale niekaralne. Pod naciskiem rodziców narkomanów i policji wprowadzono karanie za posiadanie działki. Więzienia zapełniły się narkomanami. O ile w 1997 roku siedziało zaledwie 156 osób skazanych za posiadanie narkotyków, w ubiegłym roku było ich sześć tysięcy. - Łagodna ustawa zablokuje najskuteczniejszą drogę docierania do handlarzy - twierdził Wojciech Zabłocki z Forum Młodych "Prawo i Sprawiedliwość": - Bo teraz jest tak, że policja chwyta dzieciaka z działką i mówi: pójdziesz za to na rok do pudła albo wydasz tego, kto ci ją sprzedał...

- Jeśli teraz te dzieci dowiedzą się, że mogą legalnie mieć przy sobie działkę na osobisty użytek, oszaleją ze szczęścia! - ocenia Elżbieta Pawłosek z Polskiego Towarzystwa Przeciwdziałania Narkomanii.

KOCHAMY ZIELE

Mamy w Polsce młode, silne i hałaśliwe lobby miłośników marihuany. Dowiedzieliśmy się na jej temat mnóstwa dobrych rzeczy. Że zaledwie trzy procent miłośników konopi sięga po narkotyki twarde (lekarze i terapeuci zapewniali, że jest zupełnie inaczej). Że "ziele" ma wiele cennych właściwości leczniczych i poprawia humor. Nawet chorym na raka!

Proponowano więc, żeby dorosłych ludzi, którzy od czasu do czasu lubią zapalić trawkę, traktować tak samo jak tych, którzy palą papierosy i okazjonalnie piją alkohol. - Marihuana jest używana masowo przez studentów, a to oni będą wkrótce elitą tego kraju - dowodził Michał Tragarz, student. - Nie czyńmy z nich przestępców. Trzeba wprowadzić możliwość hodowania konopi dla wszystkich.

Najgłośniejsze było Stowarzyszenie Młodzi Zieloni 2004 "Ostra Zieleń": - Chcemy rozdzielenia narkotyków na twarde i miękkie, legalizacji marihuany i edukowania na temat zagrożeń narkotykami twardymi, które są niebezpieczne. Więzienie za skręta to absurd! Przestańcie nas traktować jak idiotów.

Tego samego zdania była młodzieżówka Unii Pracy i stowarzyszenie Koliber. - Canabis [marihuana - red.] trzeba oddzielić od innych narkotyków, tak jak pijących oddziela się od alkoholików. Skończmy z obłudą. Canabis jest lepsze niż papierosy, bo działa przeciwzapalnie, przeciwwymiotnie, uspokajająco, poprawia nastrój. Instruktaż na temat zalet marihuany przerwało głośne TRZASK!

Justyna Marciniak, młoda osoba "reprezentująca siebie", zatroszczyła się o artykuł 54, ustęp 2: - Mówi się w nim o "karze za przystosowanie naczynia lub narzędzia" do spożywania narkotyków. Czy to znaczy, że moje dziecko będzie karane za używanie fifki?

Mowa-trawka podzieliła salę: lekarze, terapeuci i rodzice uzależnionych zaczęli patrzeć na waleczną młodzież z wyraźnym rozbawieniem. Po sali poszedł szum: "Ale plotą", podniosły się głosy: - Niech dziecko nie pali! Niech pani mu nie daje!

LUBISZ TRAWĘ - NAPISZ O TYM W CV

Głosy "lobby rodziców i wychowawców" brzmiały równie mocno jak Ostrej Zieleni - choć bez porównania spokojniej. - Marihuana jest wstępem do poważnych uzależnień - twierdziła Elżbieta Pawłosek, terapeuta 13-latków. - Przestaje kręcić mniej więcej po dwóch latach i wtedy sięga się po coś mocniejszego. Za pieniądze z okradania własnych rodziców i za radia kradzione z samochodów.

Również Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej zgłosił sprzeciw: - Ministerstwo Zdrowia powinno propagować zdrowy styl życia. Dzięki liberalnej ustawie będzie rósł handel w szkołach, bo każdy uczeń będzie mógł mieć działkę na własny użytek.

Zaraz też zaczęto fantazjować, jak to będzie: może na szkolnych korytarzach staną automaty z działkami, bo skoro wolno mieć, to dlaczego nie kupić jej bezpiecznie, w szkole?

Andrzej Czarnecki z biura Rzecznika Praw Dziecka był za ostrym prawem i za zakazami, "bo to jedna z najstarszych form wychowywania". Szacuje się, że na świecie narkotyki przynoszą mafii 400 miliardów czystego zysku rocznie. Nie ma się co łudzić - nikt tego biznesu nie rzuci.

Dlatego - dowodzono - jeśli najmniejsza nawet dawka będzie nielegalna, jest szansa, że "drobni" użytkownicy wskażą drogę do dilera, handlarza, producenta.

Danuta Wiewióra, Monar: - Posiadanie narkotyków powinno być nielegalne. Trzeba jednak doprecyzować, kogo dotyczy ta ustawa. Jeśli dorosłe osoby są gotowe ponieść konsekwencje swoich wyborów (nie prowadzić auta po marihuanie, nie przychodzić do pracy w stanie wskazującym na spożycie, pisać w CV, że jej używają, etc.), to czemu im nie pozwolić?

Krzysztof Wilmowski z Fundacji Helsińskiej przypomniał: - Projekt ustawy nie zakłada legalizacji narkotyków, tylko wyjątkowe zwolnienie z kary kogoś, kto ma przy sobie nieznaczną ilość narkotyku. Naszym zdaniem to dobre rozwiązanie, szukanie mniejszego zła.

Mieczysław Łubiński, ojciec narkomana obecnie na leczeniu: - Proponuję wykreślić ustęp trzeci lub karać osobę uzależnioną nakazem leczenia. Mój syn bierze od sześciu lat. A zaczęło się niewinnie, właśnie od trawki.

TO COŚ DLA NAS

Przedstawiciele ministerstwa byli spotkaniem zachwyceni. Pierwsze polskie publiczne wysłuchanie można uznać za owocne i interesujące. Nikt nikogo jajkami nie obrzucił (naprzeciwko mnie siedział prezes warszawskich wszechpolaków, któremu powtórzyłam, że jeden z gości czeka na rzucanie jajami w ich wykonaniu - uśmiechnął się, że przyszedł nieprzygotowany). Marek Balicki serdecznie podziękował zebranym. I zapowiedział spotkania następne.

Rozeszliśmy się lekko zdziwieni, że Polacy są w stanie wysłuchać siebie nawzajem, nie biorąc się za łby, nie kłócąc i nie dywagując kwieciście do rana. Public hearings to coś dla nas. Pod warunkiem że jakiś młotek czuwa i spada z trzaskiem, potrafimy różnić się od siebie pięknie.

Dwie godziny wysłuchania to tylko część procesu legislacyjnego - ministerstwo rozważy głos narodu i za kilka dni mu odpowie. Poprawiony projekt ustawy powędruje do Sejmu, gdzie nadal można będzie nad nim dyskutować.

Sejm może - ale nie musi - wziąć opinie społeczne pod uwagę.

ALDONA KRAJEWSKA

OBYWATELE MAJĄ GŁOS
Public hearings wynaleźli osadnicy amerykańscy. Z konieczności. Zakładając miasteczka na nowym kontynencie, organizowali publiczne zgromadzenia miejskie i powszechne głosowanie, aby uzyskać poparcie ogółu obywateli dla podejmowanych decyzji. Parlament Europejski zaleca szerokie korzystanie z publicznych wysłuchań. Są one stosowane w Skandynawii, we Włoszech (na szczeblu regionalnym) i w niektórych landach Niemiec. Publiczne wysłuchanie jako stały element polskiego porządku prawnego proponuje Instytut Sobieskiego - think tank, czyli "fabryka idei". Public hearing powinien być stosowany przy najważniejszych ustawach. Chociaż przedłuża i podraża czas pracy legislacyjnej, jest jednak bez porównania mniej kosztowny niż zła ustawa.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)