Ostatnia szansa 14‑letniej Oli. "Trzeba przestać płakać"
Ola i jej rodzice przeżyli trzy życiowe dramaty. Większość z nas poddałaby się po pierwszym. Ale 14-latka spod Krakowa czytała "Opowieści z Narni" i wie, że "kiedy w boju złamie się miecz, wyciąga się sztylet". Znowu musi walczyć. Tym razem sama nie da rady.
30.08.2018 | aktual.: 30.08.2018 10:51
- Już kiedy się urodziła, było widać, że coś jest nie tak. Nie ruszała nogami i rękoma, od początku zaczęliśmy rehabilitację i poszukiwanie diagnozy. Każdy kolejny objaw był sprzeczny. Lekarze nie mieli pojęcia, o co chodzi – opowiada Małgorzata Cichoń, mama Oli.
Kiedy dziewczynka miała cztery lata, pobrano wycinek z mięśnia i przebadano go specjalistyczną aparaturą w Warszawie. Wciąż bez skutku. Diagnozę postawiono… siedem lat później. Dopiero wycinek DNA wysłany do USA dał przerażającą odpowiedź – dystrofia Ullricha, czyli szybko postępujący zanik mięśni.
- Wydawało mi się, że jak zrezygnuję z pracy i będę ćwiczyć z dzieckiem, postawię je w końcu na nogi. Ola jednak nigdy nie chodziła – tylko przez jakiś czas przy pomocy ortez sprowadzonych z Monachium. Musieliśmy zaakceptować, że nie będzie chodzić – opowiada pani Małgorzata.
Rodzina przeżyła drugi dramat, kiedy okazało się, że choroba powoduje u Oli dużą skoliozę. Podczas doboru gorsetu, który miał zminimalizować skrzywienie kręgosłupa, lekarze zalecili wykonanie spirometrii. Wynik – 15 procent wydolności płuc. – Nagle musieliśmy przedefiniować walkę o zdrowie i życie naszej córki – mówi mama 14-latki.
Kiedy rodzina i specjaliści zaczęli myśleć o koniecznej operacji, Ola poczuła się znacznie gorzej. Badania wykazały ciężkie zapalenie płuc. Diagnoza brzmiała jak wyrok. Nastolatce z podkrakowskich Bibic groziła tracheostomia, czyli wspomaganie oddychania przez rurkę wprowadzoną do tchawicy. Podjęcie pracy przez wyniszczone płuca wydawało się niemożliwe. Jednak Ola pokonała nawet tę przeszkodę.
"Łańcuch dobra to nasza ostatnia nadzieja"
- Ja nie mam tyle siły, co moja córka. To ona uczy mnie walki z chorobą. Robi to z uśmiechem na twarzy i niesłabnącą nadzieją. Nawet terapeuta mówi, że ćwiczenia z córką to dla niego sama przyjemność. Ola zawsze żartuje, rzuca cięte riposty. Nie wiem, skąd czerpie tyle energii.
Po zwycięstwie nad zapaleniem płuc wydawało się, że 14-latka jest na ostatniej prostej do operacji kręgosłupa, która uchroni Olę przed tracheostomią, a przede wszystkim – niewydolnością serca, do której niechybnie doprowadzi postępująca skolioza. Błąd. Lekarze z Uniwersyteckiego Szpitala Ortopedyczno-Rehabilitacyjnego w Zakopanem już wcześniej nie zdecydowali się na przeprowadzenie skomplikowanego zabiegu.
Na nowo zaczęło się nerwowe szukanie specjalistów, którzy podejmą się ratowania Oli. Po niedługim czasie pozytywną odpowiedź dał prof. Martin Repko z czeskiego Brna, światowej sławy specjalista w operowaniu tego typu przypadków. Cena? 221 650 zł.
Rodzina Oli nie ma środków, aby pokryć koszt ostatecznej walki o zdrowie i życie 14-latki.
Ola uwielbia literaturę, zajęła trzecie miejsce w wojewódzkiej olimpiadzie z języka polskiego. Sama dużo pisze. W "Opowieściach z Narnii" przeczytała, że: "Płacz trochę pomaga - dopóki się płacze. Ale w końcu, wcześniej czy później, trzeba przestać płakać, a wtedy trzeba się zdecydować, co robić dalej.".
Rodzice podjęli decyzję – zbiórka pieniędzy. Tylko w ten sposób, z pomocą ludzi dobrej woli, Ola może pokonać chorobę. Najgorsze, że czasu jest niewiele. Termin operacji wyznaczono na 18 września. Do tego czasu rodzina musi zebrać całą kwotę.
- Wierzymy, że jest wielu ludzi, którzy zdecydują się nam pomóc. Ten łańcuch dobra to nasza ostatnia nadzieja. Dla nas liczy się każda, nawet niewielka wpłata – tłumaczy mama Oli.
WPŁAT MOŻNA DOKONYWAĆ POD TYM LINKIEM.