PolskaOskarżona "argentynka"

Oskarżona "argentynka"

- Co za wstyd, facet po zawodówce, a tak nas wykiwał - jęknął 65-letni emeryt Tadeusz Tomaszewski, zajmując miejsce obok kilkudziesięciu innych emerytów, rencistów i bezrobotnych. Naprzeciwko, z przyklejonym do twarzy ironicznym uśmieszkiem, zasiadł na ławie oskarżonych elegancko ubrany sprawca ich nieszczęść, 28-letni cukiernik z Bydgoszczy, Radosław W. W miniony piątek ruszył pierwszy w Polsce proces przeciwko właścicielowi spółki działającej w systemie argentyńskim. Bydgoska prokuratura oskarża absolwenta szkoły spożywczej o wyłudzenie ok. 100 tysięcy zł od blisko 200 osób.

08.12.2003 07:50

Przeczytanie aktu oskarżenia zajęło prokuratorowi ponad dwie godziny, ponieważ na liście oszukanych przez Radosława W. znajduje się 199 osób. Jego ofiary to przeważnie ludzie biedni i w podeszłym wieku, skromnie ubrani, nieśmiali, wystraszeni. Garstka z nich przyszła w piątek do sądu przypatrzeć się oksarżonemu i zorientować się jaka jest szansa na odzyskanie pieniędzy. Dowiedzieli się, że nikła, bo W. nie ma dziś grosza przy duszy. Musieliby go skarżyć z powództwa cywilnego.

Odda jak innych oszuka

W piątek na sali sądowej większość z nich zobaczyła mężczyznę pierwszy raz w życiu. Niewysoki, w okularach, pospolita blada twarz, proste, przerzedzone włosy, ubrany w czarny płaszcz i ciemny garnitur z bordowym krawatem.

- Gdyby mnie zostawili z nim sam na sam, to nie wiem, co bym mu zrobił. Lepiej nie mówić - denerwował się Piotr Stachowski, który stracił 4200 złotych.

- Niech odda moje pieniądze! - żaliła się ze łzami w oczach zgarbiona staruszka, Irena S. Na konto firmy cukiernika wpłaciła większą część swojej emerytury - 400 złotych. Marek Makowski stracił pracę i chciał pożyczyć pieniądze na rozkręcenie własnego interesu. Oddał mu swoją ostatnią wypłatę - 800 złotych.

- Odda? Jak innych oszuka - nie mieli złudzeń ludzie.

Zostali przesłuchani i załamani poszli do domów. Radosław W. odmówił składania wyjaśnień przed sądem. Oświadczył tylko, że jedynym jego błędem było to, że raz zabrał pięć z szesnastu tysięcy złotych wpłaconych przez klientów na firmowe konto.

- Byłem zmuszony złą kondycją firmy - tłumaczył W.

- Z aktu oskarżenia wynika, że tych pieniędzy było dużo więcej. Gdzie one są? - chciała wiedzieć coraz bardziej zniecierpliwiona sędzina.

- Na przyjemności roztrwonił - szeptano na sali rozpraw.

- Urząd skarbowy wszedł na konto, moje pracownice sobie przywłaszczyły - usiłował się bronić cukiernik.

Pojętny cukiernik

Cukiernikiem w bydgoskiej "Jutrzence" Radosław W. przestał być na dobre w 2001 roku, kiedy to podjął pracę agenta w spółce udzielającej kredytów w systemie argentyńskim. Tam się poduczył nowego fachu i wkrótce zaczął działać na własną rękę, rejestrując działalność parabankową pod nazwą Międzynarodowy Fundusz Inwestycyjno-Kapitałowy "Pomoże" z siedzibą w Malborku. Na początku biuro czynne było przy ul. Królowej Jadwigi 18 w Bydgoszczy, skąd po kilku miesiącach zostało przeprowadzone na ul. Focha 20, a następnie na Słowackiego 1. W dwóch ostatnich miejscach firma działała już pod nową nazwą - Korporacja Rozwoju Budownictwa i Branż Pośrednich.

Wszędzie scenariusz był ten sam. Z ogłoszenia w prasie przychodzili ludzie i dowiadywali się od miłych panienek (W. zatrudniał głównie blondynki), że w ciągu kilku tygodni otrzymają niskooprocentowany kredyt, muszą tylko dokonać opłaty wstępnej w wysokości 4 procent wartości kredytu. Wpłaty były różne, od kilkuset złotych do kilku tysięcy, przeważnie jednak wahały się w przedziale od 400 do 800 złotych. Wszystkich zapewniano, że firma nie ma nic wspólnego z systemem argentyńskim i że współpracuje z bankiem. Kiedy grupa oszukanych klientów niebezpiecznie rosła Radosław W. przerzucał biuro pod inny adres. W pewnym momencie wynajął nawet lokal w Toruniu i tam kazał swoim pracownicom odsyłać niezadowolonych. W Toruniu oczywiście nikt nie urzędował.

Nikt mu nie pożyczył

Właśnie na panienki W. próbuje dziś zwalić część winy, twierdząc, że kilka z nich brało pieniądze do własnej kieszeni i nie odprowadzało ich na konta firmy. Chodzi o niejaką Sylwię S. i Małgorzatę A. Druga z pań podejrzana jest przez policję o posługiwanie się fałszywym nazwiskiem na umowach z klientami.

Radosław W. został zatrzymany pod koniec stycznia br., krótko po reportażu w "Expressie", w którym opisaliśmy jego działalność. W tapczanie w mieszkaniu rodziców cukiernika znajdowała się obszerna dokumentacja firmy - kilkaset umów z klientami. Dzięki niej oraz na podstawie analizy dwóch kont bankowych, na których znajdowało się niecałe 4 złote policjanci doszli do wniosku, że od początku W. nie miał zamiaru pożyczać ludziom pieniędzy.

- Konta firmy czyścił na bieżąco za pomocą karty bankomatowej - mówi Krzysztof Mikietyński, naczelnik sekcji do walki z przestępczością gospodarczą KMP w Bydgoszczy.

Do dziś nie ustalono co W. robił z pieniędzmi. Nie dorobił się mieszkania, nie ma samochodu ani nawet komputera. Kwestionariusze umów z klientami przygotowywał w kafejkach internetowych. Nie wiadomo też jaką rolę odegrała w sprawie niejaka Magdalena K., przyjaciółka W., wspomagająca w pewnym okresie jego działalność. Oskarżony nie chce o tym mówić.

Następna rozprawa w styczniu. W. wrócił do aresztu, gdzie przebywa od 31 stycznia 2003 roku. Już w ubiegły piątek przemyślny cukiernik mógł wrócić do domu, nie miał jednak 10 tysięcy złotych na kaucję, której zażądał sąd. Wniosku więc nie uwzględniono.

Nikt ze znajdujących się na sali nie wyglądał na osobę chcącą udzielić Radosławowi W. pożyczki.

Piotr Schutta

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)