Opony wciąż płoną
Kłęby gryzącego dymu znad palącego się składowiska spowijały w czwartek okolice Trzebiszyna. Pożar, który wybuchł w środę około godziny 17.00, zostanie ugaszony najwcześniej w piątek.
Ogień szaleje na dwuhektarowym obszarze wypełnionym oponami i odpadami po produkcji tapicerki samochodowej. W Trzebiszynie odpady były szatkowane i zamieniały się w tak zwane paliwo alternatywne, wykorzystywane do spalania w ogromnych piecach w cementowniach. Według pierwszych hipotez strażaków, pożar mogła spowodować iskra z maszyny pracującej na składowisku. Dzierżawca placu temu zaprzecza.
- Byłem tutaj, gdy się to wszystko zaczęło i jestem przekonany, że to nie była iskra, a podpalenie - przekonuje Stanisław Konieczny, właściciel firmy "Agda". - Dopiero przygotowywaliśmy dużą maszynę do cięcia odpadów i jeszcze nic nie pracowało. Ogień pojawił się w miejscu, gdzie leżały przygotowane opony pocięte wstępnie przez mniejszą maszynę.
Co ciekawe, zapaliły się odpady, które były mokre po deszczu. Gdyby to miało być od jakiejś iskry, to zapaliłoby się w hali, gdzie są tkaniny, plastiki, instalacja elektryczna i pracujące maszyny, a nie tam, gdzie nie ma nawet instalacji elektrycznej...
W pożarze spłonęła maszyna do rozdrabniania, warta około 150 tysięcy złotych oraz 1500 ton odpadów. Gdyby je przerobić na paliwo do pieców, byłyby warte około 30 tysięcy złotych.
Wczoraj około południa opony i odpady wciąż płonęły, choć znacznie mniej intensywnie niż w środę wieczorem. Niektórzy ze spotkanych przez nas wczoraj na składowisku strażaków walczyli z ogniem już od środowego popołudnia.
- Byliśmy tutaj jako jedni z pierwszych od osiemnastej w środę i gdzieś o wpół do piątej rano pojechaliśmy tylko do domów coś zjeść, wykąpać się i zatankować wóz - opowiada Rajmund Jantos z OSP Gronowice, który razem z Bernardem Symą i Wilhelmem Gnothem próbowali wodą gasić płomienie w pobliżu opalonej hali. - Wróciliśmy o ósmej rano i pewnie tu jeszcze długo powalczymy. Bez dodatkowych spychaczy, którymi by się to wszystko rozgarnęło, możemy to gasić nawet kilka dni, bo pod spodem nadal jest żar.
Temperaturę panującą na placu podczas pożaru strażacy oceniają na około 900 stopni Celsjusza i dlatego wiele z wody lanej na opony po prostu wyparowywało. Akcja gaśnicza pochłonęła już najprawdopodobniej więcej pieniędzy, niż wyniosą straty popożarowe.
Wczoraj wczesnym popołudniem zebrał się w Kluczborku powiatowy sztab kryzysowy, aby zastanowić się, jak dalej postępować z pożarem. - Ustaliliśmy, że strażacy pozwolą dopalić się tym odpadom samoistnie, bo rozgarnianie tego i polewanie wodą, w ocenie specjalistów sprawiłoby, że akcja trwałaby dłużej - tłumaczy starosta kluczborski Stanisław Rakoczy. - Po drugie, wjeżdżanie w tę palącą się i dymiąca maź jakimś pojazdem byłoby bardzo groźne dla życia kierowcy.
Strażacy oddzielać więc będą te części hałdy, które się już nie palą żywym ogniem i mają je dogaszać wodą. Jednocześnie strażacy dopilnują, aby ogień nie przeniósł się na tę pozostałą część, która nie została objęta płomieniami. Popiół po spalonej gumie będzie można prawdopodobnie składować na normalnym wysypisku. Martwią mnie natomiast straszliwe koszty poniesione przez naszą straż pożarną. Idą w setki tysięcy złotych...
Od środy wieczór droga nr 45 na Kluczbork była zamknięta dla normalnego ruchu i jeździły nią tylko dowożące wodę wozy strażackie oraz inne pojazdy służb ratowniczych. Drogę otwarto ponownie dopiero wczoraj o godzinie 17.50, wprowadzając w rejonie Trzebiszyna ograniczenie prędkości do 30 km/godzinę.
- Produkty spalania tych opon i plastików to dioksyny i furany, które są bardzo toksyczne, ale na szczęście położenie tego składowiska i kierunek i wiatru sprawiają, że nie są zagrożeni mieszkańcy pobliskich wsi - przekonywał wczoraj po południu Krzysztof Gaworski, wojewódzki inspektor ochrony środowiska.
- Na razie doszło do skażenia powietrza, ale dymy są rozrzedzone na otwartym terenie i nie powinny nikomu zaszkodzić. Nasi ludzie byli na miejscu i stwierdzili, że nie doszło do skażenia gleby. Składowisko jest na podłożu betonowym i otoczone rowami, więc nawet w razie wycieku jakichś substancji, zostaną tam one zatrzymane, a potem wypompowane. Nic takiego jednak na razie nie nastąpiło.
Okazuje się natomiast, że składowisko opon działało w Trzebiszynie nielegalnie i Starostwo Powiatowe w Kluczborku od dawna starało się doprowadzić do jego zamknięcia.
- Wyczerpaliśmy całą drogę administracyjną, właściciel firmy wielokrotnie się odwoływał od naszych decyzji, aż w końcu skierowaliśmy w tym roku sprawę do sądu - wyjaśnia starosta kluczborski Stanisław Rakoczy. - Firma nie miała przeróżnych zezwoleń i nie mogła prowadzić tam tego typu działalności gospodarczej. Właściciel miał tego pełną świadomość i robił to na własne ryzyko.
Jeżeli śledztwo w sprawie przyczyn pożaru wykaże winę właściciela firmy, to bez względu na to, czy składowisko było legalne, czy nie, będzie musiał ponieść koszty utylizacji odpadów popożarowych i naprawić szkody wyrządzone w środowisku naturalnym. Z doświadczenia wiem jednak, że to się ciągnie potem latami i wyegzekwowanie pieniędzy jest bardzo trudne...
Na zwrot ogromnych kosztów poniesionych w związku z akcją ratowniczą nie liczą także strażacy. - Być może istnieje możliwość dochodzenia tego na drodze sądowej, ale nie przypominam sobie u nas takiego precedensu - mówi Bogusław Branicki, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej. - Zdarza się, że firma, w której ugasiliśmy pożar, po akcji wspomagała nas jakimiś kwotami, które przeznaczaliśmy na środek pianotwórczy czy sprzęt gaśniczy.
Przez całą noc z czwartku na piątek na pogorzelisku pracować miało 20 strażaków zawodowych z Kluczborka, Opola, Brzegu, Namysłowa i Olesna oraz 20 strażaków-ochotników z ochotniczych straży pożarnych z okolic Kluczborka.
Michał Wandrasz