Opinia biegłego o dysku komputera, z którego wyszła "lista Wildsteina"
Warszawska prokuratura dostała już opinię
biegłego co do twardego dysku komputera w Instytucie Pamięci
Narodowej, z którego - jak przypuszczają śledczy - przekazano do
Internetu "listę Wildsteina".
06.01.2006 16:05
Teraz prokurator analizuje tę opinię, wraz z całością materiału dowodowego - powiedziała rzeczniczka Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga Renata Mazur.
Nie ujawniła wyników opinii. Nie powiedziała też, czy analiza oznacza, że będą komuś postawione zarzuty w śledztwie - które wciąż toczy się "w sprawie", a nie przeciw komukolwiek. Analiza ma się zakończyć "w niedługim czasie".
Pod koniec stycznia 2005 r. ujawniono, że Bronisław Wildstein (ówczesny publicysta "Rzeczpospolitej") udostępnił dziennikarzom pochodzącą z czytelni IPN jawną listę katalogową ponad 160 tys. nazwisk funkcjonariuszy i tajnych współpracowników służb specjalnych PRL oraz osób wytypowanych do współpracy (na liście były także osoby mogące być dziś pokrzywdzonymi w myśl ustawy o IPN).
Wkrótce potem lista - zwana w mediach "listą Wildsteina" - trafiła do internetu. Wiele osób, których imiona i nazwiska znalazły się na liście, nie było pewnych, czy to o nie chodzi, dlatego składały wnioski o dostęp do akt IPN.
W kwietniu 2005 r. weszła w życie uchwalona specjalnie w tym celu tzw. mała nowelizacja ustawy o IPN. Upoważniła Instytut do wydawania zaświadczeń osobom zainteresowanym, czy to właśnie do nich odnoszą się zapisy z "listy Wildsteina". Większość dostała odpowiedź, że to nie ich dane są na liście.
Jeszcze w lutym 2005 r. warszawska prokuratura wszczęła śledztwo mające ustalić, kto w IPN między listopadem 2004 r. a styczniem 2005 r. skopiował listę katalogową będącą - według prokuratury - tajemnicą służbową IPN i udostępnił ją osobie nieuprawnionej (czyli Wildsteinowi) oraz kto w Instytucie odpowiada za brak zabezpieczenia jej przed takim skopiowaniem. Za oba czyny grozi do trzech lat więzienia.
Choć głównym wątkiem śledztwa jest sprawdzenie prawidłowości funkcjonowania IPN, to prokuratura nie wykluczała - w zależności od ustaleń - możliwości pociągnięcia Wildsteina do odpowiedzialności za ewentualne złamanie ustawy o ochronie danych osobowych. Przepis karny tej ustawy przewiduje karę do 2 lat więzienia dla tego, kto przetwarza, a więc m.in. przechowuje lub udostępnia, zbiór danych osobowych bez uprawnienia.
Ówczesny prezes IPN Leon Kieres przypominał, że to sam IPN zawiadomił prokuraturę o podejrzeniu przestępstwa "nieuprawnionego skopiowania i przekazania bazy danych z archiwum IPN". Instytut nie był w stanie samodzielnie ustalić, kto w IPN dopuścił się tego przestępstwa.
Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych (GIODO) Ewa Kulesza skierowała do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Kieresa. Według GIODO, Kieres naruszył ustawę o ochronie danych osobowych, bo nie zgłosił zbiorów danych IPN do rejestracji GIODO oraz niedostatecznie zabezpieczył je przed skopiowaniem. Kulesza mówiła, że jej inspekcja w IPN wykazała "brak kontroli nad tym, kto, kiedy i jak wprowadza dane, i kto je kopiuje".
Gdy w lutym ubiegłego roku w Sejmie Kulesza powiedziała, że można stawiać IPN zarzut nieumyślnego niezabezpieczenia danych, Kieres replikował, że ustawa o IPN jest nadrzędna wobec ustawy o ochronie danych osobowych. Według niego, gdyby było tak, jak mówi Kulesza, IPN nie mógłby w ogóle działać. Kieres przeprosił wtedy w Sejmie wszystkich, którzy poczuli się dotknięci tym, że znaleźli się na "liście Wildsteina".