Skromna. Zamknięta. Z sercem na dłoni. Szczególnie do dzieci, które traktowała jak oczko w głowie. O Basi wszyscy mówią jak najlepiej. Ale przyznają, że miała problemy. Czy mogła to zrobić?
"Tu nie ma placu zabaw. A dzieci - mnóstwo. One cały czas bawią się na tych schodach. Za piłką biegają. Tuż przy tych schodach wybuchł gaz u Basi. Strzeliło tak, że przez całą długość tych schodów do budynku kilka metrów dalej doszło. To było o 13. O 13, kiedy dzieci chodzą na obiad".
W sobotę 6 lipca w kamienicy przy ul. Katowickiej w Bytomiu doszło do wybuchu gazu. Zginęły trzy osoby - 39-letnia Basia i jej dwie córki - 5-letnia Linda i 7-lednia Laura. Mieszkańcy twierdzą, że gaz było czuć od kilku dni, ale nikt nie reagował na zgłoszenia. Pojawia się także nieoficjalna informacja, że kobieta mogła popełnić samobójstwo.
39-letnia Basia mieszkała przy ulicy Katowickiej cztery lata. Razem z Laurą i Lindą zajmowały lokal na parterze w odremontowanej części kamienicy.
Okna w jej mieszkaniu były ostatnio zamknięte.
Rzadko paliło się światło.
Na bytomskich Szombierkach Basia się wychowała.
Miała trudne dzieciństwo - mówią jej znajomi. Dodają, że jej mama chorowała na schizofrenię. Basia miała często uciekać przez to z domu. Wracała. Po to, by opiekować się matką.
- Basia, Basia. Dziewczyna po przeżyciach - wzdycha Iwona, jej koleżanka. Jest pracownikiem opieki społecznej. Wydawała jej obiady. Dodaje: - To jej dzieciństwo to tylko początek góry lodowej.
W 2011 roku Basia urodziła Laurę. W związku była szczęśliwa. - Taka piękna para, tak dobrze się to wszystko zapowiadało - wyznaje Iwona.
Dwa lata później na świat przyszła Linda. Wraz z narodzinami ojciec dzieci wyjechał za granicę. Do Irlandii. Pracować.
- Żaliła się na tego partnera. Mówiła, że nie interesuje się dziećmi. Ona go prosiła: pomóż mi. Wróć. On odciął się. Nawet nie chciał kontaktu z tymi córkami - dodaje Iwona.
Basia dzwoniła do ojca dzieci. Pisała smsy. - Nie reagował - wyznaje Iwona.
Na Katowickiej Basia mieszkała sama.
Samotność
Dbała o swoje dzieci. Wszędzie, gdzie chodziła, była widziana właśnie z nimi. - No oczka w jej głowie. Jak tylko się jedna gdzieś wywróciła, kolano obdarła, już plasterek wyciągała - opowiada Monika.
Monika pracuje w piekarni na Katowickiej. Kilka metrów od mieszkania Basi. Mama Laury i Lindy przychodziła do niej codziennie po chleb.
- Nie można na nią złego słowa powiedzieć. Była dobrą mamą, zawsze dbała o dzieci. Zrobiłaby dla nich wszystko. Ale była bardzo skrytą osobą. Małomówną - mówi pracownica piekarni.
- Tych dzieci nigdy by nie skrzywdziła - dodaje. Wtórują jej inni mieszkańcy. Są przekonani, że kobieta była matką idealną.
Basia nie pracowała. Swój czas poświęcała na wychowanie dzieci. Utrzymywała się z pieniędzy z opieki społecznej. Alimentów od ojca nie dostawała.
Była sama. Bez partnera. Bez rodziny.
- Ale miała takiego przyjaciela, Grzegorza - mówi Mariola, która mieszka na Katowickiej.
- Ja z Grześkiem chodziłam do klasy jeszcze w liceum. To taka przyjaźń była, Basia i Grzesiek. Ona jak jeszcze w wózku była, to ją woził, opiekował się nią. Taka długa znajomość - dodaje kobieta. Mężczyzna przychodził do niej na obiady. Opiekował się też dziećmi.
- Grzesiek strasznie przeżywa to, co się stało. Bo on wiedział - mówi Mariola.
Próba
- To mogła być próba samobójcza - ocenia Mirosława. Mieszka w kamienicy naprzeciwko tej, w której doszło do wybuchu, na pierwszym piętrze. - Rozmawiałam z Grzegorzem. On opowiadał, że dzień przed wybuchem chciał wziąć dziewczynki do siebie. Ona powiedziała: nie, będzie wszystko w porządku. Przeczuwał. Mówił, że ona już wcześniej planowała próbę samobójczą - wyznaje kobieta.
Jej córeczka jest w wieku Lindy. Trzyma w ręce lalkę. Naciska. Ta wydaje z siebie dźwięk przeraźliwego płaczu.
Piętro niżej pracuje Małgorzata. Pomaga potrzebującym. Od poniedziałku do piątku jest w pracy. Z okna widzi mieszkanie Basi.
- Któregoś dnia ona sprowadziła sobie butlę gazową. Wszyscy się dziwiliśmy, ma gaz ziemny, i jeszcze w lato te butle wnosi - wyznaje Małgorzata.
A Monika dodaje: - Tak, tam znaleźli butlę. Nas to zdziwiło. I ta butla nie była do niczego podłączona.
Kiedy doszło do wybuchu, okna i drzwi w mieszkaniu Basi były szczelnie zamknięte. Dzieci leżały na podłodze obok łóżka. Kawałek dalej, za łóżkiem, była ich matka.
- Były podejrzenia, że one już wcześniej nie żyły. Zanim doszło do wybuchu - dodaje Mirosława.
- Oni już nie żyli, zanim to wybuchło, jestem o tym przekonany. Okna zamknięte były. Zagazowały się. Te dzieci w bieliźnie wynosili. Sztywne - mówi Ariusz, mieszkaniec Katowickiej.
Siła
I pokazuje zdjęcia. Nagranie wideo, które jest rozmazane. Ale widać. I słychać. Ludzie krzyczą w rozpaczy.
- Śmierdziało gazem już trzy dni przed wybuchem. To nie są żarty. Tu budują tory tramwajowe od dwóch lat. Albo raczej próbują budować. Ostatnio robili przełączenie gazu, tu jest główna rura - pokazuje Ariusz.
- Ta rura była za wysoko, obniżali ją. I jak robili przełączenie, to tak gazem śmierdziało, że się żyć nie dało. I ci robotnicy mówili, że no, może troszkę śmierdzi. A oni jeździli po tej rurze. Wjeżdżali takim traktorem ciężkim - dodaje.
Pojawiają się gazownicy. Sprawdzają, czy w budynku, gdzie doszło do wybuchu, ulatnia się gaz.
- Teraz najłatwiej wszystko zwalić na człowieka. A co z tym wszystkim, z tym śmierdzącym gazem, o którym informowaliśmy, kto weźmie to na siebie? Nikt nie patrzy na tę stronę medalu - mówi Ariusz.
Wybuchło o godz. 13. Siła uderzenia była tak duża, że w budynku, w mieszkaniu naprzeciwko lokalu pani Basi, po ścianach nie zostało nic. Mieszkania na piętrach są zniszczone. Budynki vis-a-vis nie mają okien.
Wszystko pokryte jest pyłem. I osmalone ogniem.
Ludzie cały czas przynoszą znicze.
- Ja się popłakałem, jak to zobaczyłem. Wszyscy mówią, że trzy minuty i byli strażacy. Owszem, byli szybko. Ale dojazdu nie mieli przez tę budowę. Zanim zaczęli gasić, minęło do pół godziny - opowiada. Strażacy podchodzili do miejsca z trzech stron. Pomagali cywile.
Krzyk ciała
Maciek brał udział w akcji ratunkowej. Mówi: to wyglądało jak na wojnie.
- Te dziewczynki. Nic nie było. Węgiel - wyznaje mężczyzna.
W wybuchu ranne zostały cztery osoby. Najciężej 62-letnia kobieta. - Z niej lała się krew. Nie wiedziałem, czy ona miała w ogóle szczękę. Opatrunki, bandaże i śmigłowcem poleciała do szpitala - opowiada. Pokazuje, gdzie to było. Nagle widzi młodego mężczyznę.
- Dzień dobry, poznaje mnie pan? - mówi Maciek.
- Nie, przepraszam - odpowiada chłopak.
- A kto ciebie ratował? Ja przecież. Co ci jest, jak się czujesz? - pyta. To jedna z czterech osób, które zostały ranne. Mężczyzna miał obrażenia najmniejsze ze wszystkich ofiar. Wyszedł właśnie ze szpitala. Ma podbite oko. Siniaka na pół pleców. Rozwaloną stopę.
- Ja się dziwiłem, że mnie zabieracie do szpitala. Że mi krew leci? Byłem w swoim pokoju w czasie wybuchu, mieszkam w tej kamienicy, gdzie Basia. Fala uderzeniowa odbiła się od kamienicy naprzeciwko i wbiła się do mojego mieszkania. Leżałem na podłodze, wrzeszczałem. Nie byłem w stanie tego kontrolować. Jakby to moje ciało wrzeszczało, nie ja. To był jeden z najgorszych dni w moim życiu i jednocześnie największe szczęście - opowiada.
Isrka
- Wystarczy iskierka i człowiek już nie chce. Może Basia się nagle załamała. Nie wiemy, bo tak mało mówiła - zastanawia się koleżanka Basi, Iwona.
Basia była uśmiechnięta. - Ten ból musiała skrywać w środku. Nie dało się po niej poznać - mówi mieszkanka kamienicy.
Wszyscy nie dowierzają.
Wszyscy, którzy znali Basię głównie z widzenia.
- Rozumiem, że mogło być jej ciężko. Z tego, co ludzie opowiadają. Chciała się otruć? Okej. Ale dzieci… I cała kamienica. Chciała dzieci ze sobą, ale tam mieszkają inni ludzie. I inne dzieci - mówi Ariusz.
Niespełna tydzień od tragedii ulica Katowicka jest już wysprzątana. Gruntownie, ale na ulicy wciąż leży szkło z wybitych okien. Drobne kawałki gruzu.
Kolczyki.
Porzucone zdjęcia.
Krzyż, który wisiał kiedyś na łańcuszku.
Z klatki, w której doszło do wybuchu, wychodzi mężczyzna. Wynosi gruz na szufelce. Robi to kilkukrotnie.
- Proszę wybaczyć, nie chcę rozmawiać. Ja jestem już zmęczony - rzuca i chowa się w kamienicy.
"Ten jest dobry, kto chce być dobry". To hasło z banera. Ten wisi naprzeciwko mieszkania Basi.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl