Olbrzym

Nazywano go buldożerem, zbrodniarzem wojennym, rzeźnikiem z Bejrutu. Dla innych był "królem Arikiem", legendarnym dowódcą i mężem opatrznościowym Izraela. Ariel Szaron był ostatnim wielkim państwowcem. Bez niego trudniej będzie o trwały pokój.

Olbrzym
Źródło zdjęć: © PAP/EPA

12.01.2006 | aktual.: 19.01.2006 10:40

Panie premierze, kiedy zacznie pan się odchudzać? - pytali uczniowie szkoły, którą Ariel Szaron odwiedził przed dwoma tygodniami, by zapalić tam chanukową świeczkę. Szaron był już po drobnym wylewie i lekarze ostrzegali, że 120-kilogramowa tusza może być niebezpieczna dla zdrowia. - Zapewne nigdy - odparł pogodnie. - Postanowiłem ponadto uczynić kwestię mojej wagi najpilniej strzeżoną tajemnicą państwową. Kilkanaście dni później powalił go poważny wylew. Szaron jak zwykle nie chciał słuchać nikogo. I choć nie wróci już do polityki, ostatnie, co można dziś powiedzieć, to to, że era Ariela Szarona dobiegła końca. Bo wcale nie dobiegła. Wpływ wielkich polityków na wydarzenia utrzymuje się dłużej, niż trwa ich własna aktywność, a Szaron był wielkim politykiem. W Izraelu być może największym od czasów Dawida Ben Guriona, ojca założyciela państwa. No, może ex aequo z Icchakiem Rabinem, jego poprzednikiem i politycznym bliźniakiem.

Wielkim ze względu na polityczną wizję, konsekwencję i oddanie sprawie. Wielkim, jeśli wziąć pod uwagę jego idealizm przedziwnie splątany z cynizmem, współistnienie umysłu stratega przewidującego posunięcia przeciwnika na wiele kroków naprzód ze zdolnością do podejmowania krótkoterminowych decyzji taktycznych właściwą dla brutalnego żołnierza ufającego jedynie potędze oręża. Jego cierpliwość, a zarazem temperament pieniacza, wyrachowanie i chorobliwą skłonność do najwyższego ryzyka, nie mówiąc już o zwyczajnej niesubordynacji. Wreszcie - apetyt na władzę i zaszczyty, ale także staroświecki patriotyzm spotykany wyłącznie wśród osobników należących do wymierającego pokolenia pionierów.

Arik królem Izraela

Niewielu jest polityków, którzy wzbudzaliby równie sprzeczne emocje - od bezkrytycznej admiracji i uwielbienia po skrajną nienawiść. Nazywano go bohaterem, dowódcą legendą, Arikiem - królem Izraela. "Arik melech Israel!" - śpiewano po wojnie Jom Kippur na melodię piosenki o królu Dawidzie, zaraz po tym jak powołany z powrotem do służby generał rezerwy po genialnym manewrze oskrzydlającym na Synaju rozbił tamtejsze oddziały egipskie i uratował kraj. Nazywano go też buldożerem, zbrodniarzem wojennym, rzeźnikiem z Bejrutu. W 1983 roku, po masakrze w obozach Sabra i Szatila - masakrze, której Szaron przyglądał się obojętnie, świadom, że libańskie oddziały chrześcijańskiej Falangi mordują palestyńskich cywilów - na plac Królów Izraela w Tel Awiwie wyszło kilkaset tysięcy Izraelczyków protestujących przeciwko brudnej i niepotrzebnej wojnie. Arik stał się antybohaterem. 18 lat później wygrał wybory - jako mąż opatrznościowy, który naprawi błędy poprzedników i zaprowadzi pokój. W dodatku jedyny polityk, któremu ufa
większość społeczeństwa. Zwycięstwem tym rozsierdził Palestyńczyków, pacyfistyczną lewicę i dekadencką Europę dostrzegającą w nim nie nowe wcielenie Dawida, ale Goliata - ciężkiego i okrutnego wojownika z rękami unurzanymi w arabskiej krwi. Tę samą Europę, która ociągała się z potępieniem palestyńskich zamachów, płakała nad losem Jasera Arafata i uznała Izrael za największe zagrożenie dla światowego ładu. To prawda: nie wahał się wysyłać czołgów do zaułków Gazy, Dżeninu i Betlejem, by ,oczyścić Terytoria z terrorystów". Wydawał, jak za dawnych czasów, rozkazy bezwzględnego rozprawienia się z fedainami z Hamasu, Dżihadu i OWP. Zapędził Arafata do jego kwatery w Ramallah, odmawiając podjęcia negocjacji na warunkach wypracowanych przez poprzednie izraelskie rządy. Z żelazną konsekwencją powtarzał swoje twarde żołnierskie słowa: "lo medabrim tachat esz" - nie rozmawiamy pod ogniem. Będzie terror - nie będzie ani rozmów, ani palestyńskiego państwa. Wysławiał osadników i cieszył się, widząc, jak na Zachodnim
Brzegu rosną żydowskie osiedla. Osiedla, które osobiście rozbudowywał jako minister infrastruktury w latach 80. Rozbudowywał, bo budować zaczęli je dekadę wcześniej jego rywale z Partii Pracy - Rabin i Szymon Peres, o ironio, późniejsi przywódcy "obozu pokoju".

Premier trudnych decyzji

Później naraził się prawicy. Choć będąc w opozycji, nieustannie krytykował laburzystowską ekipę i odgrażał się, że jak dojdzie do władzy, nie będzie honorował porozumień z Oslo przyznających Palestyńczykom autonomię, słowa nie dotrzymał. Potem, nie pytając nikogo o zdanie, zaczął budować przyszłą granicę - słynny pas fortyfikacji w pobliżu zielonej linii dzielącej stary Izrael i Terytoria Okupowane. Lewica oskarżyła go o chęć zamknięcia Palestyńczyków w getcie, prawica - o podział kraju i zdradę odwiecznej koncepcji ,Erec Israel haszlema" - wielkiego Izraela od Morza Śródziemnego po Jordan. Wiedział, co robi, gdyż jako strateg potrafił liczyć i rozumiał nieszczęście izraelskiej demografii: prostą prawdę, że Arabów rodzi się więcej niż Żydów. Zrozumiał też - on, zdawałoby się, bezduszny żołnierz - to, co pojął 10 lat wcześniej inny wielki dowódca - Rabin. Że okupacja demoralizuje i nie sposób, ale też nie wolno, ujarzmiać drugiego narodu. Także dla własnego dobra. Kiedy podejmował decyzję o wycofaniu z Gazy i
likwidacji tamtejszych osiedli, wiedział, że ściągnie ona na jego głowę gromy porównywalne z tymi, jakie spadły na Rabina. Że osadnicy nazwą go zdrajcą i ubiorą jego kukłę w mundur esesmana. A jednak się zdecydował, działając równie skutecznie jak z górą 20 lat wcześniej, gdy na polecenie premiera Menachema Begina ewakuował Jamit, izraelską osadę na Synaju. Podobnie jak wówczas, tak samo teraz nie tłumaczył się wylewnie ze swej decyzji: zmieniły się okoliczności, osadnicy, kiedyś potrzebni tam, gdzie kazano im się osiedlić, muszą opuścić swe domy. Nikogo nie przeprosił, gdyż - jak mówiono - musiałby przyznać, że polityka, której hołdował przez ponad ćwierć wieku, okazała się błędem. A Szaron nigdy do błędu się nie przyznawał.

Ciężki jak słoń, uparty jak osioł

Triumfalnie powrócił na światowe salony oklaskiwany w ONZ i chwalony przez Jacques'a Chiraca, który jeszcze niedawno nie chciał go widzieć w Paryżu. Wreszcie, przed dwoma miesiącami, zerwał z partią, którą zakładał przed 30 laty. Skoro Likud go nie chce, on poradzi sobie bez Likudu. Został premierem bez większości parlamentarnej, za to z własną partią Kadima (Naprzód) złożoną z grupki zwolenników wraz z pokłóconym z socjaldemokracją Szymonem Peresem. Kadima wedle sondaży ma odnieść wielkie zwycięstwo w marcowych wyborach. Ma, bo choć Szaron nie będzie w nich uczestniczył, ugrupowanie może wygrać siłą rozpędu i legendy lidera. Lidera ciężkiego jak słoń i upartego jak osioł, który wiedząc, iż jest chory, nie pozwolił się leczyć. To jeszcze jeden dowód na to, że zadufanie i niefrasobliwość pokonać mogą największego choćby wizjonera. Kiedy znalazł się na oddziale intensywnej terapii, eksperci od spraw bliskowschodnich rozpoczęli pisać podsumowujące analizy, skupiając się zarówno na starych grzechach sędziwego
generała, jak i na ostatnich latach jego rządów. Wspominano wykroczenia z czasów osławionej jednostki 101, która miała odpowiadać na zaczepne ataki jordańskich i palestyńskich fedainów na wioski żydowskie położone po izraelskiej stronie zielonej linii, a zwłaszcza niejasne okoliczności masakry w wiosce Qibia, gdzie zginęło 69 palestyńskich cywilów. Mówiono wiele o niesubordynacji z czasów synajskich, gdy Arik zlekceważył polecenia premier Goldy Meir i samowolnie ruszył na Kair, przynosząc zwycięstwo.

Zwłaszcza ten drugi epizod przywoływany jest jako dowód, że "jastrząb" - jak z upodobaniem określają Szarona ci komentatorzy, którzy go nie darzą sympatią - był i jest człowiekiem nieobliczalnym, izraelskim Pattonem, dowódcą, który nie liczy się nie tylko z poleceniami cywilnych zwierzchników, ale szafuje też życiem żołnierzy. Odpowiedzieć im można, że wynik wojny pokazał, iż rację miał Szaron, a nie pani Meir, i warto czasami (ale doprawdy czasami!) złożyć los państwa w ręce generałów. Jeśli zaś idzie o żołnierzy: poznałem weterana tej wojny, emigranta z Polski, który służył w oddziale Szarona. Gdy załamani spodziewali się najgorszego, to znaczy totalnej klęski, przyszły ,król" Izraela, właśnie zmobilizowany, przywrócił bojowego ducha, zaszczepił wolę walki i wyznaczył cele. Wygrali.

Pokój zawiera się z wrogami

Także ostatnie lata obrosły w wiele nieporozumień. W niedawnych politycznych woltach Szarona komentatorzy z lubością doszukują się opowieści o cudownym nawróceniu. Oto krwawy generał, jastrząb, bezwzględny zwolennik żydowskiej kolonizacji Terytoriów i filar izraelskiej prawicy przeistacza się w gołębia albo przynajmniej półgołębia, realizując na stare lata wizję swych politycznych przeciwników od dawna nawołujących do zawarcia pokoju z Arabami. Tymczasem prawda jest inna: premier nie zmienił się ani trochę. To okoliczności się zmieniły. Decyzja o wycofaniu z Gazy nie była, podobnie jak w przypadku Rabina (to Szaron, a nie Peres, jest jego prawdziwym kontynuatorem), rezultatem iluminacji, lecz kalkulacji. O demografii już mówiliśmy. Ale Szaron pamiętał coś jeszcze: wycofanie znad Kanału Sueskiego po zawarciu pokoju z Egiptem. Serdeczne pożegnanie, zmiana flag (izraelskiej na egipską) i głuchy pomruk nienawiści, jaki wydobył się z ust setek Egipcjan, którzy jeszcze niedawno głośno chwalili sobie izraelskie
porządki, turystów z Tel Awiwu i solidne zarobki w szeklach. Czuł pewnie to co Rabin, kiedy tłumił pierwszą intifadę i mówił o ,pogruchotaniu kości". Wiedział również to samo: pokój zawiera się z wrogiem, najlepiej na własnych warunkach. Pomiędzy przyjaciółmi pokoju zawierać nie trzeba. Szanował Rabina, chociaż się z nim nie zgadzał. Jako jedyny z członków parlamentarnej komisji spraw zagranicznych i obrony umiał zadać premierowi sensowne pytanie. I tylko z jego obiekcjami w kwestiach bezpieczeństwa Rabin naprawdę się liczył. Od Rabina różniło go to, że zdecydował się zaprowadzać pokój jednostronnie, tak by postawić przeciwnika przed faktem dokonanym. Czas dopiero pokaże, która strategia jest lepsza. Czy zatem jastrząb przeistoczył się w gołębia? Założył pragmatyczną maskę? Czy może, zaryzykujmy, do cna już zużyte ,ptasie" metafory nigdy nie pasowały do rzeczywistości? Nie pasowały, albowiem Szaron nigdy nie był ideologiem, ale państwowcem. I wówczas gdy służył w wojsku, i później, gdy polowy mundur zamienił
na źle skrojony garnitur polityka. O ile porównanie z Piłsudskim, którym często posługują się polscy komentatorzy spraw blisko-wschodnich, jest mylące (Szaron nie zakładał państwa, bo był na to za młody), o tyle blisko mu do pokolenia akowców.

Żołnierz do końca

Po raz pierwszy mundur założył w wieku 14 lat, przystępując w 1942 roku do oddziałów Hagany, podziemnej żydowskiej armii. Miał doświadczenie: jako 13-latek był członkiem samoobrony rodzinnej wioski Kfar Malal na równinie Szaronu, gdzie osiedlili się emigranci z Rosji, państwo Scheinermanowie. Tam nauczył się bronić ziemi i ją uprawiać. I uznawać, że niepodległość i bezpieczeństwo państwa są wartością najwyższą. Wyższą od geopolitycznych mrzonek. Co nie znaczy, że nie żal mu było Gazy i tych obszarów Zachodniego Brzegu, które zamierzał oddać Palestyńczykom. Ale to akurat uczucie nie było obce żadnemu z jego poprzedników. To Ehud Barak z Partii Pracy mówił, że płakać mu się chce, kiedy myśli, że trzeba oddać choćby jeden pagórek. Tyle że Szaron do tego by się na pewno nie przyznał. Przez dziesięciolecia hołdował sile przekonany, że Izrael musi być silniejszy od swoich wrogów. Nie przestał tak myśleć. - Jak można nie patrzeć na Izrael oczami żołnierza? - pytał często cywilów, jakby zdziwiony ich dezaprobatą dla
swoich metod. Jego wojskowy umysł był największą zaletą i największym zarazem obciążeniem. Nie wychował godnego siebie następcy i pewnie to uznać należy za jego największy błąd. Oby tylko nie okazał się on dla Izraela, Bliskiego Wschodu i świata nazbyt kosztowny.

Piotr Paziński

*Autor jest redaktorem naczelnym miesięcznika "Midrasz", gdzie pisze i tłumaczy teksty o żydowskiej tradycji, filozofii, religii oraz problematyce bliskowschodniej. Najchętniej jednak zajmuje się literaturą. W ubiegłym roku opublikował książkę ,Labirynt i drzewo" poświęconą interpretacji "Ulissesa" J. Joyce'a.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)