Okręt desantowy USA z 550 marines dołączył do lotniskowca w Zatoce Perskiej
Amerykański okręt desantowy USS Mesa Verde z 550 żołnierzami piechoty morskiej na pokładzie wpłynął na wody Zatoki Perskiej - dowiedziała się telewizja CNN. Marines mogą zostać użyci w potencjalnej akcji militarnej w związku z pogarszającą się sytuacją w Iraku.
Desantowiec dołączył do zespołu okrętów z atomowym lotniskowcem USS George H.W. Bush na czele, który w weekend wpłynął do Zatoki Perskiej. Siły te czekają już tylko na rozkaz prezydenta Baracka Obamy, który rozważa różne opcje wsparcia dla szyickich władz Iraku w walce z sunnickim ugrupowaniem Islamskie Państwo Iraku i Lewantu (ISIL).
Blitzkrieg dżihadystów
Rebelia ISIL na wschodzie Iraku trwa od miesięcy, jednak w ubiegłym tygodniu dżihadyści podjęli błyskawiczną ofensywę, zajmując Mosul, drugie największe miasto w kraju, a także kilka innych ważnych ośrodków miejskich. W czasie, gdy fundamentaliści zbliżają się do Bagdadu, całe oddziały zdemoralizowanej armii rządowej porzucają broń i uciekają w popłochu, choć w weekend irackie władze informowały, że ofensywę rebeliantów udało się częściowo zatrzymać.
Szybkie postępy ISIL zaniepokoiły zwłaszcza decydentów w Waszyngtonie. Trzy lata temu amerykańskie wojska opuścił Irak, zostawiając go samemu sobie. Teraz gigantyczne koszty i ofiary poniesione w czasie operacji stabilizacji kraju w latach 2003-2011 mogą pójść na marne. Nie trzeba chyba tłumaczyć, jakie zagrożenia dla regionu i świata niesie ewentualny triumf ISIL.
Jeszcze w piątek Barack Obama oświadczył, że rozważa różne opcje pomocy władzom w Bagdadzie, z akcją militarną włącznie. Jedna rzecz nie wchodzi jednak w rachubę - udział amerykańskich żołnierzy w działaniach lądowych w Iraku. Wydaje się, że okręt desantowy z pół tysiącem marines na pokładzie jest polisą ubezpieczeniową, gdyby sprawy poszły naprawdę źle i zagrożone byłoby życie amerykańskich obywateli. Jednostka ta może też posłużyć jako wysunięta, mobilna baza operacyjna dla sił specjalnych, jeżeli zaszłaby potrzeba ich wykorzystania.
Na razie Waszyngton rozpoczął ewakuację części swojego personelu dyplomatycznego oraz wzmocnił ochronę ambasady w Bagdadzie. Tymczasem Pentagon przygotowuje dla prezydenta Obamy szereg alternatywnych planów wsparcia szyickich władz, obejmujących również ataki lotnicze.
Ta ostatnia opcja jest najbardziej prawdopodobna. Początkowo mówiło się o użyciu samolotów bezzałogowych, jednak przemieszczenie lotniskowca USS George H.W. Bush może oznaczać, że w ewentualnych nalotach zostaną użyte również klasyczne samoloty bojowe startujące z jego pokładu.
Wróg mojego wroga...
Chyba najbardziej zaskakującym rezultatem irackiej zawieruchy jest fakt, iż USA chcą walczyć z sunnickimi rebeliantami ramię w ramię z... Iranem. W imię zasady "wróg mojego wroga jest moim przyjacielem" administracja Obamy przygotowuje się do bezpośrednich rozmów z reżimem, który od lat jest jednym z jego najbardziej nieprzejednanych przeciwników.
Według "Wall Street Journal" Waszyngtonowi zależy na koordynacji ewentualnych działań wymierzonych w sunnickich rebeliantów z państwami regionu, a w szczególności z Iranem. Na razie jednak nie uzgodniono jakimi kanałami dyplomatycznymi byłyby przeprowadzone konsultacje z Iranem.