"Ogień piekielny" i Predator zabijają terrorystów
Cicho podlatuje nad cel. Ustawia się do ataku. Za chwilę zionie "piekielnym ogniem", który trafi wroga szybciej niż dźwięk, jaki wyda. To nie bajka. Bezzałogowe samoloty, Predatory i Reapery, od kilku lat zabijają islamistów nad afgańsko-pakistańskim pograniczem. Choć użycie dronów jest krytykowane przez obrońców praw człowieka, przyszłość wojny wydaje się należeć do tych maszyn. Akcje bezzałogowców opisuje dla Wirtualnej Polski Tomasz Otłowski.
12.01.2011 | aktual.: 12.01.2011 14:58
18 czerwca 2004 roku Amerykanie przeprowadzili na terytorium Pakistanu pierwszy atak z użyciem samolotu bezzałogowego. Mało kto był w stanie wówczas przewidzieć, że zaledwie po upływie kilku lat ta nowatorska metoda prowadzenia działań wojennych stanie się jedną z najważniejszych taktyk stosowanych w regionie AfPaku przez siły zbrojne USA. To właśnie tamtego czerwcowego poranka rakiety odpalone z amerykańskiego bezzałogowego samolotu zwiadowczego (potocznie i powszechnie zwanego dronem) na cel w pakistańskim miasteczku Wana, położonym w Płd. Waziristanie przy granicy z Afganistanem, zwiastowały nową taktykę walki z nieregularnym przeciwnikiem, nie posiadającym własnego terytorium, władz i nie stosującym się do żadnych cywilizowanych reguł prowadzenia wojny. Historia bojowego zastosowania dronów typu MQ-1 Predator, a później także MQ-9 Reaper, sięga znacznie wcześniejszego okresu wojny z islamskimi ekstremistami - pierwsze odnotowane użycie dronów w roli precyzyjnej broni ofensywnej miało miejsce w Jemenie w
listopadzie 2002 roku. Jednak to właśnie plemienne terytoria Pakistanu stały się tym miejscem, gdzie nową taktykę stosuje się z pełną intensywnością.
W tamtym pierwszym ataku w Pakistanie sprzed ponad sześciu lat śmierć poniósł niejaki Nek Mohammad Wazir – charyzmatyczny dowódca polowy afgańskich talibów, od początku 2002 roku ukrywający się wraz z grupą swych afgańskich, arabskich i czeczeńskich bojowników na plemiennych terytoriach. Rakieta „Hellfire”, wystrzelona z amerykańskiego Predatora, przerwała błyskotliwą i obiecująco się zapowiadającą „karierę” młodego komendanta polowego talibów. Przeszedł on jednak do historii jako pierwszy z wielu setek szeregowych członków, liderów czy dowódców polowych Talibanu, Al-Kaidy i innych islamskich ugrupowań radykalnych, wyeliminowanych dotychczas przy użyciu dronów na pakistańskim pograniczu z Afganistanem.
Mordercza skuteczność
Statystyki pokazują niezbicie, że taktyka zastosowania bezzałogowców w Pakistanie jest w istocie morderczo efektywna. W ciągu sześciu lat wykorzystywania dronów jako cichych, precyzyjnych zabójców (do dnia 8 stycznia bieżącego roku) przeprowadzono łącznie aż 219 ataków. Śmierć poniosło w nich 1770 członków Al-Kaidy, Talibanu i innych grup islamistycznych, w tym niemal setka wysokich rangą dowódców polowych lub członków kierownictwa tych organizacji. Skala strat cywilnych, powstałych w tym samym czasie w toku tych operacji, to nieco ponad 100 osób.
Pomimo iż ofensywne wykorzystanie samolotów bezzałogowych błyskawicznie udowodniło ich przydatność i operacyjną skuteczność, przez pierwsze cztery lata stosowania w Pakistanie tej taktyki Amerykanie dokonali jedynie dziesięciu ataków (po jednym w latach 2004 i 2005, trzy w roku 2006 i pięć w 2007). Dopiero rok 2008 przyniósł wyraźny skok częstotliwości stosowania dronów – bezpilotowce atakowały swe cele „aż” 36 razy.
Zwiększenie liczby tego typu ataków szło w parze ze wzrostem ich skuteczności – to właśnie w 2008 roku udało się przy pomocy maszyn bezzałogowych wyeliminować najwięcej wyższych rangą członków kierownictwa Al-Kaidy i związanych z nią organizacji, ukrywających się na terytoriach plemiennych Pakistanu.
Kampania bojowego zastosowania dronów w regionie AfPaku w kształcie, w jakim obserwujemy ją do dziś, rozpoczęła się jednak dopiero w roku 2009. Miały wówczas miejsce 53 przypadki bojowego wykorzystania bezpilotowców, a śmierć w tych atakach poniosło niemal 500 islamistów. Ta wyraźna eskalacja zastosowania taktyki dronów to m.in. efekt nowej strategii, zaaprobowanej przez prezydenta Baracka Obamę zaraz po objęciu przezeń urzędu. Przyjęte wówczas przez Pentagon nowe wytyczne rozszerzyły listę potencjalnych celów ataków bezpilotowców o liderów pakistańskich organizacji ekstremistycznych, zagrażających bezpieczeństwu i stabilności Pakistanu. Od tamtego momentu amerykańskie Predatory i Reapery polują więc nie tylko na członków i liderów Al-Kaidy oraz afgańskich talibów, ale również na ich pakistańskich pobratymców z Tehrik-e-Taleban Pakistan. Na celowniku dronów znaleźli się także ekstremiści z innych rdzennie pakistańskich bądź kaszmirskich ugrupowań, walczących dziś z rządem w Islamabadzie, takich jak
Laszkar-e-Taiba, Laszkar-e-Dżhangwi czy Dżajsz-e-Mohammed.
Niestety, Pakistańczycy nie zgodzili się ponoć na rozszerzenie terytorialnego zasięgu operacji dronów i objęcie nią obszarów położonych poza terytoriami plemiennymi, graniczącymi z Afganistanem. A wiadomo, że wielu islamistów ukrywa się dziś nie w górach na granicy z Afganistanem, ale w Peszawarze, Kwetcie czy Karaczi...
Ciche podejście i atak
Taktyka wykorzystywania uzbrojonych dronów do selektywnego eliminowania szczególnie ważnych celów jest tak skuteczna głównie ze względu na fakt, że maszyna, z której odpalana jest rakieta (zazwyczaj typu AGM-114 „Hellfire”) ma możliwość niezauważonego, skrytego podejścia do celu na niewielką odległość. Znacząco zwiększa to precyzję ataku i szanse na efektywną eliminację celu. Cichy napęd Predatorów i Reaperów oraz ponaddźwiękowy napęd rakiet „Hellfire” to prawdziwie mordercze połączenie. Uniemożliwia w praktyce odjęcie jakichkolwiek środków zaradczych przez potencjalne ofiary. Chociaż w latach 2001-2002 afgańscy talibowie kilkukrotnie tryumfalnie ogłaszali zestrzelenie amerykańskich samolotów bezzałogowych (wykorzystywanych wówczas wyłącznie w celach zwiadowczych), to jednak twierdzenia te nie doczekały się nigdy oficjalnego potwierdzenia Pentagonu. Wiadomo jedynie, że ok. 20 Predatorów stracono dotychczas „ze względu na złe warunki atmosferyczne”. Nie można więc wykluczyć, że cześć z tych maszyn została
faktycznie zestrzelona przez islamistów.
Z operacyjnego punktu widzenia duże znaczenie dla efektywności dronów ma ich zdolność pozostawania bez ruchu w powietrzu w pobliżu wyznaczonego celu - w oczekiwaniu na dogodny moment do zaatakowania. Tradycyjne metody działań bojowych z powietrza, z wykorzystaniem lotnictwa bojowego lub śmigłowców, nie zapewniają takich możliwości, które w warunkach asymetrycznej wojny z islamskimi radykałami w specyficznym środowisku geograficznym pogranicza afgańsko-pakistańskiego są bezcenne. Takie czatowanie w oczekiwaniu na pojawienie się celu lub dogodniejsze warunki do przeprowadzenia ataku może trwać nawet kilka godzin. Zdolność ta przydaje się także do precyzyjniejszej (niż w przypadku klasycznych operacji powietrznych) oceny ad hoc skuteczności ataków – maszyny krążą w pobliżu zbombardowanego celu tak długo, aż ich operatorzy zbiorą wystarczającą ilość danych dotyczących przeprowadzonej operacji. Dzięki temu wiadomo niemal od razu, czy zaatakowany cel został skutecznie wyeliminowany. Często zdarza się też w takich
momentach, że oceniany właśnie obiekt poprzedniego ataku zostaje zaatakowany ponownie, aby poprawić efektywność misji.
W miarę trwania kampanii z użyciem dronów ewoluuje też jej taktyka. Notowano np. przypadki, gdy drony działały jak przysłowiowe wilcze stado – tak było m.in. 2 lutego 2010 roku, gdy pięć maszyn zaatakowało równocześnie jeden z obozów szkoleniowych Al-Kaidy w Północnym Waziristanie, odpalając w krótkim czasie osiemnaście „Hellfire’ów” i zabijając co najmniej 17 islamistów.
"Polowanie na ludzi"?
Być może właśnie ta wysoka skuteczność operacyjna sprawia, że taktyka chirurgicznego eliminowania islamistów z użyciem dronów spotyka się z zażartym sprzeciwem obrońców praw człowieka i zwolenników idealistycznej wizji rzeczywistości międzynarodowej. Ich zdaniem działalność rządu Stanów Zjednoczonych w tym zakresie – określana jako „kampania selektywnych polowań na ludzi” – jest rzekomo całkowicie sprzeczna ze standardami cywilizacji zachodniej i z kanonami liberalnej demokracji.
Waszyngtonowi zarzuca się także naruszanie integralności terytorialnej i suwerenności Pakistanu. Faktycznie, władze w Islamabadzie co pewien czas oficjalnie protestują przeciwko akcjom USA. Nieoficjalnie jednak wiadomo, że Pakistańczycy nie tylko akceptują ataki dronów, ale coraz częściej sami podsuwają Amerykanom precyzyjne dane wywiadowcze dotyczące tzw. złych islamistów (to jest takich, którzy otwarcie występują przeciwko Islamabadowi, jak np. pakistańscy talibowie). I nic dziwnego – w ujęciu strategicznym to Pakistan jest póki co największym beneficjentem „wojny dronów”. W akcjach podejmowanych przez amerykańskie bezpilotowce na terytoriach plemiennych tego kraju giną wszak także pakistańscy Talibowie i członkowie Al-Kaidy, przeciwni władzom w Islamabadzie.
Obiekcje zachodnich obrońców praw człowieka co do operacji z użyciem dronów zdają się być przesadzone. Teza, iż demokratyczne państwo nie może podejmować działań militarnych na odległość, nawet za pomocą zdalnie sterowanych maszyn-zabójców, brzmią zresztą dość naiwnie po 11 września 2001 roku. Zachód od dziesięciu lat znajduje się w stanie otwartej wojny z bezwzględnym, brutalnym i cynicznym przeciwnikiem, który za nic ma normy moralne i regulacje prawnomiędzynarodowe w zakresie prowadzenia konfliktów zbrojnych, wypracowane przez ostatnie stulecia przez cywilizowany świat. Przeciwnikiem, który wprost i jawnie neguje samą zasadność istnienia naszego kręgu kulturowego i cywilizacyjnego, otwarcie dążąc do jego zniszczenia.
Przyszłość wojny
Tymczasem dzięki bojowemu zastosowaniu maszyn bezzałogowych udało się w ostatnich sześciu latach wyeliminować setki wyszkolonych i doświadczonych terrorystów, często mających wpływ na planowanie i prowadzenie operacji na Zachodzie. Ich zastąpienie z pewnością zajmie islamistom całe lata, co wpłynie na zmniejszenie ich aktywności. Co więcej, niemal każdy z tych wyeliminowanych ekstremistów już miał na sumieniu wiele niewinnych ofiar, a można śmiało zakładać, że z pewnością zabijałby dalej. Być może także w Polsce. Patrząc więc na problem nieco przewrotnie, można stwierdzić, że to właśnie rakiety odpalane gdzieś w Pakistanie z amerykańskiego bezpilotowa są najskuteczniejszą formą troski o prawa człowieka w dobie wojny z islamskim ekstremizmem.
Faktem jest, że taktyka stosowania zdalnie kierowanych maszyn bojowych do realizacji własnych interesów i celów militarnych jest w dłuższej perspektywie potencjalnie ryzykowna. Jako precedens może stanowić uzasadnienie dla podobnych działań podejmowanych np. przez niedemokratyczne reżimy wobec ich oponentów politycznych. Wydaje się jednak, że są to obawy nieco na wyrost – niedemokratyczne państwa i tak kierują się niedemokratycznymi standardami, a poza tym nie potrzebują aż tak wyrafinowanych technologii do realizacji swych celów.
To właśnie dzięki temu, że USA są państwem demokratycznym, wykorzystują do nalotów w AfPak dużo bardziej precyzyjniejsze drony, a nie samoloty bojowe. Precyzja działania oznacza zaś w warunkach afgańsko-pakistańskiego pogranicza znacznie niższy poziom strat wśród cywili. Rosjanie, gdy w drugiej połowie lat 80. ubiegłego wieku atakowali z powietrza kryjówki mudżahedinów po pakistańskiej stronie granicy, nie bawili się w moralne dywagacje – ich bomby równały z ziemią całe wsie i budynki, a liczba zabitych cywili szła w setki.
Niezależnie od wszelkich kontrowersji i wątpliwości dotyczących amerykańskiej kampanii z użyciem bezzałogowców, jedno pozostaje póki co pewne – niesamowita skuteczność operacyjna tej taktyki i jej oddziaływanie psychologiczne na przeciwnika sprawiają, że przyszłość wojny z islamskimi fanatykami należeć będzie właśnie do dronów.
Autor jest analitykiem w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Tezy i opinie zawarte w tekście nie są oficjalnym stanowiskiem BBN, wyrażają jedynie opinie autora.