Odzyskała 35 tys. zł, innym wystarczają grosze?
Połamałeś się na chodniku? Spadłeś z nieośnieżonych schodów? Otrzep się ze śniegu i walcz drogą sądową z właścicielem posesji o odszkodowanie! Zdrowie wciąż jest w cenie, więc w grę wchodzą całkiem pokaźne sumki. Za złamaną nogę można uzyskać nawet 35 tys. zł. odszkodowania.
WP: Monika Szafrańska, Wirtualna Polska: - Kto ponosi odpowiedzialność za wypadek na zasypanej śniegiem, czy też śliskiej nawierzchni?
Robert Walczak, radca prawny specjalizujący się w roszczeniach odszkodowawczych: - Odpowiedzialność ponosi zarządca lub właściciel nieruchomości. Kiedy człowiek upadnie i złamie najczęściej nogę lub rękę, to należy ustalić, kto jest zarządcą lub właścicielem danego gruntu. Wszelkie chodniki właściwie są miejskie, więc jak ktoś połamie się na nich np. w Warszawie, to odpowiedzialność ponosi urząd miasta. Najczęściej miasto ma wykupione ubezpieczenie od odpowiedzialności w jakimś zakładzie ubezpieczeń.
WP: O jakich kwotach mówimy?
- Najwięcej za upadek w prowadzonej przez nas sprawie sąd kazał zapłacić winowajcy 35 tys. zł. Pewna kobieta upadła i dość dotkliwie złamała sobie nogę, właściwie ma problemy z chodzeniem do dziś. To duża kwota, jeśli chodzi o złamanie ręki lub nogi, bo te wiadomo - zrastają się. Ale w tym czasie poszkodowany nawet przez dwa miesiące może być uwięziony w gipsie. Jeśli złamana była noga, to przez jakiś czas jeszcze się kuleje, ale najczęściej ludzie wracają do formy.
Przede wszystkim należy dowiedzieć się, kto jest zarządcą terenu, na którym doszło do upadku. Jeśli jest nim miasto, należy złożyć w urzędzie pismo. Jeżeli miasto ma wykupioną polisę OC u ubezpieczyciela, to zgłasza to do niego. Wówczas zakład ubezpieczeń zakłada postępowanie szkodowe. Wygląda to tak, że po zakończeniu procesu leczenia zwoływana jest komisja lekarska i dopiero potem ubezpieczyciel wydaje decyzję o ewentualnym dobrowolnym wypłaceniu odszkodowania. Najczęściej te kwoty są bardzo zaniżone, za to sądy zasądzają o wiele więcej niż oni wypłacają. Zazwyczaj dużo takich spraw prowadzimy w Zielonej Górze, miasto ma wykupione ubezpieczenie OC i tak 2 – 2,5 tys. zł dają każdemu. Za to w sądzie możemy walczyć o więcej i sądy orzekają kilkakrotność tych kwot.
WP: Jak długo trwa taki proces?
- Rok, szybciej się nie da, ale warto walczyć o te pieniądze.
WP: Oprócz odszkodowania możemy żądać dodatkowych pieniędzy?
- Takiemu poszkodowanemu człowiekowi przysługuje kilka roszczeń. Zadośćuczynienie za krzywdę to takie jednorazowe odszkodowanie za cierpienia i to jest największa kwota, np. 35 tys. zł tak jak dla tej pani. Ale też można żądać zwrotu kosztów leczenia, np. jeśli ktoś musiał zapłacić za zdjęcie RTG, za rehabilitację, za zakup kołnierza ortopedycznego, albo nawet tabletki przeciwbólowe, czy nawet wizyty u neurologa, bo po wypadku okazało się, że ścięgna są uszkodzone. Jeżeli ktoś wybierze prywatną wizytę u specjalisty, to także ma prawo żądać zwrotu wszystkich poniesionych kosztów. Trzeba tylko pamiętać, żeby zbierać faktury, czy też zwykłe rachunki w aptece. Najlepiej nazbierać całą dokumentację medyczną z leczenia, pójść na rehabilitację, wziąć zaświadczenie od szpitala, lekarza, co dokładnie się stało i gromadzić wszystkie prześwietlenia. Wystarczy je zebrać i zgłosić roszczenie, czyli napisać, ile się chce pieniędzy tytułem zadośćuczynienia za krzywdę. Zakład ubezpieczeń czy miasto powinny oddać za to
pieniądze.
Można się także starać o uzyskanie zwrotu utraconych zarobków. Przykładowo, jeżeli ktoś prowadzi własną firmę, a dwa miesiące leży z nogą w gipsie i nie może obsługiwać klientów, wówczas należy okazać, ile w tym czasie taka osoba mogła zarobić, a przez wypadek – nie zarobiła.
A jeżeli ktoś pracuje na etacie i jest zmuszony wziąć zwolnienie chorobowe i dostaje przez to mniejszą pensję (tylko 80%), no to jak najbardziej może walczyć o te 20% strat.
Dodatkowo można jeszcze żądać zwrotu kosztów za opiekę. Jeśli ktoś przez np. miesiąc był przykuty do łóżka, bo i tak się zdarza, kiedy ktoś złamie obie nogi i trzeba było wszystko przy nim robić: myć, podawać jedzenie, to wtedy zwraca się mu koszt pielęgniarki. To nawet nie tak ważne, czy ktoś wykupił usługi pielęgniarki, czy pomagała mu rodzina, jak najbardziej te pieniądze za zwrot kosztów opieki mu się należą.
WP: Czy w roszczeniu należy wspomnieć o świadkach wypadku? I jak udowodnić, gdzie dokładnie do niego doszło?
- Bardzo często się zdarza, że zakład ubezpieczeń nie chce wypłacać pieniędzy mówiąc: niech mi pan/pani udowodni, że pan faktycznie upadł w tym miejscu. Dlatego zawsze warto mieć jakieś dowody, że w danym miejscu się upadło i że to faktycznie oni ponoszą winę, bo chodnik był nieodśnieżony. Warto zrobić zdjęcia (nawet telefonem komórkowym) i pokazać, że faktycznie było ślisko, nie było ani posypane, ani odśnieżone. Świadkowie także się przydadzą. Warto też wezwać na pomoc policję, a nawet strażaków, gdyż jedni drudzy są zmuszeni do sporządzenia notatki służbowej.
WP: Zauważa Pan, by w Polsce toczyło się więcej taki spraw niż kiedyś? Czy Polacy chętniej próbują uzyskać odszkodowanie?
- My prowadzimy dużo takich spraw. Choć dopiero od kilku lat prowadzę kancelarię, to myślę, że całkiem sporo osób myśli o odszkodowaniu. Najczęściej są to osoby młode, które myślą o pieniądzach. Bo starsze osoby najczęściej machną ręką i będą cierpiały same w domu. Czasami nawet nie wiedzą, że mogliby coś uzyskać, tylko wmawiają sobie, że to z własnej winy się stało. A to, że było ślisko i nikt tego chodnika nie posypał piachem - nawet może im nie przyjść do głowy, że może im się za to należeć.
Rozmawiała Monika Szafrańska, Wirtualna Polska