Odpowiedź na wezwanie Kadyrowa. "Nie ma co czekać"
Na tle porażki rosyjskich wojsk i ich wyparcia z dużej części obwodu charkowskiego, Kadyrow zaapelował 15 września o oddolną mobilizację, za którą miałyby odpowiadać władze lokalne. Nazwał ją "samomobilizacją". Jest już odpowiedź na jego wezwanie.
Kolejni gubernatorzy popierają ideę Ramzana Kadyrowa o "samomobilizacji", czyli oddolnej mobilizacji w poszczególnych regionach Rosji. Dodatkowo trwa agitacja więźniów w koloniach karnych, by pojechali na wojnę w zamian za wyjście zza krat.
Nazajutrz po wezwaniu Kadyrowa, kontrowersyjnego, lojalnego wobec Kremla lidera Czeczenii, do "samomobilizacji", pomysł ten miał już poparcie władz obwodów magadańskiego, kurskiego, kemerowskiego, Republiki Mari El, Czuwaszji, Baszkirii, a także samozwańczego lidera okupowanego przez Rosję Krymu.
"Nie ma co czekać na mobilizację (która wymagałaby przyznania, że toczy się wojna i wprowadzenia stanu wojennego)" – mówił, zapewniając, że w każdym rosyjskim regionie jest wystarczająca liczba patriotów. Jeśli każdy z regionów Federacji Rosyjskiej zmobilizuje 1000 ochotników, to wyjdzie "imponujący kontyngent wojskowy, 85 tys. ludzi, prawie armia".
W Rosji trwa tzw. ukryta mobilizacja
Według obserwatorów sytuacji politycznej w Rosji, plan ten najwyraźniej ma poparcie Kremla, który za wszelką cenę chce uniknąć kosztów politycznych, związanych z obowiązkową mobilizacją. Jak przekonują eksperci – mimo werbalnego poparcia dla wojny w Ukrainie (nazywanej w Rosji specjalną operacją wojskową), chętnych do udziału w działaniach zbrojnych wcale nie ma tak wielu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak zwraca uwagę opozycyjny dziennikarz Michael Nacke, ten plan może nie dać pożądanych efektów.
"Od kwietnia tego roku w Rosji trwa tzw. ukryta mobilizacja. Wszystkimi możliwymi sposobami próbowano zachęcać ludzi do dobrowolnego zgłoszenia się do wojska, zachęcały do tego media i propagandyści, wydzielano m.in. ogromne sumy na kontrakty dla ochotników" – mówił Nacke w swoim autorskim programie na YouTube.
Jak zauważył dziennikarz, mobilizację ochotników prowadzono co najmniej w 20 regionach Rosji.
Portal Ważnyje Istorii przeanalizował wydatki budżetowe regionów i ustalił, że w 13 z nich figurowały środki na kontrakty dla żołnierzy. Jednak z ogólnej sumy 368 mln rubli wydano zaledwie 1/3 – 132 mln. To jeden z dowodów na to, że "ukryta mobilizacja" się nie udała – nie zgłosiła się odpowiednia liczba chętnych.
Rosja. Chętnych na wojnę brak
"Ludzie nie popierają wojny i nie chcą iść umierać. Nie udało się zrealizować nawet (planowej) kampanii poborowej. Do oddziałów ochotniczych biorą ludzi w wieku do 60 lat, co oznacza, że chętnych w ogóle nie ma. Na region przypada kilkadziesiąt, może paręset osób. To biurokratyczna imitacja" – mówił Ważnym Istorijom analityk wojskowy Pawieł Łuzin.
"Nasze władze przypominają sobie, że Rosja jest federacją, kiedy trzeba podejmować jakieś nieprzyjemne decyzje. Tak jest i tym razem z projektem 'samomobilizacji'" – ocenił Nacke.
Kilka dni temu w sieciach społecznościowych pojawiło się nagranie, na którym biznesmen Jewgienij Prigożin, zwany "kucharzem Putina" i będący właścicielem prywatnej armii najemniczej na usługach Kremla, zwanej Grupą Wagnera, w kolonii karnej agituje więźniów do udziału w wojnie.
O tym, że Rosja wysyła na wojnę więźniów, wiadomo już co najmniej od kilku miesięcy. Wcześniej było to jednak tajemnicą poliszynela. Teraz prokremlowskie kanały w Telegramie przekonują, że "w ten sposób więźniowie mogą odkupić swoje winy".