Od bohatera do zera. Co dalej z Micheilem Saakaszwilim?
Był wielką nadzieją Gruzji, potem bohaterem Ukrainy. Dziś Micheil Saakaszwili jest politycznym klaunem bez przyszłości. A dla Polski może być nie lada problemem.
Kiedy w 2004 roku Micheil Saakaszwili stał na czele "rewolucji róż" w Gruzji, był gwiazdą całego regionu posowieckiego. Kiedy w poniedziałek pojawił się na lotnisku w Warszawie, przybył tu jako człowiek przegrany i niechciany przez nikogo. W jego polityczny geniusz i dobre intencje wierzy już bardzo niewielu. Wydalony z Ukrainy i ścigany przez Gruzję,
nawet w Polsce, z którą wiążą go historyczne więzi - przyjaźń z Lechem Kaczyńskim i wojna 2008 roku - jest raczej dyplomatycznym kłopotem.
W poniedziałek Saakaszwili został odebrany z lotniska przez Małgorzatę Gosiewską. Posłanka PiS, która za pomoc gruzińskim dzieciom w 2011 roku została odznaczona przez Saakaszwilego Medalem Honoru, unika publicznych wypowiedzi i nie odpowiada na pytania WP. Zakłopotane wydają się też polskie władze, które nie odpowiedziały pytane o to czy Saakaszwili - jak sam twierdzi - znajduje się pod ochroną polskiej policji. W MSW skierowano nas do rzecznika Komedy Głównej Policji. Rzecznik policji odesłał nas do MSW, które od rana nie potrafiło udzielić odpowiedzi.
To, jak kłopotliwa - mimo starych sentymentów - jest obecność byłego prezydenta w Polsce, było widać podczas jego konferencji prasowej. Po angielsku, rosyjsku i ukraińsku kierował oskarżenia wobec Poroszenki, porównywał się do więzionego w Gułagu Aleksandra Sołżenicyna, zarzekał się że wróci na Ukrainę i sprawi, że jej prezydent trafi do ukraińskiego więzienia. Podkreślał przy tym swoją miłość do Polski, zapowiadał spotkania z polskimi politykami i sugerował, że Polska może pomóc mu wrócić do ukraińskiej polityki, żądając od Ukrainy ponownego przyjęcia go na swoje terytorium. Ale nawet jeśli tego nie zrobi, to zarzekał się, że za granicą będzie 100 potężniejszy, że zmobilizuje wielki ruch przeciwko władzom w Kijowie. Ale w interwencję Warszawy w obronie przyjaciela Lecha Kaczyńskiego mało kto wierzy. Jeśli sprawdzą się doniesienia, że Saakaszwili z Polski pojedzie do Holandii - kraju swojej żony, władze zapewne odetchną z ulgą.
- Spodziewałbym się, że polski rząd będzie starał się jak najszybciej pozbyć się go i wysłać do USA, Holandii czy Wielkiej Brytanii - mówi WP Maximilian Hess, analityk ośrodka AKE International w Londynie. - To nie jest politycznie najwygodniejsza sytuacja, szczególnie, że stosunki Polski z Ukrainą nie są ostatnio łatwe - dodaje.
Reformator o gorącej głowie
Nic dziwnego. Wszędzie, gdzie pojawiał się Saakaszwili, pojawiały się kłopoty i zawierucha. Wszędzie gubiło go to samo: gorąca głowa, radykalizm i ekscesy. W Gruzji, której był prezydentem, przez długi czas był widziany jako bezkompromisowy reformator i modernizator, prowadzący krucjatę przeciwko korupcji. Korupcji do końca nie wyplenił, ale rządził coraz bardziej żelazną ręką, gnębił opozycję i tłumił zamieszki. Zostawił po sobie kraj zmodernizowany, ale bardzo podzielony. Po wyborach w 2013, wygranych przez jego wroga Bidzinę Iwaniszwilego, wyemigrował - i już nie wrócił, ścigany przez prokuraturę, a potem skazany in absentia za nadużycia władzy.
Ściganie byłego prezydenta było przez wielu uznawane za polityczny rewanżyzm. Dlatego kiedy potem, w 2015 roku Saakaszwili pojawił się na Ukrainie - najpierw jako doradca prezydenta Poroszenki, niedługo potem jako gubernator obwodu odeskiego - przychodził wciąż w glorii nieprzejednanego reformatora i wielkiego wroga Putina. Z jego przyjazdem wiązano wielkie nadzieje. Niektóre sondaże pokazywały, że krótko po pojawieniu się w Odessie stał się najpopularniejszym politykiem na Ukrainie. Ale wkrótce potem jego gwiazda zaczęła gasnąć.
- Saakaszwili miał trochę dobrych pomysłów, ale podszedł do ich realizacji w całkowicie zły sposób. Jednoczesne otwieranie frontów przeciwko merowi miasta Truchanowowi, przestępczości zorganizowanej a potem przeciwko Poroszence było skazane na porażkę. Mówiłem mu to wielokrotnie, ale nie słuchał - mówi WP zachodni dyplomata na Ukrainie. - Kiedy w końcu zdecydował, że spuszczenie z tonu w walce przeciwko mafii miało sens, było już za późno, bo miał przeciw sobie Truchanowa i Poroszenkę - dodaje.
Nie pomagał mu też w pracy rozrywkowy styl życia, z którym się szczególnie nie ukrywał - na Ukrainie pełno było plotek o obyczajowych ekscesach gubernatora. Nie pomogło mu też wielkie ego, które doprowadziło go do potężnego konfliktu z jego dawnym kolegą, Petro Poroszenko.
- Obaj czują się przez siebie zdradzeni. Chodzi o złamane obietnice i poczucie lojalności. I ten spór nie pozostał za kulisami. Obaj to bardzo mściwi ludzie - mówi nasz rozmówca.
Historia pewnej vendetty
Zwolniony w 2016 roku Saakaszwili założył własną partię i zaczął rzucać ciężkie oskarżenia pod adresem Poroszenki. Prezydent nie pozostawał dłużny. Kiedy Gruzin był za granicą, ten pozbawił go ukraińskiego obywatelstwa. Gruzińskiego zrzekł się sam, ale Saakaszwili zwołał swoich zwolenników, z pomocą których siłą przedostał się z Polski na Ukrainę. Kiedy "Micho" wracał po raz drugi, jego czar reformatora zdążył się zużyć. Teraz częściej był widziany jako polityczny awanturnik i klaun. Mając poparcie na poziomie 1-2 procent, swoją polityczną karierę próbował odbudować protestując przeciwko korupcji władzy, domagając się odwołania Poroszenki i wchodząc w sojusz z Julią Tymoszenko - polityk powszechnie kojarzonej z korupcją i nieczystymi praktykami. Jego pobyt na Ukrainie przypominał częściej polityczny happening lub cyrk.
Niejednokrotnie władze próbowały go aresztować, ale zawsze kończyło się to kompromitacją. Saakaszwili uciekał z pomocą lojalnych mu fanów i osiłków.
Stało się tak też wtedy, kiedy w rewanżu wytoczył przeciw niemu najcięższe działa. Prokurator Generalny Jurij Łucenko, wierny sojusznik Poroszenki, oskarżył Gruzina o spiskowanie z ludźmi byłego prorosyjskiego prezydenta Wiktora Janukowycza. Za swoje działania Saakaszwili miał przyjąć pół miliona dolarów od związanego z Janukowyczem biznesmena Serhija Kurczenki. Jako dowód przedstawiono m.in. nagrania rozmów obu mężczyzn. Ich autentyczność potwierdzili co prawda eksperci Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, ale wcale nie rozwiało to wątpliwości co do politycznej natury oskarżeń.
Saakaszwili uciekł, ale w poniedziałek Poroszenko w końcu dokonał swojej zemsty. Wróg prezydenta został zatrzymany w publiczny i poniżający dla byłego prezydenta sposób.
Zobacz: Moment zatrzymania Saakaszwilego
Co dalej?
Co teraz? Saakaszwili zarzeka się, że doprowadzi do mobilizacji wielkiego ruchu protestu i na jego fali wróci na Ukrainę. Ale to wątpliwe.
- Podejrzewam, że w planach Bankowej [administracji prezydenta Ukrainy] jest zatrzymanie Miszy poza Ukrainą wystarczająco długo, by w międzyczasie skazać go in absentia. W ten sposób jakikolwiek powrót będzie wiązał się dla niego z odsiadką w więzieniu - mówi WP zachodni dyplomata na Ukrainie. - Być może przeważą tam bardziej chłodne głowy. Ale tak czy inaczej będą chcieli znaleźć prawny mechanizm, by odwieść go od powrotu - dodaje.
Chętnie u siebie widziałaby go natomiast Gruzja, której władze już zapowiedziały, że zwrócą się do Polski o ekstradycję byłego prezydenta. Ale według ekspertów to głównie działania pro forma.
- Owszem, rządząca partia Gruzińskie Marzenie zdobyła swoją popularność przewodząc opozycji przeciwko Saakaszwilemu i od tego czasu stale nękają jego sojuszników, starając się uniemożliwić mu powrót do włądzy. Ale rządzący chcą też pogłębiać swoje związki z Zachodem i dbają o swój wizerunek stabilnych partnerów. Publiczny i polityczny proces byłego prezydenta by w tym im nie pomógł - mówi WP Maximilian Hess, analityk ośrodka AKE International w Londynie. - Nie mówiąc już o tym, że jego proces mógłby zmobilizować jego zwolenników w Gruzji. Nie ma już ich zbyt wielu, ale są bardzo lojalni - dodaje.
Dlatego przyszłość Saakaszwilego pozostaje mglista. Sam Gruzin zapowiada zabieganie u zachodnich partnerów - UE, Niemców, Amerykanów - o objęcie skorumpowanych ukraińskich polityków sankcjami i wstawienie się w jego obronie. Lamenty polityka zapewne zostaną wysłuchany, bo korupcja na Ukrainie budzi na Zachodzie coraz większe zaniepokojenie. Ale szanse na to, że przekona decydentów do postulowanych działań, są znikome.
W przypadku normalnego polityka, naturalnym kursem byłoby usunięcie się w cień i polityczna emerytura na zachodzie Europy lub w USA, gdzie wciąż ma przyjaciół. Ale Saakaszwili nie jest normalnym politykiem.
- Nie spodziewałbym się, że on się podda. To nie leży w jego charakterze - mówi Hess. - Nie zdziwiłbym się, gdyby za kilka dni znów nie spróbował przedostać się przez granicę, czy wywołał innego głośnego incydentu - dodaje.