Ocieplanie Hani
Hanna Gronkiewicz-Waltz wyznaje zasadę: „co mnie nie zabije, to mnie wzmocni”. Wygrana w wyborach na prezydenta stolicy może ją wzmocnić. Chyba że zabije ją przegrana.
27.07.2006 | aktual.: 12.10.2006 13:56
Badania sondażowe nad Hanną Gronkiewicz-Waltz dały Platformie Obywatelskiej tyle samo nadziei, ile niepokoju. PO ma niezły „produkt” na prezydenta Warszawy - to budzi nadzieję. Ale za mało osób chce go kupić, bo jest źle „opakowany” - stąd niepokój. - Hania ma opinię świetnego fachowca i menedżera, który mógłby postawić stolicę na nogi. Jednocześnie ludzie odbierają ją jako nieco staroświecką, hermetyczną i ze względu na głos kłótliwą panią. W takim wydaniu jej nie kupują - tłumaczy jedna z osób zaangażowanych w kampanię wyborczą PO.
O tym, że Gronkiewicz-Waltz punktuje jako sprawny menedżer, mówi nawet poseł PiS Jacek Kurski. - Ale zupełnie nie radzi sobie na trybunach - zastrzega.
W 1995 roku, kiedy Gronkiewicz-Waltz startowała w wyborach na prezydenta kraju, kreowała się na żelazną damę. - W tamtej kampanii doradzali mi między innymi brytyjscy konserwatyści. Przykład Margaret Thatcher pokazywał, że z takim wizerunkiem można odnieść sukces w polityce - mówi była prezes NBP. Przykład Hanny Gronkiewicz-Waltz udowodnił, że się mylili. Wyborcy woleli pląsającego w rytm disco polo Kwaśniewskiego niż żelazną i śmiertelnie poważną panią prezes.
11 lat później sztabowcy znów stają przed wyzwaniem. - Musimy Hanię ocieplić - mówi jeden z nich. Kandydatka na prezydenta Warszawy niechętnie się przyznaje, że od kilku tygodni intensywnie pracuje z logopedą, choć pierwsze efekty już słychać. - Staram się bardziej używać przepony podczas mówienia - zdradza.
Feeria garsonek i żakiecików ma zostać przełamana nieco luźniejszymi strojami. Wizażyści muszą odpowiedzieć na fundamentalne pytanie, czy nie warto częściej sięgnąć po spodnie.
Uważni obserwatorzy sceny politycznej zauważyli zmianę nie tylko w tym, jak Hanna Gronkiewicz-Waltz mówi, ale i co mówi. Do porannego występu w Radiu TOK FM przygotowywała się z doradcami we wtorek wieczorem. Efektem była riposta na pytanie o sondażowe sukcesy Kazimierza Marcinkiewicza, że z polskich Kazimierzy stawia na Kazimierza Górskiego, który mówił, że bramki są dwie, a piłka w grze. - W porównaniu z Marcinkiewiczem, który następnego dnia przyszedł do ratusza na piechotę z naprędce sprowadzoną z Gorzowa żoną i po sześciu godzinach urzędowania zorganizował konferencję prasową, i to na Rynku Starego Miasta, to oczywiście ciągle nie mamy szans, ale walczymy - stara się nie zrażać jeden z działaczy PO.
Kopciuszek z Uniwersytetu
Na razie sztab dyskutuje, czy planowanych dwóch tygodni urlopu kandydatki nad morzem nie zamienić na tydzień, i to z przerwami na pracę nad barwnym życiorysem, bo obecnie lansowany jest jak kandydatka - oficjalny i brak w nim zaskakujących historii. A przecież kariera Hanny Gronkiewicz-Waltz to temat na soap operę dla bankierów.
W ekonomicznej dzikolandii, jaką była Polska Anno Domini 1991, na scenę polityczną wstępuje 39-letnia i kompletnie nieznana adiunkt Uniwersytetu Warszawskiego o podwójnym nazwisku. Jak na doktora prawa wybrała sobie dosyć nietypowy obiekt uwielbienia - charyzmatycznego elektryka o wykształceniu zasadniczym zawodowym Lecha Wałęsę. W wyborach do Sejmu współtworzy partię Victoria, która ma się stać politycznym zapleczem prezydenta. Wynik liczony w promilach i kompletny brak wsparcia ze strony Wałęsy zmiatają ją z polityki. Ale już kilka miesięcy później skłócony ze wszystkimi prezydent potrzebuje ludzi, którzy chcieliby go wspierać. I jeśli trzymać się bajki o Kopciuszku, to dobrą wróżką był Lech Falandysz, doradca Wałęsy i znajomy z uniwersytetu przyszłej prezes NBP. Księciem z bajki oczywiście Wałęsa. A w rolę złej macochy wcielił się, kto mógł, łącznie z egzotycznym duetem Porozumienia Centrum i „Gazety Wyborczej”, bo nieznana pani prawnik bez doświadczenia ekonomicznego na czele najważniejszej instytucji
ekonomicznej w Polsce wydawała się zapowiedzią nieuchronnego krachu. - Pierwsze podejście do mianowania mnie prezesem skończyło się niczym. Krytykowano mnie za wszystko. Za to, że jestem prowałęsowska, a nawet że jestem kobietą - wspomina Hanna Gronkiewicz-Waltz. Kilka miesięcy później Sejm po raz drugi głosował nad jej kandydaturą. Pomógł upór Wałęsy. I tak stała bywalczyni biblioteki NBP, skąd czerpała materiały do swojej habilitacji o Narodowym Banku Polskim, ni stąd, ni zowąd została prezesem tej instytucji.
- To był szok. Zwłaszcza jak ją zobaczyliśmy. Przyszła w kompletnie niemodnej granatowej garsonce z elany. Tylko czekaliśmy, kiedy zrobi w gabinecie kółko różańcowe, bo taką miała opinię - mówi jeden z byłych podwładnych Hanny Gronkiewicz-Waltz. Krzyża w gabinecie nigdy nie powiesiła. A pracowników przekonała do siebie już pierwszymi decyzjami. - Na zastępców wzięła fachowców z banku. I nie odpuściła, nawet kiedy ją krytykowano, że awansuje byłych członków partii - chwali Tomasz Uchman, choć z funkcji rzecznika NBP odszedł raczej w opozycji do pani prezes.
Lata chude, choć tłuste
Jako szefowa była pełna kontrastów. Na biurku miała górę papierów, a na środku gabinetu potrafiła porozrzucać buty, bo lubiła chodzić boso. Jednocześnie w zespole trzymała żelazną dyscyplinę. - Potrafiła też przyznać się do błędów, co raczej w NBP się nie zdarza. Jak czegoś nie rozumiała, po prostu to mówiła, prosząc o wyjaśnienia - mówi jeden z pracowników NBP.
Szybko nabrała pewności siebie. Zmieniających się jak w kalejdoskopie premierów publicznie strofowała za wygadywanie głupot na temat finansów. Najwięcej sympatii zyskała przez potyczki z ministrem finansów Grzegorzem Kołodką, który osobistą niechęć do szefowej NBP podbijał zakusami na zwiększanie wydatków.
Denominacją złotego w styczniu 1995 roku Gronkiewicz zapewniła Polakom mocnego złotego. A sobie trwałe miejsce w historii bankowości oraz naszych portfelach. Na każdym banknocie, jakim płacimy, widnieje jej podpis. Choć błędów nie uniknęła. Pierwszą serię banknotów zamówionych w Niemczech, z wizerunkami miast, trzeba było wysłać na przemiał, bo były za łatwe do podrobienia.
Po dwóch latach prezesury posypały się pierwsze międzynarodowe nagrody. W gabinecie przybywało zdjęć z wielkimi tego świata. Poza zdjęciem z Janem Pawłem II najwyżej ceniła fotografię z Margaret Thatcher, na której się wzorowała i której zazdrościła. W wyniku czego w 1995 roku dała się namówić Ryszardowi Czarneckiemu na start w wyborach prezydenckich.
Wałęsa, który też kandydował, syczał, że wyhodował żmiję na własnej piersi. - A ja wiedziałam, że on nie ma szans z Kwaśniewskim, i postanowiłam się włączyć, żeby ratować prawą stronę życia politycznego - tłumaczy kandydatka po latach.
Ryszard Czarnecki, w połowie lat 90. lider ZChN, myślał podobnie, ale do czasu. - Zaczynała z ogromnym poparciem, które topniało wraz z kolejnymi jej posunięciami - wspomina Czarnecki. Kiedy zjechało do poziomu kilku procent, ZChN wycofał poparcie. - Na pięć dni przed wyborami namawiałem ją do zrezygnowania z kandydowania, żeby nie zmniejszać wyniku Wałęsy. A ona - z tym marginalnym poparciem - twierdziła, że Duch Święty jej podpowiada, że wygra - przypomina Czarnecki.
Ratowanie prawicy skończyło się 2,76-procentowym poparciem, przybraniem na wadze prawie 10 kilogramów i małym rozstrojem nerwowym. - Radio Maryja rozgłaszało, że jestem Żydówką. Dyskusja z takim argumentem jest poniżej mojej godności. Z kolei telewizja publiczna zrobiła ze mnie dewotkę, która brzydzi się siłowni, a chodzi tylko do Kościoła - opowiada wiceprezes PO. Musiało minąć 10 lat, żeby wróciła do polityki. Kobieta startująca, żadnych wyborów się nie boi
Start w wyborach prezydenckich przypłaciła nie tylko nadwagą. - W 2000 roku przeszłam operację woreczka żółciowego, a lekarze i mąż radzili mi unikać stresu. W NBP się nie dało, więc przyjęłam wiceprezesurę w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju - mówi była szefowa NBP. Opozycja nie mówiła o tym inaczej jak o ucieczce. A ci, którzy znali panią prezes bliżej, motywów przenosin do Londynu upatrywali raczej w sferze materialnej.
Tak czy siak, po czterech latach w EBOiR do poselskiej deklaracji mogła wpisać ponad 465 tysięcy funtów i 50 tysięcy złotych oszczędności oraz 145 tysięcy zgromadzonych w jednostkach otwartych funduszy inwestycyjnych.
Pod datą 26 września 2005 ewentualny psychoanalityk Hanny Gronkiewicz-Waltz powinien napisać: wielki przełom. W wyborach do parlamentu dostała o sto tysięcy więcej głosów niż Roman Giertych, który w kampanii kpił z jej kandydatury. Żaden inny polityk PO nie dostał tylu głosów. Szybko weszła do ścisłych władz PO. 28 grudnia 2005 roku Platforma oficjalnie poinformowała, że Gronkiewicz-Waltz jest kandydatką na prezydenta Warszawy.
Jeszcze dwa tygodnie temu była liderem sondaży. Według czerwcowych badań TNS OBOP dla „Dziennika” Hanna Gronkiewicz-Waltz miała 22 procent poparcia. Marek Borowski 15, a sondowana przez PiS Zyta Gilowska 14 procent. W badaniach z 15 lipca liderem w walce o ratusz był Kazimierz Marcinkiewicz z poparciem 43 procent respondentów. Hanna Gronkiewicz-Waltz z poparciem 26 procent spadła na drugą lokatę.
Historia zatoczyła koło, bo w 1995 roku członek ZChN Kazimierz Marcinkiewicz organizował komitety poparcia dla Hanny Gronkiewicz-Waltz. A Michał Kamiński (obecnie PiS) był rzecznikiem jej kampanii. - Wygra Marcinkiewicz, i to bez mojej pomocy, bo zagłosuje na niego nie tylko elektorat PiS, ale i część elektoratu PO. Tak wynika z naszych badań - mówi Jacek Kurski z PiS.
Mimo zapewnień Kurskiego sztabowcy PO szykują się na trudną kampanię. - Jednego jesteśmy pewni - haki będą. A atak może przyjść z każdej strony - mówi Jacek Kozłowski, szef sztabu wyborczego Hanny Gronkiewicz-Waltz. Na razie gazety wyciągają kwity z okresu urzędowania w NBP. „Życie Warszawy” napisało o materiałach, które komisja śledcza do spraw banków ma na byłą prezes NBP.
- Ta komisja powstała, żeby zatrzymać mnie w drodze na fotel prezydenta Warszawy. Ale kiedy w PiS zorientowali się, że nic na mnie nie znajdą, to sięgnęli po Marcinkiewicza - mówi Gronkiewicz-Waltz. Najbardziej boi się ataków na rodzinę. Pierwsze już się pojawiły. - Na razie nieoficjalnie, ale wiem, że dotyczyć mają mojego stanu majątkowego, a konkretnie skąd wzięłam pieniądze na dom w Międzylesiu - mówi wiceprzewodnicząca Platformy Obywatelskiej. I wylicza, ile kosztował ją kupiony w 1994 roku dom w stanie surowym. Za ile sprzedała mieszkanie na Pradze Południe. Podaje nawet nazwę banku, w którym wzięła kredyt, i datę, kiedy skończyła go spłacać. - Słyszałam też, jakoby nie kochali mnie rodzice, bo wychowywałam się u dziadków w Płocku. To bzdura. Wobec kłamstw na mój temat jestem bezbronna. A do brudnych metod w kampanii się nie zniżę - zapowiada.
Ale w PO dobrze wiedzą, że kolejne oddanie pola skończyć się może wyborczą katastrofą. - Kto wygra w Warszawie, ten wygra wybory samorządowe, zapowiadał Jan Rokita. I miał rację. Z tym że jeśli kandydatem nadal będzie pani Gronkiewicz-Waltz, to PO wybory już przegrała. A trzech przegranych wyborów z rzędu żadna partia nie przetrwa - mówi Jan Artymowski, były działacz PO, zwolennik Pawła Piskorskiego, wyrzucony z partii przez wiceprzewodniczącą. Strategią „na Marcinkiewicza” ma być atak na rządy w stolicy Lecha Kaczyńskiego. - Hania pokaże po prostu, czym się skończyły rządy PiS w Warszawie, że te trzy lata to był czas zastoju i bałaganu - zdradza jeden ze sztabowców.
Kampanię wiceprzewodniczącej poprowadzi warszawska firma Paralotna. Jej szefowie są optymistami. Tak jak rozczytana w biografiach znanych ludzi Hanna Gronkiewicz-Waltz. W tych wyborach znów powołuje się na przykład brytyjski, ale już nie Margaret Thatcher. Tym razem chciałaby pójść śladem innego brytyjskiego premiera. - Winstonowi Churchillowi też nie dawano żadnych szans na powrót do polityki, a w czasach II wojny światowej okazał się prawdziwym mężem stanu.
Juliusz Ćwieluch