ŚwiatOchrona Baracka Obamy znów w ogniu krytyki. Prezydent USA w jednej windzie z uzbrojonym recydywistą

Ochrona Baracka Obamy znów w ogniu krytyki. Prezydent USA w jednej windzie z uzbrojonym recydywistą

Secret Service, służba odpowiedzialna za ochronę prezydentów USA, po raz kolejny w ostatnich tygodniach znalazła się w ogniu krytyki. Media ujawniły, że jej agenci dopuścili do tego, by Barack Obama jechał jedną windą razem z uzbrojonym recydywistą. Amerykańska opinia publiczna jest zaszokowana niefrasobliwością funkcjonariuszy.

Ochrona Baracka Obamy znów w ogniu krytyki. Prezydent USA w jednej windzie z uzbrojonym recydywistą
Źródło zdjęć: © AFP | Saul Loeb

01.10.2014 | aktual.: 01.10.2014 10:27

Do potencjalnie niebezpiecznej sytuacji doszło w połowie września, gdy Obama wizytował Centrum Zwalczania i Prewencji Chorób (CDC) w Atlancie, gdzie przedstawił opinii publicznej plan działań walki z epidemią Eboli.

Jak udało się ustalić dziennikarzom, agenci dopuścili, by do jednej windy razem z prezydentem wsiadł prywatny kontraktor, który na co dzień jest odpowiedzialny za ochronę VIP-ów odwiedzających CDC. Problem w tym, że po pierwsze - ochroniarz był uzbrojony, co jest jawnym pogwałceniem procedur bezpieczeństwa, wedle których jedynie agenci i oficerowie Secret Service mogą nosić broń w pobliżu prezydenta. Po drugie, jakby tego było mało, okazało się, że był to recydywista, mający na koncie trzy wyroki za napaść i pobicie.

Agenci nie mieli pojęcia, że jest uzbrojony

Według anonimowych źródeł, które ujawniły sprawę, ochroniarz zachowywał się nieprofesjonalnie i nagrywał telefonem komórkowym wideo z Obamą, nie reagując na polecenia agentów, by przestał to robić. Polityka egzekwowana przez Secret Service nie pozwala na robienie żadnych zdjęć w prywatnych chwilach prezydenta.

Dopiero po wyjściu z windy kontraktor został zrewidowany przez funkcjonariuszy. Wtedy okazało się, że cały czas miał przy sobie broń, o czym agenci nie mieli pojęcia, bowiem mężczyzna w żaden sposób nie został przeszukany, co było kolejnym złamaniem obowiązujących w Secret Service regulaminów. Funkcjonariusze nie byli też świadomi, że mają do czynienia z wielokrotnie skazywanym przestępcą.

Kiedy szefowie prywatnej agencji ochrony dowiedzieli się o incydencie z udziałem ich pracownika, natychmiast go zwolnili. Tymczasem Secret Service wszczęło wewnętrzne śledztwo w sprawie całego zdarzenia. Biały Dom odmówił komentarza ani podania, czy prezydent został poinformowany o tym, że mężczyzna był uzbrojony.

"Życie prezydenta było zagrożone"

- Masz skazanego przestępcę na wyciągnięcie ręki prezydenta, a oni nawet go nie sprawdzili. Słowa nie są wystarczająco mocne, by oddać moje oburzenie stanem bezpieczeństwa prezydenta i jego rodziny - powiedział republikański kongresmen Jason Chaffetz, stojący na czele parlamentarnej komisji, która nadzoruje działalność Secret Service. - Jego życie (prezydenta) było w niebezpieczeństwie. Ten kraj byłby dziś zupełnie innym światem, gdyby on (ochroniarz) wyciągnął swoją broń - dodał polityk, cytowany przez "Washington Post".

Procedury bezpieczeństwa stosowane przez Secret Service wymagają, by przy każdej wizycie prezydenta poza Białym Domem nazwiska pracowników, zaproszonych gości, czy wolontariuszy pomagających przy organizacji wydarzenia sprawdzano w kilku bazach danych, w tym w rejestrze skazanych oraz w rejestrach Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA), Agencji Bezpieczeństwa Narodowego (NSA) i Pentagonu.

Dostępu do miejsca wizyty prezydenta USA w czasie jej trwania nie mogą mieć m.in. osoby wcześniej notowane, z historią chorób psychicznych oraz inne mogące stanowić zagrożenie. Według cytowanego przez "Washington Post" źródła na prawie każdą wizytę Obamy przypada co najmniej jedna osoba wykluczona z udziału ze względu na wykryte w jej przeszłości niepokojące wydarzenia.

Secret Service w ogniu krytyki

Sprawa wyszła na jaw krótko po wielogodzinnym przesłuchaniu szefowej Secret Service Julii Pierson (pierwsza w historii kobieta na tym stanowisku) przez kongresmenów, domagających się wyjaśnień w sprawie incydentu, który miał miejsce trzy dni po feralnej wizycie Obamy w Atlancie.

Ochrona Białego Domu dopuściła wtedy, by 42-letni emerytowany sierżant armii USA i weteran kampanii w Iraku Omar Gonzalez wspiął się po ogrodzeniu otaczającym prezydencką rezydencję, przebiegł trawnik i dostał się do środka budynku przez drzwi frontowe. Okazało się, że mężczyzna był uzbrojono w nóż o 9-centymetrowym ostrzu. A w jego samochodzie policja znalazła później ponad 800 sztuk amunicji. (czytaj więcej)
.

Pierson wzięła na siebie pełną odpowiedzialność za wtargnięcie do Białego Domu i obiecała, że taki incydent już nigdy się nie powtórzy. Kongresmeni nie zostawili jednak na niej suchej nitki. Zdarzenie postawiło pod znakiem zapytania skuteczność procedur bezpieczeństwa stosowanych przez Secret Service, zwłaszcza że nie był to pierwszy przypadek, który wskazywałby na dość opieszałą reakcję służb na zagrożenie.

W mijających latach służba stojąca na straży prezydentów USA nie miała najlepszej prasy po ujawnieniu serii nieprawidłowości, nadużyć i skandali obyczajowych. Ostatni incydent jest kolejnym ciosem w reputację elitarnej formacji i podejmowane przez nią próby odbudowy publicznego zaufania.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Barack Obamaochronaprezydent usa
Zobacz także
Komentarze (99)