Obrona kiosku aż po śmierć
Belgradzka kioskarka Sofija Basić spędziła już trzy dni zabarykadowana w swym miejscu pracy o powierzchni dwa metry na dwa, protestując przeciwko planom usunięcia kiosku przez władze miejskie. Dla wzmocnienia siły swych argumentów wzięła ze sobą 30-litrowy kanister z benzyną i dwie butle z propanem.
12.11.2003 | aktual.: 12.11.2003 18:17
Basić, która pochodzi z Bośni, skąd wypędziła ją wojna domowa, zagroziła, że wysadzi się razem z kioskiem w powietrze, jeśli straż miejska spróbuje wyegzekwować zarządzenie władz Belgradu.
Jestem już zmęczona - powiedziała kioskarka gazecie "Kurir". "Nikt nie przyszedł, żeby porozmawiać ze mną. To (co robię) jest jedynym sposobem, żeby obronić swoje zasady przed głodnymi władzy personami, które są przeciwko mnie" - dodała.
Kioski, w których sprzedawane jest wszystko, od whisky po rajstopy, wypełniły centrum Belgradu w latach 90., kiedy to kwitł w stolicy ówczesnej Jugosławii czarny rynek, spowodowany m.in. sankcjami międzynarodowymi. Teraz władze miejskie chcą przywrócić porządek i część z nich usunąć.
Zdaniem władz, inni właściciele kiosków, poza panią Basić, zgodzili się na przeniesienie swych kiosków w inne miejsce. Jej kiosk stoi obecnie samotnie odgrodzony od świata i klientów policyjną taśmą. Naprzeciwko dyżuruje dźwig gotowy w każdej chwili podnieść kiosk.
Belgradzkie gazety podały, że pani Basić napisała testament, w którym żegna się z dziećmi i darowuje biżuterię córkom. "Napisałam list, w którym jest informacja, co mają ze mną zrobić, gdzie pochować. Stąd odejdę tylko martwa" - powiedziała Basić.