Obiecanki cacanki
Nie wiadomo, czy to obietnice były na
wyrost, czy też materia spraw okazuje się bardziej skomplikowana.
Im jednak dalej od wyborów, tym energia zmian zapowiadanych przez
poszczególnych ministrów wyraźnie słabnie w stosunku do tego, co
mówili politycy Prawa i Sprawiedliwości jeszcze przed wyborami -
stwierdza komentator "Rzeczpospolitej" Krzysztof Bień.
26.11.2005 | aktual.: 27.11.2005 10:42
To tu, to tam, jeśli nie cały rząd, to poszczególni jego ministrowie, rakiem wycofują się ze składanych poprzednio zapowiedzi, uzależniają ich realność od spełnienia różnych warunków. Niekiedy zresztą to osłabienie chęci zmian jest korzystne. Zwłaszcza dla budżetu - ocenia komentator.
Programu budownictwa mieszkaniowego, co skądinąd od razu było wiadomo, nie da się zrealizować z takim rozmachem, z jakim go rysowano jeszcze tuż przed wyborami. Dodatkowych dopłat do waloryzacji świadczeń raczej nie będzie. Rządowa wersja tzw. becikowego jest znacznie skromniejsza od dyskutowanego już w Sejmie projektu autorstwa LPR. Finansowa pomoc dla kupujących podręczniki szkolne niekoniecznie będzie polegać na proponowanym wcześniej przez PiS, dziwacznym zresztą w gospodarce rynkowej pomyśle zamrożenia ich cen. Policjantów na ulicach więcej od razu nie będzie, a bezpieczni, jeśli chodzi o zaopatrzenie w gaz, mamy być dopiero w ciągu czterech lat - wylicza Krzysztof Bień.
Według niego, największego rozczarowania możemy doznać w przypadku podatków. Wprawdzie podatkowy projekt PiS nie był tak radykalny jak Platformy, ale i on przecież zapowiadał znaczącą redukcję stawek PIT. Dziś, sądząc z wypowiedzi minister Teresy Lubińskiej, stoi on pod znakiem zapytania. To samo można powiedzieć o planach zniesienia podatku Belki czy podatku od zysków giełdowych. Coraz ciszej też o ulgach dla tworzących nowe miejsca pracy. Wszystko trzeba - słyszymy - spokojnie policzyć, zastanowić się. Scalenie służb skarbowych i celnych też nie musi nastąpić wcale tak szybko.
GUS doniósł wczoraj o wzroście produkcji i inwestycji. Bezrobocie spadło, a w handlu maleją zapasy, bo ludzie przed świętami ruszyli do sklepów i masowo zaciągają kredyty. Ten gwałtowny przypływ konsumenckiego optymizmu ma być może swoje źródło w przekonaniu, że podatki będą obniżone i w kieszeniach zostanie więcej pieniędzy. Ale czy rzeczywiście - dziś już nie jest to wcale takie pewne. Z każdym dniem i z każdym wywiadem zapowiedzi są coraz skromniejsze. Nie ma się co łudzić - optymizmu też na długo nie wystarczy - konkluduje autor komentarza w "Rz". (PAP)