Obchody 4 czerwca. Droga do wolnej Polski oczami korespondentki ABC News
"Dialog był wtedy najlepszym pomysłem. Bez niego nie byłoby wyborów 4 czerwca. Może jedynie ta gruba kreska Mazowieckiego była nieco za gruba" - uważa dziś Alma Kadragic.
Alma Kadragic po raz pierwszy przyjechała do Warszawy w lipcu 1983 roku w czasie drugiej pielgrzymki papieża Jana Pawła II do ojczyzny. Wróciła w październiku już jako producentka, by następnie zostać szefem biura. To za jej pośrednictwem Amerykanie dowiedzieli się o zabójstwie księdza Jerzego Popiełuszki i procesie jego zabójców. To ona pokazywała im demonstracje tłumione przez oddziały ZOMO, Lecha Wałęsę, obrady Okrągłego Stołu i wybory 4 czerwca 1989 r. Z regionalnego biura ABC w Warszawie Alma Kadragic relacjonowała także wydarzenia w Czechosłowacji, Niemczech Wschodnich, Rumunii, Jugosławii, na Węgrzech oraz Litwie, Łotwie i Związku Radzieckim.
Sebastian Łupak: Jak wspominasz rok 1989 jako korespondentka ABC News?
Alma Kadragic: To był fantastyczny, szalony rok. Jedno wydarzenie goniło drugie, a my byliśmy w ciągłym biegu. Polska była pierwsza i była najważniejsza. Ale byliśmy też na Węgrzech, w Pradze, w NRD, w Rumunii. Nasze biuro ABC News miało kilka ekip, bo ja sama bym nie dała rady. Pod koniec roku byłam zmęczona fizycznie i wykończona emocjonalnie, ale szczęśliwa.
Dlaczego, według ciebie, komuniści w Polsce usiedli do rozmów?
Zadziałał "efekt Gorbaczowa”. Nie było już takiej presji z Moskwy i polscy generałowie stracili pewność siebie. Sytuacja ekonomiczna była tragiczna. To był m.in. efekt sankcji gospodarczych prezydenta Ronalda Reagana. Do tego papieżem był Polak. Jan Paweł II odegrał gigantyczną rolę w obaleniu komunizmu.
Czy komunizm by upadł, gdyby półki były pełne towarów?
Ale w komunizmie półki nie mogły być pełne. Zobacz Kubę czy Wenezuelę. Pokaż mi kraj komunistyczny, który radzi sobie gospodarczo. Nie ma takich. Jestem pewna, że Polacy – poza dobrami materialnymi – cenią sobie także demokrację, bezpieczeństwo i prawo.
Dlaczego chciałaś być korespondentką amerykańskiej TV w komunistycznej Polsce?
Jestem Amerykanką pochodzenia jugosłowiańskiego. Znałam język serbsko-chorwacki. Pojechałam obsługiwać dla ABC News drugą pielgrzymkę papieża Jana Pawła II do Polski w 1983 roku. Poznałam kraj i przy okazji biuro ABC w Warszawie. Spodobało mi się i wróciłam. W pół roku nauczyłam się języka polskiego.
Czy komuniści nie cenzurowali twoich reportaży z Polski wysyłanych do USA?
Z jednej strony robiliśmy bardzo dużo materiałów z Gdańska, bo tam mieszkał Lech Wałęsa. Milicja zatrzymywała nas tam wiele razy. Ale z drugiej strony ABC korzystała ze studia Telewizji Polskiej.
Jak to?
TVP brała za to grube dolary. Komuniści potrzebowali dewiz. Oczywiście nie mogliśmy do studia zaprosić Wałęsy i zrobić z nim wywiadu dla programu ”Good Morning America”. Był też zakaz na Kuronia i Michnika. Nagrywaliśmy ich na mieście i wysyłaliśmy kasety pocztą lotniczą British Airways czy LOT-em do biura w Londynie. Kaset nam nie zatrzymywali. Oczywiście wiadomości do Nowego Jorku docierały z opóźnieniem. Były inne problemy: jak popsuła się nasza bardzo nowoczesna kamera, to w Polsce nie miał jej kto naprawić. Trzeba było lecieć z nią do Londynu. Oczywiście trzeba też było zamawiać telefon do Londynu, nie było możliwości wykręcenia samemu numeru i uzyskania połączenia. Praca dziennikarska wyglądała wtedy nieco inaczej niż dziś widzicie w CNN.
Chodzili za wami tajniacy?
Pamiętam obchody 3 maja w Gdańsku w 1988 roku. Po mszy miała być demonstracja. Poszliśmy tam z ekipą ABC. Milicja skierowała armatki wodne na młodych ludzi. Kiedy oni uciekli, milicja skierowała strumień wody na nas, skoro tam staliśmy. Schowaliśmy się za skrzynią na piasek. Potem nas zwinęli na komisariat. Ale komendant grzecznie odprowadził nas do naszego samochodu. "To jest prawdziwa Polska" – powiedział. Że niby taka grzeczna i uprzejma. W Moskwie amerykańscy korespondenci trafiali do więzienia, ale nie w Polsce. Tu rzeczywiście było nieco inaczej.
Jak wspominasz Jerzego Urbana, ówczesnego rzecznika rządu?
W sumie miałam dla niego szacunek. On miał ciężkie zadanie. Wcześniej było tak, że nie było od komunistów żadnego komentarza, cisza. A my, dziennikarze, musimy pokazywać obie strony: komunistów i opozycję. A skąd wziąć komentarz, jak partia nic nie mówi? Wypowiedź Wałęsy mamy, a druga strona? No i pojawił się Jerzy Urban. Dzięki niemu wiedzieliśmy, co rząd myśli, i mieliśmy obiektywny materiał.
Czy dla Amerykanki to nie był szok mieszkać w kraju, gdzie w sklepie był tylko ocet?
W sumie mało osób wie, że zagraniczni dziennikarze mieli dostęp w śródmieściu Warszawy do sklepu z mięsem. To wszystko, czego nie było w normalnych sklepach, tam było. Ja kupowałam tam dla całego biura wieprzowinę, cielęcinę. Obiady gotowaliśmy w biurze ABC. Można było wszystko załatwić, jak miałaś "zielone" [dolary - przyp. red.] albo kartę American Express oraz paszport amerykański. Jak mi czegoś brakowało, leciałam po prostu do Londynu.
Na koniec: czy twoim zdaniem rozmowy Okrągłego Stołu były błędem? Zdradą?
A co mieli opozycjoniści z Solidarności robić? Strzelać? Walczyć? Dialog był wtedy najlepszym pomysłem. Może jedynie ta gruba kreska Mazowieckiego była nieco za gruba – ja chyba nie byłabym aż taka pobłażliwa dla komunistów, gdyby zabili mi rodzinę.