O.N.A. znikła, Chylińska została

Była wściekła, teraz jest wolna od kolegów z Kombi. "Ciężko zapierdalam" - mówi. - "Ale lubię to, co robię"

04.03.2004 06:08

Byłaś na pierwszym koncercie nowego Kombi w Operze Leśnej?

Nie, choć miałam taką możliwość. Bezpośrednim powodem, dla którego pożegnałam się ze Skawińskim i Tkaczykiem, było właśnie to, że jako ostatnia dowiedziałam się o reaktywacji Kombi. Byłam wściekła i zniesmaczona. Teraz mam przyjść na koncert, usiąść w pierwszym rzędzie i klaskać?

Dlaczego nagle, po ośmiu latach wspólnego grania w O.N.A., zdecydowaliście zakończyć działalność?

- Rozstaliśmy się w gniewie, ale to było do przewidzenia. W życiu jest tak, że kiedy przychodzi do ważnych decyzji i mocnych słów, to nikt się pierwszy nie rwie do głosu. Jak wyjdzie ta odważniejsza strona i powie: "Słuchajcie, ten układ nie ma sensu", wtedy okazuje się, że wszyscy tak myśleli, ale nie mieli odwagi tego powiedzieć. Tak się stało w naszym wypadku. Powiedziałam głośno: "Dość!". Mam teraz własny zespół: Chylińska.

Jak to, O.N.A. nie było też twoim zespołem?

- Dla mnie O.N.A. zawsze było priorytetem. Liczyłam na to, że z czasem koledzy mi bardziej zaufają. Kiedy udowodnię, że dobrze śpiewam, piszę teksty, to może w końcu któregoś dnia przestaną mnie tak kontrolować, skreślać słowa piosenek dla samego skreślania i siedzieć nade mną w studiu, jakbym była dzieckiem specjalnej troski. Mówię konkretnie o Grześku Skawińskim. Chyba do końca nie pogodził się z tym, że pojawiłam się w zespole. On, wielka indywidualność, gwiazda Kombi, wówczas nieco już przebrzmiała. Nagle przychodzi dziewuszka znikąd i zajmuje jego miejsce. Śpiewa i wszystko się udaje. Wymyślił sobie więc funkcję nauczyciela. Kiedy nagrywaliśmy pierwszą i drugą płytę, jego pomoc była jak najbardziej na miejscu. Ale przy nagrywaniu czwartej i piątej?! Powinien powiedzieć: "Aga, mam do ciebie pełne zaufanie". On jednak uważał, że grupa odnosi sukcesy, ponieważ świetnie kontroluje Chylińską. I robił to dalej.

Skoro tylko Skawiński miał do ciebie pretensje, to nie mogliście kontynuować bez niego?

- Były takie plany. Zaczęliśmy je realizować podczas sesji "Mrok". Grzesiek przychodził na 12 do studia i graliśmy utwory na płytę. Później jechał sobie na basen do znajomych, a my z resztą kapeli napierdalaliśmy nowe numery. Marzyliśmy o tym, jak to będzie, kiedy zostaniemy bez niego.

Kiedy w końcu powiedziałaś sobie: dość?

- Któregoś dnia, po przykrym incydencie w studiu, postanowiłam dalej z Grześkiem nie pracować. Nie podobało mi się, jak mnie traktował. Przyszłam do kolegów i powiedziałam: "Kurwa, albo on, albo ja!". Wszyscy podnieśli rękę, łącznie z Waldkiem Tkaczykiem [basistą - przyp. red.] - wypierdalamy Skawińskiego i szukamy nowego gitarzysty. Doszło do kretyńskiej sytuacji, bo na jedną z prób, którą planowaliśmy, przyjechało dwóch muzyków, również nowy basista. Waldek odebrał to jako zdradę. Myślę jednak, że tylko szukał pretekstu, żeby być z Grześkiem. Znają się z czasów liceum, to stara przyjaźń. Nie chcę, żeby było to odebrane jako kopniak w ich stronę. Facet, który dobiega pięćdziesiątki, jest konformistą. Waldek miał do wyboru - albo pójść w nieznane z Chylińską, która nie jest zainteresowana graniem muzyki typowo usługowej, albo wybrać ciepłą posadkę w Kombi.

A spadek koniunktury na O.N.A. nie wpłynął na sytuację w zespole?

- Moim zdaniem sukces Kombi popsuł Grześka i Waldka. W latach 80. byli bardzo popularni. Dla nich O.N.A. zawsze było czymś gorszym pod tym względem. Owszem, pojawiły się pieniądze i koncerty, ale później przestaliśmy być już taką świeżynką. Zainteresowanie mediów i publiczności malało, więc zaczęto szukać winnego. Oczywiście, zostałam nim ja. Zarzucali mi, że gramy za mocno, że mój image jest zbyt skandalizujący. Wiesz, kiedy zdawał egzamin w kryteriach marketingowych, było wszystko OK. Teraz trzeba było to zmienić, bo system przestał funkcjonować. Mówię na przykład o "fuck off" dla nauczycieli. Tamto zdarzenie wpłynęło na wzrost sprzedaży płyty, chociaż wcale nie o to mi chodziło. Sprzedaż płyt nigdy nie była dla mnie najważniejsza.

Teraz jeszcze bardziej podkreślasz swój agresywny image. Myślisz, że takiej właśnie chcą cię ludzie?

- Nie jestem Ireną Santor. Nigdy nie będę się cieszyła ogólną sympatią, bo jestem zbyt kanciasta, dla niektórych zbyt kontrowersyjna. Uważam, że chore i z gruntu niemożliwe jest dogodzenie wszystkim - babie w ciąży, robotnikowi, sołtysowi, intelektualiście, biznesmenowi. Ja - jak to mówią dziewczyny z marketingu - znam swój target. Nie interesuje mnie tak zwana szeroka publiczność, bo wiem, że do niej nie trafię. I nie chcę. Zatrzymują się na poziomie "kurwa mać" i tatuaży. Nie widzą podwójnego dna i nie przejdą dalej.

Reakcje są takie, że starasz się szokować na siłę.

- To absurd. Nie jest tak, że siedzę sobie w domu, a później nakładam ciuchy i odgrywam Chylińską. Jakbyś poznał moich znajomych, toby ci powiedzieli: "Aga taka jest". Chylińska jest po prostu prawdziwkiem. Poza tym chciałam w tym wszystkim powiedzieć coś o kobiecie. Zauważyłam, że kiedy przeklnie hiphopowiec, to jest to kultura hiphopowa, a jeśli przeklnie kobieta, krzyczą: "Chamstwo!". Że to do kobiety niepodobne, nienaturalne zachowanie. Takim kobietom jak ja albo zarzuca się sztuczność, albo wytacza proces, jak Dorocie Nieznalskiej. A tu chodzi o wolność i swobodę wypowiedzi.

W O.N.A. nie dawali ci swobody?

- Zawsze słyszałam: "Uważaj, co mówisz w wywiadach, bo to też spływa na nas". Nareszcie mogę mówić za siebie i egoistycznie realizować swoją wizję artystyczną. Jeśli przy okazji realizują się w tym koledzy Kraszewski, Misiak, Horny i Bolo, to fantastycznie. Nie wierzę w demokrację i kompromis w twórczości. Nie dało się realizować naraz wizji mojej i Skawińskiego. Dlatego założyłam Chylińską. Teraz jest monarchia absolutna, dyktatura, ja, Chylińska. Firmuję to moim nazwiskiem i wszystko biorę na siebie. Jeśli są jakieś pretensje, to do mnie, a nie do kolegów. Oni są od grania, a ja od dostawania po gębie. Nie odcinamy się od O.N.A. Chylińska jest ideowo kontynuacją grupy. Tutaj jest ten duch, wokalistka, jej teksty i lecimy naszym sznytem.

Dlaczego do Chylińskiej szukałaś muzyków z ogłoszenia? Mało dobrych, znanych na rynku?

- Miałam dość grania z nazwiskami, chciałam grać z ludźmi. Sama jestem znikąd, a okazało się, że mam talent. Jestem dużą szczęściarą. Mnóstwo płyt, które do nas trafiły, pozostawiało wiele do życzenia, ale Misiak [nowy gitarzysta - przyp. red.] okazał się świetny. Szukaliśmy prawdziwka, a znaleźliśmy zawodowca. Oczywiście, moim ideałem był genialny Thorgal z długimi czarnymi włosami, metr dziewięćdziesiąt wzrostu, który super gra, dobrze wygląda, jest skromny, robi kawę i gotuje... [śmiech] Ale jak mówi Gołota - "Realia są właśnie takie, nie?!". Misiak wygląda jak Obelix, ale gra zajebiście. Bolo może też nie ma metra dziewięćdziesięciu, ale bas brzmi porządnie. Chciałabym podkreślić, że Chylińska nie robi wszystkiego. Podział obowiązków jest bardzo określony. Zbyszek Kraszewski jest odpowiedzialny za produkcję płyty. Pozostali koledzy czuwają nad komponowaniem piosenek.

Na płycie Chylińskiej nie brakuje ballad, przed którymi wzdragałaś się, będąc w O.N.A.

- Wiesz, kiedy słyszę, że MUSZĘ zaśpiewać balladę, to mi się nie chce. Co innego, jeśli sama chcę ją zaśpiewać. Chylińska bywa liryczna. Nie chcę tworzyć chorego wizerunku osoby, której sączy się tylko wściekła piana z pyska.

Będą więc i kolejne teksty o tobie w kobiecych pismach?

- Raczej nie... Zrobiłam sesję zdjęciową ze związanymi łapami i z roztartą na twarzy szminką. To jest moja propozycja. Panie z jednego magazynu powiedziały: "O, nie. My chcemy panią z kwiatem, najlepiej lilią, i jeszcze takim spojrzeniem!". Później pewnie będą mnie jeszcze pytać, jak u mnie z cyklem. Nie mogę w to wejść. Świadomie zawężam sobie pole rażenia, bo wiem, że moi fani nie kupią na przykład",Elle". To pismo dla nich za drogie, zafoliowane i interesuje ich tylko jeden artykuł. Przecież nie będą przeglądali reklam kremu przeciwzmarszczkowego. 17-latka, która nosi dziary i sznyty, z których jest dumna, ma to wszystko w dupie. Lepszy jest dla mnie jeden wywiad w piśmie skierowanym do moich fanów niż 10 tysięcy wywiadów o gotowaniu i pierdołach.

Często musiałaś odmawiać takiego sposobu promocji O.N.A.?

- Koledzy Tkaczyk i Skawiński zarzucali mi, że chcę grać niszową muzykę. Mówili: "Nie chcesz występować w Opolu, to gdzie chcesz?". Przecież to zmiękczało mój image! Zobacz, jak artyści dają się robić w konia. Pamiętam straszliwie beznadziejny deal z pewną rozgłośnią radiową. Wydawaliśmy płytę "Mrok", a ja dostałam propozycję: "Pani Agnieszko, proszę założyć bikini i być na plakacie pod tytułem 'Muzyka najlepsza pod słońcem'". Płyta nazywa się "Mrok", a ja w bikini! Kumasz?! Albo dzwonią do mnie z jednego pisma: "Pani Agnieszko, jest wolne miejsce w samolocie. Jedziemy z jedną aktorką, pani by wsiadła i byśmy porobili zdjęcia w Tunezji, jak pani nurkuje!". Ja rozumiem dobre intencje, drogie panie, ale nie do mnie z tym, ja nie jestem słynnym nurkiem. Zadzwonili do mnie z męskiego magazynu: "Jeszcze tylko pani się dla nas nie rozebrała". Jak to brzmi? Jeszcze tylko pani nam nie pokazała cipy i cyców. Powiedziałam, że zgadzam się na sesję - pod warunkiem że inscenizujemy front wschodni 1944 roku. Wojska
niemieckie wycofują się ze Stalingradu, ja jestem sanitariuszką i mam rozdartą pierś przez katiusze. Widać cyc, więc OK. Wszystko mówiłam poważnym głosem. Obiecali się odezwać...

A pamiętasz jeszcze taki wywiad do kobiecego pisma, w którym opowiadałaś o życiu prywatnym i o tym, że lubisz Kubusia Puchatka i Gromita?

- Nadal lubię Gromita i mam w chuja łosi. Ale byłam wtedy tak bardzo zafascynowana nową sobą. Zrobiłam sobie zęby, schudłam 15 kilo. Po raz pierwszy spojrzałam na siebie i powiedziałam: "Ja pierdolę, fajna dupa!". Nie wiesz, jak to jest. Masz 17 lat, są jakieś pierdolone amerykańskie walentynki, a ty nie dostajesz nic! Ty jesteś brzydka i nikt cię nie kocha. A potem z dnia na dzień stajesz się gwiazdą rocka. Nagle światło jupitera świeci ci prosto w oczy, na twoją twarz, którą nie do końca chcesz pokazać, i na twoje nie do końca wykrystalizowane poglądy. Nie wstydzę się siebie ani z 1994, ani z 1998 roku. Na tamten wywiad zdecydowałam się po "fuck off", kiedy najwięcej pomyj wylało się na moją głowę. Chciałam mieć święty spokój. Niepotrzebnie zrobiłam z tego sprawę i powiedziałam gazecie, że żyję sobie spokojnie z Krzyśkiem i jest fajnie. Prędko otrząsnęłam się z tego i wyciągnęłam wnioski. Nauczyłam się akceptować siebie i nie szarpać z moim prawdziwym "ja". Zniknął strach. W wywiadach staram się mówić o
muzyce. Oczywiście, nie każde pismo jest tym zainteresowane. Czasami chcą usłyszeć, że na przykład pieprzyłam się z taksówkarzem.

Takich historii na twój temat już trochę się nazbierało. Chciałabyś coś przy tej okazji wyprostować?

- W moim wypadku wszystko jest mi na rękę. Niech sobie piszą, co chcą. Co innego jednak, gdy to ja im sprzedaję jakąś rewelację, a co innego, gdy sami wymyślają przykrą bzdurę. Zawsze mi się wydawało, że jestem wystarczająco atrakcyjna dla kolorowych czasopism jako ta z tatuażami i niewyparzoną gębą. A jednak nie. Gdzieś przeczytałam, że jestem z domu dziecka. To było po "fuck off" - w końcu tak może się zachować tylko dziewczyna z marginesu. Przykro było moim rodzicom, bo nie są żadnymi mętami społecznymi. Tata jest z wykształcenia historykiem, a mama nauczycielką. Wspierają mnie, a przecież też im się dostaje. Mamie za "fuck off", a tacie [związanemu z Sopockim Klubem Tenisowym - przyp. red.] za "wszyscy tenisiści to pedały". Powiedziałam to w wywiadzie, w afekcie - miałam osobistą utarczkę z takim jednym - ale wycięłam w autoryzacji, po czym znalazłam to w druku. W dodatku wytłuszczone.

Co myślisz, gdy mówią o tobie jako o jednej z niewielu osobowości na naszym rynku?

- Mój ojciec zawsze mi powtarzał: "Jeśli jesteś silna, to nie napinaj muskułów". Jeśli uważasz się za osobę dobrą, to niech powiedzą to inni. Sama bardzo zraziłam się do Whartona, kiedy przyjechał do Polski i powiedział, że jest najwybitniejszym pisarzem XX wieku. Przestałam go czytać. Natomiast uważam, że dobrze śpiewam. Ciężko zapierdalam, ale lubię to, co robię.

Kto w takim razie jest taką osobowością u nas?

- Według mnie na osobowość składa się wiele czynników. Taka osoba musi być inteligentna, mądra, musi mieć charakter, potrafić trafnie oceniać sytuację. Musi iść pod prąd albo jawnie i z premedytacją robić to, co inni chcą usłyszeć, zachowując przy tym dystans. Później śmieje się z tego - tak jak Wiśniewski. Przecież on sam nie wierzy w to, co robi. Ładnie to wymyślił i wychodzi na tym fantastycznie. Jest po prostu biznesmenem i przynajmniej nie każe nazywać się artystą. Tutaj pełny szacunek dla niego. Mnie brakuje dobrych rockowych wokalistek. Co prawda jest Kayah czy Edyta Górniak, ale nie ma konkurencji w rocku.

A Beata Kozidrak? Media niedawno donosiły, że chcecie nagrać duet!

- Nie, ona tak powiedziała, ale moją wypowiedź dziennikarze przekręcili. Nie planuję duetów i nigdy w nich nie biorę udziału ze względu na mój pogląd, że każdy wykonawca powinien dawać sobie radę sam. Kiedy artysta składa mi taką propozycję, zwykle węszę jakiś podstęp. Beaty to nie dotyczy, ale uważam, że jej nie potrzeba nikogo. To artystka zdolna i popularna, sama jestem jej dużą fanką.

Ty jesteś na scenie już od 10 lat. Jak sobie wyobrażasz emeryturę takiej rockowej babci?

- Spójrzmy na Ozzy'ego Osbourne'a. Jest przykładem osoby, która świetnie sobie radzi mimo mało rockandrollowego wieku. Wydaje się cały czas autentyczny. Ja dziś nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, że usunę sobie dziary i zrobię koka na głowie. Takiej Chylińskiej z przyszłości dzisiejsza Chylińska obcięłaby łeb.

ROZMAWIAŁ JACEK SKOLIMOWSKI

_______________________

AGNIESZKA CHYLIŃSKA OD PRAWIE DEKADY UCHODZI ZA NAJLEPSZĄ ROCKOWĄ WOKALISTKĘ W KRAJU. PIERWSZE KROKI STAWIAŁA NA SCENIE W WIEKU 18 LAT NA FESTIWALU PIOSENKI FRANCUSKIEJ W STAROGARDZIE GDAŃSKIM, PÓŹNIEJ DOŁĄCZYŁA DO GRUPY SECOND FACE. JEJ TALENT DOCENILI CZŁONKOWIE SKAWALKER I W 1995 ROKU ALBUMEM "MODLISHKA" ZACZĘŁA SIĘ ICH WSPÓLNA KARIERA JAKO O.N.A. PO ROZWIĄZANIU O.N.A. W STYCZNIU 2003 ROKU GRZEGORZ SKAWIŃSKI I WALDEMAR TKACZYK WRÓCILI DO KOMBI (GRAJĄ JAKO KOMBII), A CHYLIŃSKA (OBECNIE 27 LAT) ORAZ ZBIGNIEW KRASZEWSKI I WOJCIECH HORNY KONTYNUUJĄ KARIERĘ NA RYNKU ROCKOWYM. Z NOWYMI MUZYKAMI ZAŁOŻYLI GRUPĘ CHYLIŃSKA. ICH ALBUM "WINNA" UKAŻE SIĘ 19 MARCA.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)