Nowy Jork się nie poddał. Dla młodych to "Miasto moich marzeń"
"Rosjanie znowu ostrzelali Nowy Jork" lub "Rosjanie ostrzelali Nowy Jork" – takie komunikaty od 2021 roku zaczęły się pojawiać w raportach Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Ukrainy. Media musiały precyzować tę wstrząsającą informację: "Chodzi o Nowy Jork, ale w Donbasie".
OD REDAKCJI: Tekst powstał w ramach programu stypendialnego Rozstaje. Projekt "Ukrainian authors for Europe. Europe for Ukrainian authors" jest współfinansowany przez rządy Czech, Węgier, Polski i Słowacji w ramach Grantów Wyszehradzkich z Międzynarodowego Funduszu Wyszehradzkiego. Misją Funduszu jest rozwijanie pomysłów na zrównoważoną współpracę regionalną w Europie Środkowej.
***
Jeśli słychać gwizd, to pocisk nie nadlatuje w waszym kierunku. Na ziemię trzeba padać, gdy dźwięk przypomina szelest. Wtedy szukajcie jakiegoś zagłębienia - to jedna z lekcji przetrwania, których Waleria wysłuchiwała w szkolnej ławce.
Był rok 2014, a ona miała 10 lat. Na wschodzie Ukrainy zaczynała się właśnie wojna z Rosją. Dziewczyna ma mgliste wspomnienia z tamtego okresu, dlatego pełnoskalowy atak Rosjan z 24 lutego był dla niej szokiem.
— Tego dnia dowiedziałam się, że zbombardowano nie tylko, tak jak zwykle, pobliski Kramatorsk, Słowiańsk czy Toreck, ale również Charków, Odessę i Kijów. Bałam się chyba dlatego, że przechowałam jakieś nieuświadomione wcześniej wspomnienia o tym, co działo się 2014 roku - mówi Waleria, dla znajomych - Lera.
- Wpadłam w panikę. Byłam już dorosła, wiedziałam, jakie mogą być skutki wybuchów. To wywoływało we mnie większy strach niż w dzieciństwie. Dobrze rozumiem ludzi, którzy usłyszeli odgłosy wojny po raz pierwszy.
Nowy Jork pod Donieckiem
Nowy Jork - miejscowość, osadę właściwie, na północ od Doniecka - założyli w XIX wieku niemieccy mennonici. W XX wieku, już po wojnie, komuniści zmienili nazwę na Nowhorodske, która przetrwała do roku 2021.
To wtedy - pod naciskiem mieszkańców - Rada Najwyższa Ukrainy przywróciła historyczną nazwę. Pierwsze skojarzenia nie mogą dziwić - każdemu, kto słyszy nazwę, od razu przychodzi na myśl amerykańskie megapolis.
Linia frontu przebiegała w okolicach miejscowości już od 2014 roku - ze wzniesienia w centrum widać było budynki w kontrolowanej przez Rosjan Horliwce. Z tego samego miejsca można było obserwować również fabrykę fenolu, która w czasach sowieckich była głównym miejscem pracy dla całych pokoleń.
Sceptycy mogliby stwierdzić, że egzotyczna nazwa nie ma wpływu na życie mieszkańców typowo prowincjonalnego miasteczka. A jednak już sama zapowiedź wskrzeszenia Nowego Jorku przyciągnęła uwagę mediów i zaktywizowała część lokalnej społeczności.
Na pół roku przed inwazją odbył się tu np. pierwszy Nowojorski Festiwal Literacki, który przyciągnął pisarzy i muzyków z całej Ukrainy.
W centrum miejscowości, przy dawnej ulicy Garten Strasse (obecnie Sadowa), otwarto centrum kultury. Aktywiści uchronili też 4-piętrowy młyn parowy Petera Dicka, zbudowany w 1903 r. i zrobili z niego lokalny zabytek. Nie na długo - w 2022 roku młyn spłonął po wybuchu rosyjskiego pocisku rakietowego.
"Opuszczałam dom z bólem serca. Po raz pierwszy"
Już miesiąc przed 24 lutego w okolicach Nowego Jorku wzmogły się ostrzały, ale Waleria wyjechała z miasteczka dopiero w marcu. Nie była to prosta decyzja.
- Pakowałyśmy się już pierwszego dnia inwazji, chciałyśmy wyjechać do Dniepru. Dzwonię do mamy i słyszę: "Idę do pracy, czego ode mnie chcesz?". Ona jest nauczycielką... Kilka godzin później lekcje zostały jednak odwołane. Byłam przekonana, że wtedy już pojedziemy. A mama: "Kup karmę dla kota" - wspomina Waleria.
- No i dookoła trwa ostrzał, a ja idę do sklepu. Niepotrzebnie, bo widzę, że jest zamknięty. Sprzedawca dojeżdżał z sąsiedniego Torecka. Zdałam sobie sprawę, że jego autobus nie przyjechał. Pomyślałam: co się tam dzieje?
- Zrozumieliśmy, że nie możemy wyjechać. Po prostu nie możemy. Postanowiliśmy na razie zostać. Wtedy zrozumiałam, czym w ogóle jest pojęcie domu. Jeśli wyjeżdżasz gdzieś na wakacje lub do pracy, wciąż masz dokąd wrócić. A jeśli się ewakuujesz, nie wiesz, kiedy wrócisz. Bardzo trudno jest się do tego zmusić.
- Płakałam, pakując walizkę. Wcześniej myślałam o swoim mieście, że jest małe i nudne. Nic specjalnego się tu nie działo. Czułam to szczególnie po wyjazdach do Kijowa albo Mariupola. Powrót do domu bywał wtedy ciężkim doświadczeniem – Waleria uśmiecha się gorzko. – Ale gdy zaczęły się walki, po raz pierwszy opuszczałam swój dom z bólem w sercu.
Dziś dziewczyna ma 19 lat. Mieszka w obwodzie lwowskim i chce iść na studia. Pracuje w portalu "NewYorker. City" uroczyście zaprezentowanym na ostatnim Nowojorskim Festiwalu Literackim.
Był to projekt ukraińskiej agencji rozwoju mediów lokalnych. Początkowo nad publikacją pracował cały zespół, ale teraz w redakcji pozostała tylko Waleria. Monitoruje sytuację w Nowym Jorku i okolicach, pisze o zniszczeniach, i o tym, gdzie można uzyskać pomoc humanitarną lub materiały do naprawy zniszczonych domów, jak się ewakuować itp.
Każdego dnia, wraz z projektem Memorial: "Killed by Russia" publikuje historie o zabitych z Nowego Jorku.
Waleria i większość aktywnych nastolatków z jej miejscowości zjednoczyła się kilka lat temu w organizacji obywatelskiej Inicjatywna Młodzież Ukraińskiego Nowego Jorku (IMUN).
Na starcie było ich dwadzieścioro dwoje. Młodzi uczestniczyli w festiwalu literackim, ale organizowali też wiele własnych wydarzeń i angażowali się w działania edukacyjne, jak nikt popierali przywrócenie wiosce historycznej nazwy.
Rozjechali się po całej Ukrainie
Liderką grupy była Chrystyna, 29-letnia nauczycielka ukraińskiego w lokalnej szkole.
- Już kilka miesięcy przed inwazją do Nowego Jorku zaczęli przyjeżdżać zagraniczni dziennikarze. Pytali: "Jesteście w ogóle świadomi, gdzie mieszkacie?!". Oni ekscytowali się nazwą "Nowy Jork", a mu tłumaczyliśmy spokojnie: "Jasne, żyjemy tak od ośmiu lat".
Chrystyna pamięta, że coraz częściej wojskowi zaczęli uprzedzać ich o tym, że wkrótce może dojść do ewakuacji.
- Zebraliśmy się z młodzieżą i zaczęliśmy omawiać różne opcje: co zrobimy, jeśli stracimy łączność? Jak się wydostaniemy? Co zrobimy, jeśli ktoś się zgubi, jeśli rodzice nie będą chcieli wyjechać? I wreszcie: co zrobimy w przypadku okupacji? - wspomina Chrystyna.
- Niektórzy brali to na poważnie, inni nie wierzyli, a jeszcze inni byli przejęci do łez. Chyba nikt z nas do końca nie wierzył, że to może stać się rzeczywistością.
Ale stało się. Młodzież z Nowego Jorku rozjechała się po całej Ukrainie. Saszko, ostatni członek organizacji, który mieszkał w Nowym Jorku, opuścił miejscowość latem 2022 roku.
Chrystyna, Waleria i inni martwili się, żeby nie wpadł w ręce Rosjan. Na wszelki wypadek usunęli go ze wspólnego czatu, ze swoich stron na Facebooku i Instagramie oraz wyczyścili wspólne publikacje, aby nie można go było skojarzyć z "Inicjatywną Młodzieżą Nowego Jorku".
Przyjaciele Saszki rozpuszczali plotki, że się z nim pokłócili. Chcieli, aby ta informacja rozeszła się i stała pewnego rodzaju alibi dla chłopaka.
- Pomogliśmy mu z autobusem ewakuacyjnym, pieniędzmi, zakwaterowaniem i jedzeniem. Odetchnęliśmy, dopiero gdy wyjechał - mówi Chrystyna.
Waleria dodaje: - Baliśmy się o niego, ponieważ wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za każdego, bez względu na to, kto to jest: szef organizacji czy ktoś inny.
"Tato, następnym razem"
Do ewakuacji najtrudniej jest przekonać osoby starsze. Waleria miała ten kłopot ze swoją babcią. W końcu dziewczyna powiedziała jej wprost, że jeśli Rosjanie wejdą do wioski, babcia zostanie zastrzelona, ponieważ jej syn był ukraińskim żołnierzem. Babcia się obraziła, ale w końcu zgodziła się wyjechać.
Syn-żołnierz to ojciec Walerii. Zginął jeszcze w lutym. Kilka dni przed śmiercią doznał kontuzji, miał trafić do szpitala, ale odmówił. Chciał zostać z jednostką.
- O śmierci taty krążyły plotki. Ale nasza rodzina nie wiedziała nic na pewno. Zrozumieliśmy, że stało się coś złego, bo przestał odpowiadać na wiadomości i telefony. Ale tłumaczyliśmy sobie, że kiedy ojciec został ranny, jego telefon został uszkodzony i dlatego nie mógł odpowiadać. Któregoś dnia napisał jednak do mnie przyjaciel: "Lera, czy twój ojciec nie żyje?" - mówi Waleria.
Dopiero wtedy udało im się skontaktować ze znajomą walczącą w batalionie Ajdar, która była na sąsiednich pozycjach. Usłyszała: "Ewakuowano nas stamtąd, ale ich nie można było zabrać, nawet rannych, bo Rosjanie nadal szturmowali ten teren".
- Tak się dowiedziałam, że tata nie żyje. Jego ciało tam zostało. Chyba najgorszą rzeczą dla mnie było dowiedzieć się o jego śmierci w ten sposób, z jakichś plotek - mówi dziewczyna.
Ostatni raz widziała ojca kilka miesięcy przed jego śmiercią. Przyjechał na krótki urlop. Wspomina, że bardzo chciał, aby przedstawiła go swojemu chłopakowi. Nie była na to gotowa: "Tato, następnym razem".
Nowojorczycy z dala od domu
- Od początku inwazji byłam w kontakcie z zespołem festiwalowym, ponieważ mieliśmy tam wielu wolontariuszy z organizacji młodzieżowej IMUN - mówi pisarka Wiktoria Amelina, założycielka Nowojorskiego Festiwalu Literackiego.
- Trudno przypomnieć sobie wszystkie wydarzenia z marca i kwietnia. Ale niektórym nowojorczykom po prostu przywiozłam koce i dmuchane łóżka, innym znalazłam zakwaterowanie, a jedną dziewczynę, która wymagała natychmiastowego leczenia, osobiście zawiozłam do Irlandii.
Obecnie młodzież z IMUN jest rozproszona po całej Ukrainie, a kilkoro wyjechało za granicę. Waleria i Chrystyna zostały najpierw ewakuowane do Kijowa, a następnie przeniosły się dalej.
Walerii pomógł znaleźć zakwaterowanie żołnierz ze Lwowa, który kiedyś służył w Nowym Jorku. Skontaktował ją z wolontariuszem i jego siostrzeńcem, którzy mają dom we wsi 30 kilometrów od granicy z Polską. To tam mieszka teraz Waleria ze swoją rodziną. Mężczyzna, który znalazł dla niej dom, zaginął później w pobliżu Bachmutu. Najprawdopodobniej nie żyje.
Chrystyna i jej matka wyjechały z Kijowa na zachód kraju, do obwodu tarnopolskiego. Ich i innych uchodźców wsparli miejscowi.
- Pomagaliśmy w ogrodzie i gotowaniu, aby w jakiś sposób im się odwdzięczyć, ponieważ nie chcieli od nas pieniędzy za zakwaterowanie, a nawet za jedzenie - wspomina Chrystyna.
Kiedy zdała sobie sprawę, że nikt nie wie, kiedy będzie można bezpiecznie wrócić do domu, zaczęła szukać stałego miejsca zamieszkania. Wszyscy mężczyźni z jej rodziny są na wojnie. Młodszy brat poprosił ją, aby zabrała matkę za granicę na wypadek pogorszenia się sytuacji. Dlatego Chrystyna wybrała przygraniczny obwód lwowski. Ona i Waleria mieszkają w różnych miejscowościach, ale w miarę możliwości odwiedzają się.
"Z wioski liczącej setki domów zostały tylko dwa"
Początkowo młodzież z nowojorskiej organizacji była zaangażowana w pomoc humanitarną dla ludności cywilnej. Teraz, choć porozrzucani po kraju, młodzi pomagają wojskowym.
Zbierają pieniądze na sprzęt. Stworzyli również linię markowych "nowojorskich" ubrań i szablonów z patriotycznymi napisami, wysyłali pocztówki i żywność na linię frontu, a 18-letni Matwij, którego wojna rzuciła do Kijowa, stworzył dla cywilów film o udzielaniu pierwszej pomocy.
Chłopak współpracuje z Tatą Kepler. To kijowianka, która w cywilu zarządzała kilkoma popularnymi barami w stolicy, a teraz dostarcza środki medyczne i amunicję na linię frontu. Organizowana przez nią pomoc humanitarna trafi też do "strefy niczyjej".
Matwij zdalnie uczy się na inżyniera elektryka w Torecku, mieście sąsiadującym z Nowym Jorkiem. Żartuje, że nie miał szczęścia ze studiami: bo to najpierw pandemia, a teraz wojna. Mógł studiować w Charkowie, gdzie wielu nowojorczyków wyjechało po zajęciu Doniecka, ale chciał zostać w domu trochę dłużej.
Większość czasu spędza w siedzibie wolontariuszy i jego życie toczy się, jak mówi, głównie "wśród pudełek". Wziął udział w kilku kursach medycyny taktycznej i uzyskał kwalifikacje medyka bojowego. Teraz śmieje się, że jeszcze będzie musiał zastanowić się nad wyższym wykształceniem.
- Wcześniej się nie interesowałem ani sprawami wojskowymi, ani medycyną. W ogóle nigdy nie wyobrażałem sobie, że kiedykolwiek będę musiał się tym zajmować - mówi Matwij, który wciąż pamięta swój pierwszy trening medyczny.
- To było na poligonie. Na początku trudno było zapamiętać, jak prawidłowo złożyć opaskę uciskową, jakie są jej części, nie wspominając już o tym, jak ją założyć. Potem dostaliśmy zadanie: założyć ją sobie 50 razy, a potem partnerowi. W ten sposób się uczyliśmy - opisuje chłopak.
- Każdy powinien nauczyć się korzystać z apteczki, zakładać opaskę uciskową i znać podstawy medycyny. Nie tylko wojskowi, ale także cywile. Ponieważ Rosja ostrzeliwuje nie tylko linię frontu, ale także miasta na tyłach. Każdy może zostać trafiony w dowolnym miejscu i czasie, każdy może zostać ranny - powtarza Matwij.
Na potwierdzenie tych słów wspomina dzień, w którym Rosjanie ostrzelali centrum Kijowa. Trafiony został most dla pieszych i plac zabaw w parku...
Matwij kilka razy był w obwodach donieckim i charkowskim, w półzamkniętych osiedlach w pobliżu linii frontu, które dla większości wolontariuszy są niedostępne. On i inni pracujący dla Taty Kepler mają tam dostęp, ponieważ są powiązani z batalionem taktycznego reagowania kijowskiej policji. Jednostka została stworzona do obrony Kijowa, a po odparciu rosyjskiego ataku na stolicę otrzymała inne zadania. Obejmowały m.in. wizyty w niebezpiecznych regionach.
- Wjeżdżamy na jakieś pole. Z wioski liczącej setki domów zostały tylko dwa - Matwij musi przerwać rozmowę.
Marzenia o powrocie
Hasłem drugiego Nowojorskiego Festiwalu Literackiego miało być "Deokupacja przyszłości".
- Chcieliśmy wspólnie uczyć się, jak myśleć strategicznie i planować długofalowo pomimo ciągłego zagrożenia ze strony Rosji - mówi Wiktoria Amelina.
Jeszcze przed 24 lutego zastanawiała się, kogo zaprosi do Nowego Jorku jesienią 2022 roku. Teraz nie wiadomo, kiedy będzie kolejny festiwal, ale wiadomo, że z listy Wiktorii nie wszyscy przyjadą. Na przykład reporter i żołnierz Ołeksandr Machow z Ługańska został zabity w maju ubiegłego roku w obwodzie charkowskim. Po jego śmierci, narzeczona Ołeksandra, Anastasija Błyszczyk, również porzuciła dziennikarstwo i wstąpiła do wojska.
Chrystyna, która spod Lwowa prowadzi lekcje zdalne, mówi, że dołączają się do nich niektórzy z jej uczniów z Nowego Jorku. Bywa, że zajęcia z nimi przerywa rosyjski ostrzał, przerwy w dostawach prądu lub konieczność natychmiastowego ukrycia się w schronach. Zaledwie kilka dni przed naszą rozmową, ranny odłamkiem został w Nowym Jorku 9-letni chłopiec.
- Kiedy pisaliśmy eseje na temat "Miasto moich marzeń", powiedziałam dzieciom, że mogą nawet wymyślić miasto, nie muszą pisać o czymś, co już istnieje - mówi Chrystyna. I wiesz, większość z nich pisała o Nowym Jorku: jak wyglądałby po wojnie, co chcieliby tam zbudować lub zmienić... Jednym z najbardziej ekstrawaganckich pomysłów, jak pamiętam, była aleja z ruchomymi schodami.
Matwij twierdzi, że Nowy Jork może stać się nowym domem dla tych mieszkańców obwodu donieckiego, którzy nie mają dokąd wracać, takich jak ci z Bachmutu i Marjinki:
- To będzie ciężka praca: przyciąganie inwestorów, tworzenie nowych miejsc pracy, odbudowa. Ale mamy na to wystarczająco dużo miejsca - możemy zakładać nowe przedsiębiorstwa, nowe firmy i nie wszystko musi być związane z jedną fabryką fenolu.
Waleria zachowała skarpetki, które kupiła 24 lutego w Nowym Jorku. Są jaskrawopomarańczowe z płomieniami. Nigdy ich nie nosiła - nazywa je "skarpetkami zwycięstwa" i założy je tylko, gdy dojdzie do pozytywnego finału wojny
- Teraz słychać, że najbardziej zniszczone miasta i miasteczka w obwodzie donieckim nie zostaną odbudowane. Ale myślę, że to nie prezydent ani władze regionu powinny o tym decydować, ale ludzie, którzy chcą tam mieszkać. Jeśli chcą odbudować swoje domy, zrobią to.
Autorka: Ola Rusina, stypendystka programu Rozstaje
Przełożyła: Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski