"Nowy Dziennik" o zjeździe Polonii
Drugi Zjazd Polonii i Polaków z Zagranicy, który rozpocznie się w Warszawie pod koniec tego tygodnia, organizowany jest przez Stowarzyszenie "Wspólnota Polska" pod patronatem Senatu. Wysokie więc władze Rzeczypospolitej objęły opiekę nad wydarzeniem.
Nad Wisłą jednak zdaje się panować bardzo mgliste pojęcie o "Polonii" - en bloc zalicza się do niej wszystkich Polaków i osoby przyznające się do polskiego pochodzenia. Formalnie definicja taka jest poprawna, ale przecież Polacy z Kazachstanu czy w ogóle z terenów byłego Związku Sowieckiego to świat zupełnie odległy od Polonii zachodnioeuropejskiej czy amerykańskiej. Traktowanie jej jako jedności jest ogromnym błędem: ludzie ci mają odmienne doświadczenia, inny sposób myślenia, inne potrzeby i oczekiwania wobec Starego Kraju. Zebranie ich na jednej sali z nadzieją na prowadzenie wspólnej debaty może nie być przedsięwzięciem owocnym.
Polonia jesz szalenie zróżnicowana nie tylko na świecie, ale także i w jej wielkich skupiskach. Jednym z największych jest Polonia amerykańska, która także nie stanowi jednolitej wspólnoty. Planowane na uroczyste otwarcie zjazdu przemówienie prezesa Kongresu Polonii Amerykańskiej Edwarda Moskala w imieniu Polonii Stanów Zjednoczonych jest kolejnym nieporozumieniem. Kongres ten już od dawna nie reprezentuje całej Polonii amerykańskiej, a prezes Moskal nie ma podstaw ani nie powinien przemawiać w imieniu Polaków i Amerykanów polskiego pochodzenia. Kongres utracił znaczenie po przyjęciu Polski do NATO, a starania o przyjęcie Polski do zachodniego sojuszu były ostatnim politycznie jednoczącym aktem Polonii amerykańskiej. Dziś więcej ją dzieli niż łączy i politycznie, i kulturowo, i pokoleniowo czy ekonomicznie. Do podziałów tych, niestety, przyczynia się sam prezes Moskal. Jego agresja kierowana w rożne strony przeciwko Żydom, przeciwko władzom RP, a ostatnio oszczerstwa pod adresem jednego z
najwybitniejszych żyjących Polaków Jana Nowaka-Jeziorańskiego, zniechęcają do KPA, pozbawiają go wpływów i spychają na margines życia publicznego w Stanach Zjednoczonych.
KPA powołano w 1944 r. po konferencji w Jałcie do reprezentowania interesów Polski w USA. Jej ubezwłasnowolnienie w czasach komunistycznych uprawniało do występowania w tym kraju w jej imieniu. Dziś Polska jest wolna, jest członkiem NATO, jest strategicznym partnerem Stanów Zjednoczonych, w bezpośrednich stosunkach z Waszyngtonem załatwia swoje sprawy. Pośrednik jest już zbędny. Poza tym zabrakło ideologicznego, politycznego spoiwa całej Polonii, jakim była sprawa niepodległości kraju.
Władze w Warszawie winny więc uznać zróżnicowanie największej Polonii amerykańskiej i zaakceptować fakt, że KPA ani nie reprezentuje jej, ani władze tej organizacji nie przemawiają w imieniu wszystkich Polaków w USA. Istnieje także sprawa samej "Wspólnoty Polskiej", organizacji, której działalność skierowana jest głownie na Wschód i która jeśli chodzi o Polonię zachodnią działa podług przestarzałego schematu "latarnika" a więc w przekonaniu, iż Polonia od macierzy potrzebuje przede wszystkim wsparcia dla zatracanej tożsamości narodowej. A remedium na to ma być cała ludowo-narodowa oferta. Na pewno jest ona ważna, ale w dzisiejszych czasach szybkiej komunikacji, łatwej łączności z krajem utrzymywanie więzi polegać winno na czymś innym. Na biznesowych, intelektualnych czy kulturowych kontaktach, na wzajemnym wzbogacaniu się. "Wspólnota Polska" ze swym protekcjonalnym podejściem do Polonusów nie jest w stanie spełnić tej roli.
Czego więc Polonia amerykańska może oczekiwać od kraju? W zasadzie jednego: aby Polska stwarzała jak najlepszy wizerunek własny w społeczeństwie USA. Aby skutecznie prezentowała swe osiągnięcia i swój obraz w Ameryce. Im będzie on lepszy, tym nam będzie się łatwiej tutaj żyło, tym chętniej ludzie podtrzymywać będą polskość, przy założeniu że placówki RP dysponować będą odpowiednimi materiałami. A nawet tego dziś brak. (Ck/pr)