Nowe fakty ws. wypadku Szydło. "Komuś zabrakło odwagi"
- To wcale nie jest rzadkość, że u polityków są zapędy na to, żeby sobie ułatwiać życie. Na oficerów BOR często wywierana jest presja - mówi w rozmowie z WP generał Mirosław Gawor. Były szef Biura Ochrony Rządu skomentował nowe fakty ws. wypadku b. premier Beaty Szydło, które opisała "Gazeta Wyborcza".
"Gazeta Wyborcza" ujawniła w piątek nowe, dotąd nieznane okoliczności wypadku kolumny rządowej byłej premier Beaty Szydło z 2017 roku. Były oficer Biura Ochrony Rządu Piotr Piątek, który uczestniczył w zdarzeniu sprzed kilku lat przyznał, że on i inni funkcjonariusze mieli złożyć fałszywe zeznania w tej sprawie. Piątka reprezentuje mec. Ryszard Kalisz, do którego oficer sam miał się zgłosić.
Dlaczego w sprawie pozornie łatwego do rozwiązania wypadku drogowego doszło do tak ekstremalnej sytuacji i w efekcie - mogło dojść do składania fałszywych zeznań? Zdaniem generała Mirosława Gawora, który w latach 1991-2001 pełnił funkcję szefa Biura Ochrony Rządu, do wielu niepotrzebnych komplikacji doprowadzono już na starcie.
Nowe fakty ws. wypadku premier Szydło. Był szef BOR: komuś zabrakło odwagi
- Myślę, że komuś zabrakło odwagi, żeby załatwić ten temat wprost na samym początku, tak jak powinien być on załatwiony. Przyjeżdża patrol policji i rozwiązuje problem, tak jak w przypadku 90 procent takich wypadków - jeżeli oczywiście mówimy, że wszyscy jesteśmy równi wobec prawa. Policja przyjeżdża, wypisuje mandat i temat jest załatwiony. A tutaj ktoś chciał koniecznie zachować cnotę i zaczęły się korowody, mimo tego, że świadkowie zdarzenia wskazywali różne okoliczności - mówi Wirtualnej Polsce.
Generał wskazuje, że opisywana sprawa jest w zasadzie prosta i uregulowana przepisami. Kolumna uprzywilejowana na drodze musi spełniać pewne podstawowe warunki: są to włączone sygnały świetlne, sygnały dźwiękowe oraz odpowiednie oznakowanie pojazdów. Jeżeli jednego z nich brakuje, wówczas automatycznie nie jest uznawana za pojazd uprzywilejowany. - Nawet jak jesteś uprzywilejowany, to obowiązują cię przepisy i szczególna ostrożność - dodaje.
"Na oficerów BOR często wywierana jest presja"
- To wcale nie jest rzadkość, że u polityków są zapędy na to, żeby sobie ułatwiać życie. Na oficerów BOR często wywierana jest presja - zauważa również gen. Gawor. I punktuje: największy niesmak budzi to, że ta sprawa tak długo się ciągnie.
- Kiedy z punktu widzenia przepisów ruchu drogowego była banalnie prosta i łatwa do rozwiązania. Mógł to załatwić patrol policji na miejscu. Ale ktoś zaczął wykonywać dziwne ruchy, zupełnie niepotrzebnie, a później zabrakło odwagi, żeby się z tego wycofać - stwierdza.
- Pewne zdarzenia są nieuniknione. Wypadki, stłuczki się zdarzają, ale trzeba z tego tytułu ponosić konsekwencje i tyle. A tutaj koniecznie chciano wybielić jedną stronę, co nie do końca się udało - kwituje rozmówca WP.
"Gazeta Wyborcza" ujawnia: fałszywe zeznania ws. wypadku kolumny rządowej z premier Szydło
- Pan Piotr Piątek zdecydował się na publiczne ujawnienie faktycznych okoliczności wypadku w Oświęcimiu. Chce żyć w prawdzie. Jego postawa jest wyrazem skruchy związanej ze złożeniem nieprawdziwych zeznań, wyrzutów sumienia spowodowanych świadomością, że oskarżona o spowodowanie wypadku została niewłaściwa osoba - mówił mec. Kalisz "Gazecie Wyborczej".
Dodał też, że "upublicznienie niniejszych informacji jest formą ochrony świadka przed presją i możliwymi działaniami upolitycznionej władzy". Według deklaracji mecenasa, były oficer BOR jest gotów stanąć przed sądem i ujawnić całą prawdę.
- Ta sprawa nie dawała mi spokoju. Są ludzie, którzy chcą, by prawda nie przedostała się do opinii publicznej. Fatalnie się z tym czuję, nie mogłem dłużej z tym żyć - mówił oficer Piątek w rozmowie z "GW". W marcu 2021 roku odszedł na emeryturę, po 19 latach pracy w Służbie Ochrony Państwa (wcześniej BOR – red.).
Były funkcjonariusz zeznał, że jadące kolumną auta miały włączone jedynie sygnały świetlne, podczas gdy w trakcie śledztwa wszyscy funkcjonariusze w zeznaniach podali zgodną wersję, że uruchomiono też sygnały dźwiękowe. - Generalnie wszyscy wiedzieliśmy, że nie mamy włączonych sygnałów dźwiękowych. Dla nas to była rzecz oczywista - oznajmił były oficer.
"Wcześniej wiedzieliśmy, co mamy zeznawać"
Były funkcjonariusz SOP wyjaśnił, że jednym z powodów niewłączenia syren kolumny rządowej miała być kwestia wizerunkowa. - Żeby ludzie nie widzieli, że władza "się wozi i panoszy". - Za każdym razem, gdy jeździłem do domu pani premier, nie włączaliśmy syren. Jechaliśmy po cichu, żeby nie wzbudzać sensacji - relacjonował.
- Każdy z nas był osobno przesłuchiwany, ale wcześniej wiedzieliśmy, co mamy zeznawać. Przed przesłuchaniem usłyszałem tylko: "Piotrek, wiesz, jak było...". Ja sobie zdawałem sprawę, że chcąc dalej pracować i awansować musiałem mówić to, co reszta - wyjaśnia Piotr Piątek, dodając, że wersję dotyczącą okoliczności wypadku przekazał im dowódca zmiany. - On zarządził, jak mamy jechać i jak mamy mówić - mówił emerytowany oficer.
W sprawie zeznawali również świadkowie zdarzenia, czyli uczestnicy terapii odwykowej w Oświęcimiu. Wszyscy stwierdzili, że rządowa kolumna poruszała się bez sygnałów dźwiękowych, tylko ze światłami. "Wyborcza" podaje, że prokuratura ma kwestionować treść ich zeznań. A kwestia syren - jak podkreśla nie tylko gen. Gawor, ale też obrońca drugiej strony wypadku Sebastiana Kościelnika, mec. Władysław Pociej - ma kluczowe znaczenie. Nowe informacje mogą zadecydować bowiem o tym, czy za spowodowanie wypadku odpowiadać będzie wyłącznie Kościelnik, lub Kościelnik i kierowca z Biura Ochrony Rządu.
Źródło: Gazeta Wyborcza, Wirtualna Polska
Przeczytaj także: