Nowa zimna wojna. Jak za czasów ZSRR

Jeśli przeniesienie pomnika było tylko pretekstem, to co jest faktycznym powodem agresji Rosji wobec Estonii? Przyczyn jest kilka. Moskwa nawet nie ukrywa, że celem kampanii jest obalenie obecnego centroprawicowego rządu Andrusa Ansipa.

02.06.2007 | aktual.: 12.06.2007 12:41

„Jest zwyczajem w Europie, że nieporozumienia rozwiązywane są przez dyplomatów i polityków, a nie na ulicach i poprzez ataki komputerowe. Zwracam się do Rosji, sąsiada Estonii, z jasnym przesłaniem – starajcie się pozostać cywilizowanymi!” – Toomas Hendrik Ilves, prezydent Estonii.

Pomnik sowieckiego żołnierza był tylko pretekstem. Rosyjskie władze i media od dawna prowadziły kampanię propagandową, podsycając nastroje buntownicze w mniejszości rosyjskiej. Kreml, MSZ i Duma oskarżały Estonię o odradzanie „faszyzmu”, obrażanie Rosji i Rosjan. Nikt chyba jednak, a zwłaszcza sami Estończycy, znani z niemal skandynawskiego usposobienia, nie spodziewali się takiej fali barbarzyństwa – i nie chodzi nawet o plądrowanie ulic Tallina, ale o zachowanie rosyjskich polityków i urzędników. Zachowanie szokujące, nacechowane niebywałą ilością kłamstwa, przypominające arogancję stalinowskiego państwa wobec Bałtów w roku 1940.

„Ruscy” idą na wojnę

Zamieszki w Tallinie i kilku miastach w okręgu Idu-Virumaa (region na płn.-wsch. kraju, zamieszkany w większości przez Rosjan) były jedynie początkiem skoordynowanego ataku na Estonię. Rozruchy zostały przygotowane przez lokalnych rosyjskich radykałów w porozumieniu z Moskwą. Co najmniej dwóch dyplomatów z rosyjskiej ambasady spotykało się regularnie z liderami Partii Konstytucyjnej i młodzieżowej organizacji Nocna Straż. To właśnie działacze tej ostatniej byli inicjatorami i najbardziej aktywnymi uczestnikami zamieszek. Moskwie nie udało się jednak osiągnąć głównego celu – wywołać starć na tle narodowym.

Apele rosyjskiego parlamentu do Putina o wprowadzenie sankcji gospodarczych, a nawet zerwanie stosunków dyplomatycznych z Estonią, której władze nazwano „prowincjonalnymi gorliwcami nazizmu”, dały początek bezprecedensowemu atakowi na kraj będący członkiem zarówno UE, jak i NATO. Polityczne żądania, m.in. zmiany wybranego demokratycznie rządu, są szokującym mieszaniem się w wewnętrzne sprawy suwerennego państwa. W rzeczywistości „wielka” Rosja ma nikłe możliwości nacisku na niepokornych Estończyków. Wprowadzane sankcje ekonomiczne w większym stopniu zaszkodzą rosyjskiemu biznesowi i konsumentom niż estońskiej gospodarce.

Nowym elementem w nagonce Moskwy na obrany cel (wczoraj Gruzja, dziś Estonia, kto jutro?) jest zastosowanie cyberataku na strony internetowe. Rosyjscy hakerzy sparaliżowali na kilka dni pracę serwerów administracji rządowej w Estonii. Było to bardzo groźne, zwłaszcza dla tak zaawansowanego technologicznie państwa (rząd już od dawna niemal nie używa papieru – wszystko rejestrowane jest elektronicznie). Okazało się, że hakerzy atakowali z komputerów należących do administracji prezydenckiej i rządowej Rosji.

Najbardziej szokujący „front” ofensywy na Tallin Kreml otworzył jednak w samej Moskwie. Zupełnie ignorując konwencję wiedeńską, Rosja nie zapewniła odpowiedniego bezpieczeństwa estońskiej placówce dyplomatycznej. Aktywiści prokremlowskich młodzieżówek nie dość, że niemal odcięli ambasadę od świata zewnętrznego, nie dość, że obrzucili ją kamieniami i fekaliami, nie dość, że wtargnęli bezkarnie na jej teren i spalili flagę narodową Estonii, to w końcu, rozzuchwaleni biernością milicji, zaatakowali bezpośrednio ambasador Marinę Kaljurand.

Co na to rosyjski MSZ? Wziął w obronę bojówkarzy! Potwierdza to tylko, że ataki na dyplomatów były inicjowane bezpośrednio z Kremla (przywódca pikiety na co dzień jest pracownikiem służb prasowych prezydenta Putina, a młodzi Rosjanie stojący pod estońską ambasadą dostawali 500–1000 rubli za dobę).

Kłamstwa i mity

Kluczową rolę w atakach na Estonię odgrywają rosyjskie media. Relacjonując zamieszki w Tallinie, nie wspominały o wandalizmie i pijaństwie tłumu, za to zarzucały policji brutalność, a chuliganów nazywały „rosyjskimi uczniami”, „obrońcami pomnika”, „antyfaszystami”.

W kółko powtarzały kłamstwo, że 20-letni Rosjanin – jedyna ofiara śmiertelna pierwszej nocy rozruchów – zginął wskutek brutalności policji estońskiej (w rzeczywistości został zadźgany nożem przez innego chuligana, kiedy pokłócili się o łupy w plądrowanym sklepie). Prasa rozpętała antyestońską histerię, „SS-tonia – państwo faszystowskie” – krzyczą nagłówki w rosyjskich tabloidach.

Światowe media, szeroko relacjonując ostatnie wydarzenia, często powtarzają bzdury o pomniku „Żołnierza Wyzwoliciela” i dziwią się „niewdzięczności” Estończyków, „wyzwolonych” przez Armię Czerwoną spod okupacji niemieckiej. Otóż należy podkreślić, że jeśli wśród ekshumowanych pod pomnikiem szczątków są zwłoki Sowietów zabitych podczas „wyzwalania” Tallina w 1944 r., to należą one do żołnierzy, którzy polegli w walce nie z Niemcami, lecz z garstką Estończyków broniących niepodległości. Warto przypomnieć okoliczności „wyzwolenia” Tallina przez Sowietów. Otóż 17 września 1944 r., kiedy sowieckie czołgi stały niecałe 100 km od miasta, Estończycy dowiedzieli się o planie ewakuacji wojsk niemieckich z Estonii i płn. Łotwy. 18 września uznawany za sprawującego obowiązki prezydenta prof. Juri Uluots (ostatni premier niepodległej Estonii, znany polonofil) powołał rząd Republiki Estońskiej.

Ten ogłosił drogą radiową neutralność w toczącej się wojnie niemiecko-sowieckiej, a nieliczne oddziały estońskich partyzantów zlikwidowały ostatnie komanda Niemców w Tallinie.

Tak więc kiedy sowieckie oddziały pojawiły się 21 września na rogatkach miasta, rządziły nim od trzech dni władze będące legalną kontynuacją przedwojennej Republiki Estonii. Garstka uzbrojonych Estończyków, mimo przygniatającej przewagi liczebnej wroga, stawiła Sowietom opór, osłaniając ewakuację tysięcy rodaków uciekających przed „wyzwoleńczą” Armią Czerwoną.

Inne kreowane przez moskiewską propagandę kłamstwo mówi o niemalże buncie rosyjskiej mniejszości w Estonii, gdy w rzeczywistości były to bandyckie rozruchy z rosyjskimi „dresiarzami”, szukającymi mocnych atrakcji w roli głównej (estońscy socjologowie wskazują na podobieństwo zamieszek w Tallinie do rozruchów wywoływanych przez młodych Arabów we Francji).

Mimo ciągłej agitacji rosyjskich mediów (przytłaczająca większość społeczności rosyjskiej w Estonii w ogóle nie ogląda estońskiej telewizji i nie czyta estońskich gazet) i polityków z Moskwy – 99 proc. lokalnych Rosjan trzyma się z dala od tych protestów. Zresztą gdyby rzeczywiście byli tak prześladowani, jak Kreml od lat przekonuje Zachód, to już dawno wyjechaliby do Rosji. Tymczasem wielu z nich woli nawet nie mieć żadnego obywatelstwa i mieszkać w Estonii (czyli w UE), niż przyjmować rosyjski paszport.

Dumni i nieustraszeni

Postawa estońskich władz budzi ogromny szacunek i powinna być wzorem dla wszystkich państw Europy Środkowej i Wschodniej zastraszanych przez Moskwę. „Nie będziemy wysłuchiwać szantażu i gróźb innych krajów” – tak do wystąpień rosyjskich polityków odniosła się ambasador w Moskwie Marina Kaljurand. Szef dyplomacji Urmas Paet zarzucił Rosji brak ochrony ambasady estońskiej, wydawanie prowokacyjnych oświadczeń i mieszanie się w wewnętrzne sprawy Estonii.

Oskarżył rosyjskie media o prowokowanie zamieszek i niepokojów, a w końcu zwrócił się do UE z propozycją nałożenia sankcji na Rosję i przełożenia planowanego na połowę maja szczytu Rosja–UE.

Kiedy zaproszona delegacja Dumy nie chciała realizować wcześniej uzgodnionego programu wizyty i zażądała widzenia z przywódcami zamieszek (stojący na czele delegacji gen. Kowaliow, były szef FSB, zażądał dymisji rządu Estonii!), estońscy ministrowie odmówili spotkań z rosyjskimi deputowanymi.

Brutalne ataki na Estonię to kolejna próba przetestowania przez Rosję solidarności Zachodu. Tym ważniejsze jest poparcie Tallina, co najlepiej rozumieją inne kraje regionu. To Litwa i Polska, ustami swoich prezydentów, zareagowały najszybciej i udzieliły Estonii największego wsparcia. Rząd w Tallinie poparły też Stany Zjednoczone i NATO (sekretarz generalny Jaap de Hoop Scheffer: „rozpoczęta antyestońska kampania propagandowa to mieszanie się Federacji Rosyjskiej w wewnętrzne sprawy Estonii”). Część zachodnich mediów nie uległa rosyjskiej propagandzie – nie tylko sympatyzuje z Estończykami, ale, co ważniejsze, tłumaczy czytelnikom historyczne tło konfliktu. Np. w artykule „Estonia i rosyjski niedźwiedź” komentatorzy „The Wall Street Journal” piszą: „Sowieci podbili ten kraj w 1940 r. i przez blisko 51 lat go okupowali. Możecie sobie wyobrazić, że np. we Francji stoi pomnik ku czci nazistowskich okupantów?”.

Niestety, po raz kolejny włodarze UE zademonstrowali słabość i niezdecydowanie w sytuacji, gdy Moskwa brutalnie atakuje jednego z „nowych” członków Unii. Zamiast zaraz na początku kryzysu stanąć po stronie Tallina, Solana i Merkel wyrazili „niepokój” i zaapelowali do obu stron o „umiar”. Podczas gdy bojówkarze atakowali ambasador Estonii w Moskwie, rzecznik Komisji Europejskiej deklarowała wiarę w „konstruktywny dialog” z Rosją. Inni zachodni politycy, jak np. szef Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy Rene van der Linden czy Gerhard Schroeder, winą za kryzys obciążali Tallin.

Reakcja na to władz Estonii też jest godna naśladowania, także dla Polski. Otóż kiedy Schroeder stwierdził, że przeniesienie pomnika Brązowego Żołnierza na cmentarz wojskowy obraża Rosjan, którzy walczyli z faszyzmem, i jest głupotą ze strony władz, prezydent Ilves, a potem premier Andrus Ansip i inni ministrowie odwołali uzgodnione już spotkania z byłym kanclerzem Niemiec.

„Zimna wojna” i wybory

Jeśli przeniesienie pomnika było tylko pretekstem, to co jest faktycznym powodem agresji Rosji wobec Estonii? Przyczyn jest kilka. Moskwa nawet nie ukrywa, że celem kampanii jest obalenie obecnego centroprawicowego rządu Andrusa Ansipa. Wyniki marcowych wyborów parlamentarnych były dla Moskwy wielkim rozczarowaniem. Główny sojusznik Rosji, lider Partii Centrum Edgar Savisaar, nie tylko nie zwiększył swoich wpływów, ale został wyrzucony z koalicji rządzącej, w której jako minister gospodarki lobbował na rzecz zacieśnienia stosunków z Moskwą.

Utworzenie rządu o zdecydowanie antyrosyjskim obliczu (m.in. z udziałem partii Marta Laara) przekreśliło nadzieje Rosjan na przejęcie kilku strategicznych przedsiębiorstw. Wcześniej obóz prorosyjski poniósł inną klęskę – prezydentem Estonii został wybrany T.H. Ilves, prozachodni polityk dużego formatu, wyrastający na jednego z liderów regionu. Wściekłość Kremla wywołało też zdecydowane „nie” Tallina dla Gazociągu Północnego. Estończycy mają możliwość nie tylko poważnie opóźnić budowę rury, ale nawet całkowicie pokrzyżować te plany, jeśli zdecydują się poszerzyć granicę swoich wód terytorialnych.

Atak na Estonię wpisuje się w politykę Rosji wobec Zachodu, w ostatnie wydarzenia, ochrzczone już mianem powrotu „zimnej wojny” (wystąpienie Putina w Monachium, atak na projekt tarczy antyrakietowej, groźby wycofania się z traktatów rozbrojeniowych, nasilenie działalności szpiegowskiej, kryzys w relacjach z UE).

Antyestońska kampania jest też wykorzystywana przez rosyjskich polityków na użytek wewnętrzny. Choć wybory do Dumy w grudniu, a prezydenckie dopiero wiosną przyszłego roku, kampania już trwa. Uznawany za głównego kandydata na następcę Putina Siergiej Iwanow już na początku kwietnia wzywał do bojkotu estońskich towarów, a w pierwszym szeregu krytyków Estonii stoi lider niedawno powstałej prokremlowskiej partii Sprawiedliwa Rosja, Siergiej Mironow, który radykalizmem chce zdobyć poparcie dużej części elektoratu. Chociaż spora część elit rosyjskich jest niechętna pogłębianiu konfliktu, to sytuacja jest już taka, że jakikolwiek pojednawczy gest wobec Tallina może oznaczać wyborczą porażkę. Ruszyła licytacja, kto okaże się bardziej „patriotyczny” i antyestoński – w efekcie nawet ci politycy, którzy na początku kryzysu wzywali do umiaru, teraz zmieniają zdanie, aby przypodobać się wyborcom.

Łukasz Zawistowski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)