Norwegia nie jest w stanie obronić się przed agresją. Problemem niewystarczające środki budżetowe
• Norweska armia nie jest w stanie obronić kraju
• Taki wniosek wypływa z ostatniego dorocznego raportu o stanie sił zbrojnych
• Szef Obrony Królestwa Norwegii wskazuje na niewystarczające środki budżetowe
• Tymczasem rośnie zagrożenie ze strony Rosji i terroryzmu
• Norweski rząd planuje zwiększenie wydatków na obronność, ale i tak mogą być one zbyt małe
Norweskie siły zbrojne nie są w stanie obronić kraju przed wrogą agresją - tak z grubsza można streścić ostatni doroczny raport dla ministerstwa obrony, przygotowany przez szefa Obrony Królestwa Norwegii, admirała Haakona Stephena Bruuna-Hanssena. Krytyczny dokument sprawił, że resort znalazł się pod ostrzałem krytyki ze wszystkich stron.
Koniec neutralności
Upokarzająca porażka w 1940 roku i niemiecka okupacja boleśnie uświadomiła norweskiemu społeczeństwu, że neutralność nie daje żadnej gwarancji bezpieczeństwa przed wrogą agresją. II wojna światowa fundamentalnie przeorała pryncypia norweskiej polityki obronności, co sprawiło, że Norwegia znalazła się wśród krajów założycielskich NATO.
W czasie zimnej wojny Oslo utrzymywało liczną armię, opartą na poborze powszechnym i silnie rozbudowanej obronie terytorialnej (Heimevernet - Gwardia Krajowa). W szczytowym momencie w skład systemu obronnego kraju wchodziło 350 tys. osób, czyli z grubsza co dziesiąty Norweg. Jednak rozpad Związku Radzieckiego i koniec militarnej rywalizacji z blokiem komunistycznym przyniósł norweskim siłom zbrojnym ogromne zmiany. Armia została znacznie zredukowana, choć stała się bardziej profesjonalna, lepiej wyszkolona i wyposażona. Dzięki temu zabiegowi udało się zmniejszyć nakłady na obronność, które spadły z prawie 3 proc. PKB do 1,5 proc. obecnie. To też stało się jedną z przyczyn obecnych kłopotów sił zbrojnych.
Aneksja Krymu, rosyjska agresja na Ukrainie i nowa zimna wojna z Zachodem bardzo negatywnie odbiły się na stosunkach Moskwy z Oslo. Tak się składa, że granica morska i lądowa Norwegii z Rosją jest najdłuższą linią graniczną NATO z tym państwem. Oliwy do ognia dolewa rosyjska ekspansja w Arktyce i kwestie sporne w rejonach podbiegunowych, których stawką jest dostęp do podmorskich złóż energetycznych.
Wraz ze wzrostem napięcia rosła prowokacyjna aktywność rosyjskiego lotnictwa i marynarki wojennej wzdłuż norweskich granic. Wspomniany na początku admirał Bruun-Hanssen już na jesieni ubiegłego roku alarmował, że jeśli Norwegia chce stawić czoła rosyjskiemu zagrożeniu, rząd będzie musiał o wiele głębiej sięgnąć do kieszeni i zwiększyć tempo modernizacji sił zbrojnych. Ale czarę goryczy przelał ostatni raport o stanie norweskiej armii.
Kłopoty z pieniędzmi
Najważniejszą konkluzją dokumentu, który wywołał burzę w norweskich mediach, jest, że kraj nie jest odpowiednio przygotowany na odparcie wrogiego ataku. Mimo nominalnego wzrostu nakładów budżetowych na armię w ostatnich latach, brakuje części zamiennych dla krytycznych systemów uzbrojenia, jak samoloty bojowe czy okręty wojenne, są też problemy z ich odpowiednim utrzymaniem i konserwacją. Wojsko nie przeprowadza tyle ćwiczeń, ile powinno, co negatywnie odbija się na wyszkoleniu żołnierzy. Na domiar złego, część etatów w służbie zawodowej pozostaje nieobsadzona, a w kluczowych gałęziach struktur obronnych brakuje wykwalifikowanego personelu.
Szef Obrony Królestwa Norwegii wskazywał, że to pokłosie udziału w operacjach zagranicznych i międzynarodowych ćwiczeniach NATO oraz aktywności na Dalekiej Północy, bo wszystko to odbywa się kosztem krajowego potencjału obronnego. Całość problemu sprowadzał przede wszystkim do niewystarczających środków budżetowych. - W ostatnim roku zwiększyły się wymagania co do naszych zdolności (obronnych). Dzisiejszy system obrony nie jest do utrzymania w ramach obecnego finansowania - podkreślał Bruun-Hanssen na konferencji prasowej. A wyzwaniem są nie tylko imperialne zakusy Kremla, ale także rosnące zagrożenie terroryzmem.
Przy okazji podniesiony został problem - bardzo dobrze znany również nad Wisłą - zbytniego polegania na pomocy ze strony NATO. Admirał Bruun-Hanssen ocenił, że Norwegia dysponuje skromną pierwszą linią obrony przed potencjalnym najeźdźcą. Tymczasem źródła w norweskim dowództwie przyznają nieoficjalnie za pośrednictwem mediów, że w przypadku sytuacji kryzysowej przerzucenie poważnych sił lądowych Sojuszu do Norwegii może zająć nawet... dwa miesiące. Resort obrony odmówił komentarza do tych rewelacji.
Patrzenie w przyszłość
Nie jest tak, że Norwegia nic nie robi w zakresie sił zbrojnych. W ciągu ostatniej dekady nominalne nakłady na obronność w Norwegii wzrosły o połowę (z 32,1 mld koron do 47,5 mld). Naturalnie zasadne jest pytanie, czy środki te zostały spożytkowane w możliwie najbardziej efektywny sposób. Niemniej jednak Oslo prowadzi kilka ambitnych programów modernizacyjnych, jak zakup kilkudziesięciu myśliwców piątej generacji F-35, modernizacja sił pancernych czy wzmocnienie obrony przeciwlotniczej.
Sporym ciosem dla norweskich planów zbrojeniowych w ostatnim czasie było silne osłabienie korony wywołane spadkami cen ropy naftowej, której wydobycie jest ważną częścią gospodarki Norwegii. To powoduje, że budżet wojskowy na rok 2016, większy o prawie 10 proc. niż ubiegłoroczny, w przeliczeniu na dolary czy euro nie wygląda już tak okazale.
Szef Obrony Królestwa Norwegii ocenia, że siły zbrojne potrzebują dodatkowych 180 miliardów koron na przestrzeni dwóch najbliższych dekad, żeby uniknąć poważnego obniżenia zdolności obronnych. Inaczej w systemie bezpieczeństwa państwa powstaną luki, które mogą zostać wykorzystane przez potencjalnego przeciwnika - ostrzega admirał Bruun-Hanssen. Biznesowy dziennik "Dagens Næringsliv" informował niedawno, że na razie rząd planuje zwiększenie nakładów o 150 miliardów koron.
Tymczasem rządzący Norwegią konserwatyści zadeklarowali ostatnio na partyjnym kongresie, że celem administracji powinno być osiągnięcie zalecanego przez NATO poziomu 2 proc. PKB przeznaczanych na obronność. Z partyjnymi dołami nie zgadza się liderka Partii Konserwatywnej, premier Erna Solberg, która procentową miarę wydatków na wojsko określiła mianem nonsensu. Jej zdaniem, jeżeli celem ma być zwiększanie zdolności armii, to wymaga to bardziej skomplikowanych kryteriów niż suche liczby.
Tak czy inaczej, admirał Bruun-Hanssen uważa, że jeśli na potrzeby sił zbrojnych będzie przeznaczane 2 proc. norweskiego PKB, wtedy uda się sprostać większości wyzwań, na które wskazuje w swym raporcie.