Nobla mu za "ortografy"!

Jeden z najwybitniejszych brytyjskich polityków wszech czasów, Winston Churchill, popełniał karygodne błędy... ortograficzne. Nie przeszkodziło mu to zostać laureatem Nagrody Nobla. Literackiej Nagrody Nobla.

Nobla mu za "ortografy"!
Źródło zdjęć: © AFP

30.03.2011 | aktual.: 30.03.2011 08:36

Brytyjczycy mają często kłopoty z językiem angielskim. Nawet rodowici Anglicy z dziada pradziada. Nie tylko piszą z błędami, ale często mówią niegramatycznie. Jest to powodem złośliwej satysfakcji przybyszów z niektórych krajów, w których kwitnie tzw. "kultura języka". To tam, gdzie nie jest wstyd kraść (zwłaszcza miliony), ale kto napisze kupa, przez "ó", ten od razu powinien strzelić sobie w łeb. Błędy tubylców dostrzegają szczególnie świeżo upieczeni absolwenci podstawowego kursu języka angielskiego.

"Byki" w mowie i piśmie są także koronnym argumentem w uczonych dyskusjach niektórych cudzoziemców o żenująco niskim poziomie brytyjskiego szkolnictwa. Znajomość ortografii i gramatyki gdzieniegdzie bywa silnie utożsamiana z gruntownym wykształceniem, choć uczy się ich człowiek przede wszystkim w młodszych klasach szkoły podstawowej.

Mieszkańcy Wysp zdają sobie zresztą sprawę, że nie są językowymi purystami. Zwykle, zagadnięci o tę kwestę kwitują rzecz stwierdzeniem, iż najważniejsze są treść i sens tego co zostało napisane albo powiedziane. Jak wyrażono to, w sensie ortograficznym i gramatycznym, też ma znaczenie, ale nie pierwszorzędne. Już bardziej zwrócą uwagę na formę, np. zwroty grzecznościowe. Tutaj, nawet jeśli urząd podatkowy woła o pieniądze, to w nagłówku listu widnieje: "Dear Mr Smith. Pismo nie kończy się natomiast wyliczanką kar, które niechybnie na nas spadną, ale prośbą, aby zignorować ten list, jeśli tylko uregulowaliśmy wszelkie należności.

Z drugiej strony nie jest tak, że zasady pisowni są na Wyspach lekceważone z premedytacją. Brytyjczyków po prostu cechuje w tej kwestii stonowany luz. W ich mniemaniu, znacznie mniej kompromitują błędy ortograficzne niż merytoryczne. Trudno raczej wyobrazić też sobie polemikę, w której padnie argument: "Nie mam o czym dyskutować z baranem, który nie potrafi napisać poprawnie prostego słowa aequeosalinocalcalinoceraceoaluminosocupreovitriolic" (to jedno z najdłuższych słów w języku angielskim (52 litery), odnosi się do wód leczniczych w Bath).

Tak naprawdę, póki co, nie jest fajnie

Jeden z najwybitniejszych brytyjskich polityków, dziennikarz i pisarz Winston Churchill, notorycznie robił błędy ortograficzne. Nie przeszkodziło mu to wyprowadzić swój kraj obronną ręką z wojny i zostać laureatem Nagrody Nobla z dziedziny... literatury.

Do niemałego grona brytyjskich sławnych "analfabetów" należała m.in. również autorka kryminalnych bestsellerów Agata Christie. Ich perypetie ze słowem pisanym pozostały dla potomnych w życzliwej anegdocie. Wśród Polaków o taką życzliwość w kwestiach językowych raczej trudno. Przekonał się o tym ostatnio sam prezydent. Cała Polska zna dwa słowa, z których pisownią miał problem Bronisław Komorowski. Nie cała Polska z pewnością zadała sobie trud przeczytania pełnego tekstu kondolencji złożonych w ambasadzie Japonii, a pewna część Polski pewnie nawet nie wie, przy jakiej okazji te słowa napisał. Jest coś na rzeczy w stwierdzeniu, że język polski bardziej Polaków dzieli niż łączy. Przekonali się o tym nowi emigranci na Wyspach. Stara emigracja wprost nie posiadała się z oburzenia jakiej okropnej polszczyzny używają ci "Polacy z Polski". Nie chodziło przy tym tylko o wulgaryzmy. Na cenzurowanym znalazły się zwroty i wyrazy typu: "tak naprawdę", "póki co" albo "fajnie". Nowym, tymczasem, używana przez starsze
pokolenie polszczyzna przypominała jako żywo tę z przedwojennych filmów, gdzie nie było dzieci, ale dziatwa.

Język jak dłuto

Z polszczyzną na obczyźnie jest zresztą ciekawa i pouczająca historia. Jako się rzekło, stara emigracja utrzymuje, że ojczysty język był jej oczkiem w głowie. Pewnie to prawda, ale rodzi się pytanie, co z tego wynikło? To, że zacni wojenni emigranci nie mówią "tak naprawdę"? Jak się miewa literatura emigracyjna, jak się rozwija żywe słowo, czyli np. teatr? A dziatwa? Czy ta z drugiego i trzeciego pokolenia mówi jeszcze językiem dziadków?

Literatura "przysiadła" mocno już wiele lat temu. Teraz bardzo powoli odradza się, ale przede wszystkim dzięki nowym "wyrobnikom słowa" przybyłym niedawno z Polski. Emigracyjni autorzy w większości odeszli z tego świata. Odeszli również w zapomnienie - niesłusznie zresztą. Nie było jednak zainteresowania w promowaniu i "odświeżaniu" ich twórczości. Prawdziwego polskiego teatru na Wyspach nie ma. Trudności z językiem polskim miały nierzadko dzieci emigrantów. Wnuki i prawnuki często nie potrafią powiedzieć po polsku ani słowa.

Kłopot z językiem polskim polega, między innymi na tym, że przypisując mu wiele ról (w tym tak chwalebnych, jak bycie fundamentem tożsamości narodowej, kultury, religii), zapominamy czasem o pewnym drobiazgu – język jest przede wszystkim narzędziem. Jak dłuto w rękach rzeźbiarza, albo pędzel dla malarza. Narzędziem można posługiwać się lepiej albo gorzej. W przypadku języka lepiej oznacza m.in. zachowanie zasad ortografii i gramatyki.

Myliłby się ktoś, kto chciałby widzieć w powyższym tekście nawoływanie do lekceważenia tychże zasad. Jak najbardziej warto ich przestrzegać (paru innych zasad również), podobnie jak nigdy nie zaszkodzi odrobina zdrowego dystansu, luzu, wyrozumiałości. Przynajmniej tam, gdzie kodeks karny nie stanowi inaczej.

Słowo pisane i mówione ma formę oraz treść. Ta druga jest niewątpliwie ważniejsza, choć nie wiedzieć czemu my akurat przywiązujemy chyba więcej uwagi właśnie do formy. W każdym razie, jeśli zobaczymy tabliczkę z napisem: "Ówaga dźóra", to snując refleksje, jaki osioł to napisał, warto jednak spojrzeć pod nogi.

Z Londynu dla polonia.wp.pl
Robert Małolepszy

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)