Nikt nie szuka nurka, który zginął w "Heweliuszu"
Wbrew wcześniejszym informacjom, niemieckie służby ratownicze nie podjęły poszukiwań polskiego nurka, który zaginął w sobotę przy wraku zatopionego promu "Jan Heweliusz". Również polskie służby nie rozpoczęły akcji poszukiwania.
22.09.2008 | aktual.: 22.09.2008 15:38
Akcji nie podejmą ani służby niemieckie, ani polskie ratownictwo, bo nie jest to akcja ratunkowa, chyba że otrzymamy zlecenie np. od rodziny lub prokuratury - poinformowano w centrali Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa w Gdyni. Wtedy akcja odbywa się na koszt wnioskodawcy.
Takie poszukiwania miałyby sens bezpośrednio po zaginięciu, mówię tu o minutach, kiedy nurek mógłby się np. w coś zaplątać - tłumaczył dyżurny. Według służb ratowniczych podejmowanie teraz akcji byłoby bezzasadne tym bardziej, że inni płetwonurkowie jeszcze w sobotę sami szukali kolegi ponad godzinę pod wodą. Ciało nie wypłynęło też na powierzchnię. Do tej pory mieliśmy najczęściej takie wypadki, że nurka udawało się wydobyć na powierzchnię wody - dodał dyżurny.
Z kolei Andrzej Spica z centrum koordynacyjnego Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa w Świnoujściu powiedział, że decyzja o rozpoczęciu lub zaniechaniu poszukiwań przez polską stronę jeszcze nie zapadła. Podkreślił, że nie będzie to zwykła akcja ratunkowa, ale skomplikowane poszukiwania.
Andrzej Spica nie ma wątpliwości, że zaginiony nurek utknął we wraku promu "Jan Heweliusz". Wszystko wskazuje, że wpłynął do siłowni promu i stamtąd nie wypłynął. Akcja poszukiwawcza w takich warunkach będzie niezwykle trudna i niebezpieczna. Dlatego wyprawę należy przygotować bardzo dokładnie, a ekipa poszukiwawcza powinna składać się z doświadczonych nurków, którzy potrafią pracować w najtrudniejszych warunkach - podkreślił ratownik.
Polski nurek - jeden z członków wyprawy klubu ze Stargardu Szczecińskiego - zaginął w sobotę wczesnym popołudniem. Prawdopodobnie ignorując zakaz wpłynął do wnętrza promu. Podjęta przez kolegów próba odnalezienia go nie dała rezultatu.
Tymczasem brat nurka uważa, ze akcja ratownicza mogła zostać przeprowadzona szybciej . Jego zdaniem okręt, na którym wypłynęła ekspedycja nie posiadał odpowiednich urządzeń radionadawczych.
Zamiast o 14.30, dopiero o 20.00 poinformowano o zaginięciu nurka policję w Świnoujściu. Ratownicy niemieccy dowiedzieli się o wypadku dopiero w niedzielę wczesnym rankiem. Tymczasem niemieckie statki ratownicze były tego dnia zaledwie 20 mil od wraku Jana Heweliusza.
Sprawę bada policja
Sprawę bada świnoujska policja. Jak powiedziała jej rzeczniczka Małgorzata Śliwińska z przesłuchania uczestników feralnej wyprawy wynika, że dwaj nurkowie, z których jeden zaginął, wbrew zakazowi wpłynęli do wnętrza wraku, choć mieli świadomość, że jest to niebezpieczne. Śliwińska dodała, że z wyjaśnień przesłuchanych osób wynika też, że każdorazowo przed zejściem pod wodę, nurkowie byli instruowani o tym, co im wolno robić, a czego nie. Wszyscy uczestnicy wyprawy byli trzeźwi.
Zaginiony 42-letni płetwonurek od sześciu lat uprawiał ten sport. Pochodzi z okolic Stargardu Szczecińskiego. Obydwaj nurkowie, którzy zeszli pod wodę w parze, mieli "stosowne uprawnienia do płetwonurkowania i obaj mieli wieloletnie doświadczenie".
Śliwińska poinformowała, że zebrane przez policję materiały w sprawie wypadku zostały przekazane świnoujskiej prokuraturze rejonowej.