Trwa ładowanie...

Nieudany zamach na Adolfa Hitlera w Warszawie

5 października 1939 roku Adolf Hitler odbierał defiladę zwycięstwa w Alejach Ujazdowskich w Warszawie. W rowie przeciwczołgowym na rogu Nowego Światu i Alej Jerozolimskich polscy żołnierze ukryli blisko 500 kilogramów uzbrojonego trotylu, który miał zostać odpalony w chwili, kiedy będzie przejeżdżał tamtędy Führer. Gdyby wówczas udało się zrealizować ten plan, losy świata potoczyłyby się zupełnie inaczej - pisze Marta Tychmanowicz w felietonie dla Wirtualnej Polski.

Nieudany zamach na Adolfa Hitlera w WarszawieŹródło: PAP/EPA, fot: DPA
d4fbcau
d4fbcau

Przeczytaj wcześniejsze felietony historyczne Marty Tychmanowicz

Skromna trybuna, z której Hitler odbierał w Warszawie zwycięską defiladę, znajdowała się między ulicami Piękną a Chopina wzdłuż Alej Ujazdowskich. Z miejskich latarń zwisały charakterystyczne krwawe flagi ze swastyką. Przed swym wodzem przy dźwiękach wojskowej orkiestry maszerowała 8. Armia gen. Blaskowitza. Gdy defilada po niemal dwóch godzinach zbliżała się ku końcowi, Hitler wsiadł do odkrytego Mercedesa i odjechał, stojąc i pozdrawiając żołnierzy charakterystycznym nazistowskim gestem. Kawalkada samochodów ruszyła w stronę placu Piłsudskiego (który notabene niedługo potem, bo w roku 1940, zostanie przemianowany na Adolf-Hitler-Platz).

Wizytę Hitlera w Warszawie strona niemiecka przygotował niezwykle starannie. M.in. wysiedlono mieszkańców z trasy przejazdu; zakazano opuszczania domów, grożąc karą śmierci; wzięto też dwunastu zakładników z władz miejskich, w tym m.in. Stefana Starzyńskiego; na dachach domów rozstawiono karabiny maszynowe, a do tego dziesiątki niemieckich żołnierzy patrolowało okolicę. Do tak zamarłej i przygnębionej kapitulacją stolicy przyleciał Hitler rankiem 5 października (wylądował na Okęciu). Pomimo jednak wszystkich działań zabezpieczających wizytę Führera, polskim żołnierzom i tak udało się umieścić ogromny ładunek wybuchowy na trasie jego domniemywanego przejazdu.

Organizacji zamachu podjął się gen. Michał Karaszewicz-Tokarzewski, tworzący ówcześnie konspiracyjne podwaliny pod przyszłe państwo podziemne. Operacyjnie całą akcję przygotował dowódca kompanii saperów z warszawskiej Cytadeli mjr Franciszek Niepokólczycki, który do wykonania tego zadania wybrał swoich żołnierzy z 60 Batalionu Saperów Armii Modlin. Ładunek rozmieszczono w dwóch skrzyniach (po 250 kg w każdej), które z kolei umieszczono w rowie przeciwczołgowym po dwóch stronach ulicy na skrzyżowaniu Alej Jerozolimskich i Nowego Światu – jeden nieopodal istniejącego do dziś gmachu Banku Gospodarstwa Krajowego, drugi naprzeciwko w budynku Dyrekcji Kolei (dziś na tym miejscu stoi była siedziba KC PZPR). Oba ładunki połączono ze sobą, a kable doprowadzono do piwnic zrujnowanego domu nieopodal.

Mjr Janina Karasiówna współpracująca blisko z gen. Tokarzewskim wspominała te przygotowania: "Indywidualnie zlecono mjr Niepokólczyckiemu zadanie zorganizowania zamachu na Hitlera podczas przewidywanych uroczystości i defilady wojskowej 'zwycięskich Niemców' w zdobytej Warszawie. Miał być zrobiony wykop na rogu Alei Trzeciego Maja i Alei Jerozolimskich w czasie przymusowego równania barykad ulicznych oraz założony materiał wybuchowy, doprowadzony lont miał być zapalony we właściwym czasie z sąsiedniej piwnicy". Grupa polskich saperów miała więc tylko czekać na sygnał odpalenia ładunków, który jednak nigdy nie nadszedł...

d4fbcau

Generał Tokarzewski po wojnie w rozmowie z Janem Nowakiem-Jeziorańskim to niepowodzenie tłumaczył brakiem odpowiednich struktur wywiadowczych, czyli brakiem szybkiego dostępu do wiarygodnych informacji. Termin niemieckiej defilady miał zaś zaskoczyć polskich żołnierzy. Obserwatorzy odpowiedzialni za danie sygnału saperom do odpalenia ładunków nie zdołali dotrzeć na swoje posterunki, bowiem Niemcy pozamykali ulice. Jeziorański zapisał w „Kurierze z Warszawy”: „Oficer obecny na miejscu otrzymał wprawdzie rozkaz działania na własną rękę, ale tylko w wypadku, jeśli nie będzie cienia wątpliwości, że widzi przed sobą samego Hitlera. Stawka była za wielka, by można było pozwolić sobie na pomyłkę. Nie wiedząc, kto przyjmował defiladę: Hitler czy Blaskowitz albo Brauchitsch, zawahał się i nie dał znaku do odpalenia detonatora w chwili, gdy korowód aut przemknął mu przed nosem”.

Parafrazując przyszłe słynne powiedzenie Churchilla (Never in the field of human conflict was so much owed by so many to so few) można powiedzieć, że nigdy życie kilkudziesięciu milionów osób na całym świecie, nie zależało od pomyślności działań tak niewielu (w tym przypadku niewielkiej grupy polskich żołnierzy).

Jeszcze tego samego dnia Hitler opuścił Warszawę i odleciał do Berlina.

Marta Tychmanowicz specjalnie dla Wirtualnej Polski

d4fbcau
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4fbcau
Więcej tematów