Nietypowa akcja na Facebooku: ksiądz zaprasza na...
Czy Polacy wierzą w cuda? Czy chętnie chodzą do Kościoła i kultywują święta? Czy polski Kościół przeżywa kryzys i brakuje mu autorytetów? Czy odpowiednio wykorzystuje nowe technologie: internet, Facebooka, Gadu-Gadu? Na te i inne pytania w dniu beatyfikacji papieża Jana Pawła II odpowiada w rozmowie z Wirtualną Polską ks. prof. Sławomir Zaręba, socjolog religii z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.
WP: Joanna Stanisławska: Czy w nowoczesnym społeczeństwie kult relikwii jest rozpowszechniony? Pytam, bo po tym jak kard. Stanisław Dziwisz przekazał Robertowi Kubicy relikwiarz z fragmentem sutanny i kroplą krwi Jana Pawła II powstało wiele kontrowersji. Zresztą kardynał tłumaczył, że to nie relikwia, ale pamiątka.
Ks. prof. Sławomir Zaręba:Owszem, ale z chwilą beatyfikacji ta pamiątka stanie się relikwią. Katechizm Kościoła Katolickiego, czyli oficjalna wykładnia doktryny wiary i zasad moralności nie wspomina o relikwiach, ale kult doczesnych szczątek zmarłych świętych bardzo prężnie rozwijał się już w początkach chrześcijaństwa - mniej więcej od IV wieku. Wyrósł przede wszystkim z ludowej pobożności, nie zawsze zgodnej z oficjalnym nauczaniem i teologią. Kultowi relikwii od początku towarzyszyły wątpliwości teologiczne, które istnieją po dziś dzień. Zdania były podzielone nawet wśród Ojców Kościoła, np. św. Augustyn twierdził, że "czego innego nauczamy, a co innego musimy tolerować", zastrzeżenia miał również św. Tomasz z Akwinu. Obecnie znaczenie relikwii osłabło i nie absorbują one już tak wielu wierzących, ale kult relikwii jest potrzebny Kościołowi, bo pomaga w rozwoju naszej wiary, wzmaga pobożność. Szczególnie dla osób głęboko wierzących relikwie Jana Pawła II będą bezcennym przedmiotem kultu.
WP: W związku z beatyfikacją Jana Pawła II pojawia się kolejna frapująca kwestia: cuda. W procesie poszukiwano jednego, następny będzie potrzebny do kanonizacji. Czy Polacy w nie wierzą?
- W świetle badań TNS OBOP aż 64% Polaków wierzy w cuda. Jeszcze bardziej optymistyczne wyniki dotyczą wiary w uzdrowienie z choroby. Aż 70% ankietowanych przyznało, że modlitwa może mu pomóc choremu w wyzdrowieniu. Wydaje się, że pomógł proces beatyfikacyjny, ludzie stali się bardziej wrażliwi na takie rzeczy w swoim życiu i zaczęli dostrzegać działanie Boga. Sam wierzę, że wiara czyni cuda.
WP: Autorytet Jana Pawła II przyciągał młodzież do Kościoła - w 2005 r. miał miejsce boom powołań kapłańskich w Polsce. Teraz statystyki systematycznie spadają. Jest bardzo źle?
- Faktycznie za życia Jana Pawła II seminaria były pełne alumnów - w dekadzie po wyborze kard. Wojtyły na papieża nastąpił 40-procentowy wzrost powołań kapłańskich i zakonnych. Mówiło się, że był to owoc życia Jana Pawła II, szczególnie przybywało powołań po kolejnych pielgrzymkach, stąd takie powołania nazywano papieskimi. W ostatnich latach statystyki wskazują, że powołań zaczyna ubywać, może nie tak dramatycznie, jeśli chodzi o seminaria diecezjalne, gdzie spadek wynosi ok. 10%, natomiast nieco gorzej dzieje się w zgromadzeniach zakonnych męskich, a zwłaszcza żeńskich - tam sięga on 15%.
WP:
Jakie są tego przyczyny?
- Przyczyn upatrywałbym zarówno w przeobrażeniach demograficznych, jak i społeczno-religijnych. Wśród pierwszych wymienić należy pogłębiający się niż demograficzny, zmiany związane z przekształceniem społeczeństwa z tradycyjnego w nowoczesne, czego konsekwencją jest transformacja modelu rodziny, np. większa liczba związków niesakramentalnych. Natomiast do drugich należą: zmiana stosunku do Kościoła instytucjonalnego czy spadek religijności wśród młodzieży. Ponieważ życie rodzinne przekłada się na życie duchowe, wybór życia kapłańskiego czy zakonnego w rodzinach zdystansowanych do Kościoła i religii stracił na atrakcyjności. Może to budzić nasz niepokój, ale pamiętajmy, że krzywa powołań to sinusoida. Raz jest lepiej, raz gorzej.
WP:
Kościołowi brakuje autorytetów?
- Być może, ale autorytety są samorodne, indywidualne, jeśli ich nie ma, nie da się ich wykreować. Ale my przecież mieliśmy i wciąż mamy taki wielki autorytet: był nim papież Jan Paweł II, niekwestionowany autorytet moralny i duchowy, charyzmatyk, który porywał ludzi swoim przykładnym życiem, był człowiekiem modlitwy. autorytety są samorodne, indywidualne, jeśli ich nie ma, nie da się ich wykreować. A Jan Paweł II był niekwestionowanym autorytetem moralnym i duchowym, charyzmatykiem, prezentował zupełnie inną osobowość niż obecny papież Benedykt XVI. Porywał ludzi swoim przykładnym życiem, był człowiekiem modlitwy. Oczywiście, to nie znaczy, że obecny papież nie jest człowiekiem modlitwy. Ale to jednak inna osobowość.
WP: Sondaże wskazują, że obecny papież nie cieszy się już takim zaufaniem Polaków. Dlaczego?
- Jak wynika z badań, które przeprowadziłem w 2009 r. zaufanie do Benedykta XVI deklaruje 80% dorosłych Polaków. W 1998 r., gdy papieżem był Jan Paweł II, takich odpowiedzi było 91%. W dodatku bardzo duże zaufanie deklarowało wtedy aż 74% osób, a teraz, gdy papieżem jest Benedykt XVI, tylko 46%. Największe znaczenie miało to, że to był Polak, nasz rodak i sentyment do niego pozostanie na zawsze.
WP:
Czy wpływ na to ma fakt, że papież jest Niemcem?
- Raczej nie. W 2006 r. był przyjęty w Polsce cieplej niż w swojej ojczyźnie. Ważniejsze wydaje się to, że nie jest Polakiem.
WP: Kiedy podczas żałoby po Janie Pawle II młodzi ludzie skrzykiwali się SMS-ami, by wspólnie uczestniczyć w marszach i nocnych czuwaniach, dziennikarze i socjologowie trąbili o nowym fenomenie społecznym, karierę zrobiło pojęcie "pokolenie JP2". Czy taki twór faktycznie istniał? Przetrwał próbę czasu?
- To pojęcie po raz pierwszy pojawiło się w 1997 r. w Paryżu podczas Światowych Dni Młodzieży i od tamtej pory doczekało się wielu, różnych definicji. Próby wyjaśnienia mechanizmu powstawania pokolenia w socjologii podjął się już przed wieloma laty socjolog węgierskiego pochodzenia Karl Mannheim. Twierdził on, że pokolenie jest tworem rzeczywistym, jeżeli wśród zbiorowości w podobnym wieku zaistnieje szczególne wydarzenie historyczne, warunkujące wspólne doświadczenie generacyjne - w tym wypadku chodzi oczywiście o wydarzenia związane z osobą Jana Pawła II. Po śmierci papieża wielu ekspertów dostrzegało "pokolenie JP2", z czasem jednak zaczęto odnosić się do niego z większą rezerwą.
Kiedy w październiku zeszłego roku Interaktywny Instytut Badań Rynkowych zapytał Polaków, czy istnieje obecnie "pokolenie JP2" aż 51% ankietowanych odpowiedziało, że nie. Na pytanie, czy w ogóle istniało, 46% badanych również odpowiedziało negatywnie. Sam w ubiegłym roku przeprowadziłem badanie wśród warszawskich licealistów w ramach serii badawczej pod nazwą Polski Pomiar Postaw i Wartości. Zadałem młodzieży pytanie: "Czy uważasz się za 'pokolenie JP2'"? - większość odpowiedziała przecząco. Na tej podstawie sądzę, że to pokolenie było przede wszystkim tworem medialnym: istniała potrzeba nazwania fenomenu młodzieży skupionej wokół charyzmatycznego lidera - Jana Pawła II.
WP: W ostatnim czasie miało miejsce wiele wydarzeń, które wskazywałyby, że polski Kościół w roku beatyfikacji Jana Pawła II jest w głębokim kryzysie. M.in. światło dzienne ujrzał list dominikanina o. Ludwika Wiśniewskiego, w którym pisze o "gorszącym podziale episkopatu". Powinniśmy bić na alarm?
- Nie mogę się zgodzić z tezą o. Wiśniewskiego. Episkopat to niejednorodne gremium, różnice zdań z pewnością występują, ale nie sądzę, by wpływało to paraliżująco na jego pracę, było destrukcyjne. Taka dyferencjacja poglądów jest czymś naturalnym i jako socjolog bałbym się, gdyby jej nie było. WP: Mówi się, że zaangażowanie w politykę Kościoła jest za duże. W ostatniej kampanii wyborczej media nagłośniły wiele przypadków agitacji politycznej z ambon.
- Ten zarzut wysuwany jest od wielu lat. Inne zabarwienie miał przed 1989 r., kiedy rola Kościoła była zdecydowanie inna, niż po zainicjowaniu transformacji systemowej. Kościół instytucjonalny zabierał wtedy głos w obronie narodu, jego wartości, kultury narodowej, był traktowany przez niektórych jako siła opozycyjna. Obecnie zaangażowanie w politykę nie jest już tak duże, nie uogólniałbym nagłaśnianych przypadków na cały Kościół, jego wszystkich duszpasterzy. Trzeba jednak pamiętać, że duchowni są obywatelami tego społeczeństwa, mają prawa wyborcze jak inni, zabierają głos na różne tematy, natomiast to, że ambona nie jest miejscem do agitacji politycznej, nie podlega dyskusji.
WP: Jak ksiądz profesor jako socjolog patrzy na wydarzenia na Krakowskim Przedmieściu, czy jesteśmy świadkami powstawania nowego ruchu społecznego?
- Zbiorowość ludzi, którzy tam przychodzą zdaje się nabierać cech ruchu społecznego, który może przerodzić się w jakieś ugrupowanie o zabarwieniu politycznym. Jednocześnie zbierający się tam ludzie wykazują wszystkie cechy osób, które przechodzą żałobę, czują bezsilność, pustkę. Żałoba jest procesem, szkoda, że w naszym kraju przebiega w sposób tak burzliwy. Powinniśmy pamiętać, że religia chrześcijańska jest religią optymistyczną, dlatego powinniśmy patrzeć w przyszłość i to w perspektywie nadprzyrodzonej. Nie wolno nam zapominać o wydarzeniu smoleńskim, ale warto pamiętać, że nie da się budować przyszłości na paraliżującej tragedii, nie może ona stać na przeszkodzie rozwojowi kraju.
WP: W latach PRL, kiedy Kościół był oazą wolności, Polacy masowo uczestniczyli w nabożeństwach, miało to także znamiona demonstracji politycznej. Potem nastąpił odwrót wiernych. Jak dziś wygląda sytuacja?
- Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, ze Polacy nie uczestniczą już tak masowo w nabożeństwach. 76% z nas określa się jako praktykujący, systematycznie, bądź niesystematycznie. W świetle badań Polskiego Pomiaru Postaw i Wartości w 2009 r. blisko 58% ogółu badanych deklarowało swój udział w niedzielnej Mszy Św. w każdą, bądź prawie każdą niedzielę. Dziesięć lat wcześniej odsetek ten wynosił 65%.. Inne ośrodki socjologiczne nie wykazują wyraźnego spadku praktyk religijnych w ostatnich latach. Np. w świetle danych CBOS stopień praktyk niedzielnych w Polsce wynosi ok. 50% i nie wykazuje tendencji spadkowych. Polacy w dalszym ciągu bardzo mocno kultywują praktyki i zwyczaje religijne związane ze świętami. Ponad 90% Polaków deklaruje, że zaopatruje się w opłatek, tyle samo zasiada do stołu wielkanocnego. Ze święconką chodzą także indyferentni religijnie i niewierzący, co pokazuje jak mocno te praktyki są zakorzenione w naszej świadomości. Przekazane w procesie intergeneracyjnym wciąż znaczą naszą tożsamość
religijną. Trochę inaczej jest w czasie pomiędzy świętami, ale spadek uczestnictwa w praktykach religijnych wcale nie jest tak duży, jak wieszczą media.
WP:
Jak zmieniła się religijność Polaków?
- W związku z modernizacją społeczeństwa do przeszłości odchodzi "Kościół ludu", który zastępowany jest "wiarą z wyboru". Coraz częściej religia staje się sprawą prywatną, nie brakuje też takich, którzy sądzą, że można się zbawić bez kościoła. Okazuje się, że mimo iż ponad 92% Polaków przyznaje się do wiary, wyraźnie daje o sobie znać zjawisko "selektywności wiary", czyli braku akceptacji dla pewnych fragmentów nauczania Kościoła. Tak więc np. w życie wieczne wierzy tylko 71,2% Polaków, w piekło - 45,2%. Wątpimy też w Niepokalane Poczęcie NMP czy w jej dziewictwo przed, w trakcie i po urodzeniu Jezusa.
WP: Wobec Polaków często wysuwany jest zarzut, że do Kościoła owszem chodzą, ale ich praktykowanie ma charakter rytualny, bo w życiu codziennym nie kierują się zasadami ewangelii. Co mówią badania?
- Jeżeli chodzi o akceptację głoszonych przez Kościół norm moralnych to można zauważyć tutaj brak ortodoksji. Wielu Polaków jest kontestujących, duży jest wskaźnik akceptacji seksu przedmałżeńskiego czy antykoncepcji. Na te ostatnie przyzwolenie sięga 50%. Inaczej sprawa ma się z akceptacją dla czynów, które Kościół katolicki wyraźnie i jednoznacznie potępia, stanowczo zabierając głos w dyskursie publicznym, czyli aborcję i eutanazję. Aborcję dopuszcza tylko 7% z nas (w 1991 r. odsetek ten wynosił 19%) - tak duża jest świadomość wartości życia ludzkiego. Więcej z nas (37%), na ogół kierowana współczuciem, akceptuje eutanazję. Inaczej te słupki wyglądają, kiedy sprawa dotyczy nas osobiście.
WP: Elektroniczne rzutniki, plazmowe ekrany i komputery - nowoczesny sprzęt wkracza do świątyń. Większość parafii ma już swoje interaktywne strony internetowe. Wikarym nieobce są blogi, odpisują na e-maile, a niektórzy do kontaktu z wiernymi używają SMS-ów, komunikatora Gadu-Gadu, a nawet Facebooka. Czy w ten sposób Kościół lepiej trafi do wiernych?
- Elektroniczne nośniki informacji zaczęły być używane w pracy duszpasterskiej w końcu lat 60. w Stanach Zjednoczonych. Brytyjski socjolog Anthony Giddens pisał o "elektronicznym Kościele", czyli o wykorzystywaniu radia i telewizji przez kościoły protestanckie. Nie jest to więc nowość, dziś swoje strony internetowe ma większość parafii, mają miejsce głośne akcje ewangelizacyjne, takie jak Noc Konfesjonałów w Szczecinie, w której udział na Facebooku potwierdziło 328 osób. W miastach coraz popularniejsze staje się zjawisko "churchingu", czyli wyboru Kościoła w zależności od zapotrzebowania - w Warszawie młodzi chodzą np. kościoła św. Jacka oo. dominikanów, bo tam podobają im się kazania. Kościół jako instytucja religijna musi odpowiadać na wyzwania czasów. Nie może wykorzystywać tylko dotychczasowych narzędzi: ambony i ogłoszeń duszpasterskich, ale internet i Gadu-Gadu nie mogą być traktowane zamiennie. Nadal potrzebny jest żywy kontakt z liturgią. Warto zauważyć, że nowe technologie są wykorzystywane także
podczas uroczystości beatyfikacyjnych. Np. podczas wieczornego czuwania w przeddzień beatyfikacji Jana Pawła II, specjalny telemost połączył antyczny stadion Circo Massimo w Rzymie z kilkoma sanktuariami na świecie. Dzięki temu wierni z całego świata mają niepowtarzalność możliwość wysłuchania przesłania autorytetów religijnych.
WP:
Jakie wyzwania stoją przed Kościołem?
- Kościół powinien wychodzić z atrakcyjną ofertą zwłaszcza do młodych ludzi. Do pracy z młodzieżą trzeba kierować odpowiednio przygotowanych duszpasterzy, nowoczesnych, "na topie", ale i świadków wiary, pełnych charyzmy. Obecnie trzeba korzystać z nowych technologii, iść z postępem, ale jednocześnie Kościół nie może się sprzeniewierzać twardym zasadom. To nie jest prosta misja. Młodzież potrzebuje przeżyć i przygód. Kontakt z Kościołem dostarcza głębokich przeżyć, może to być także przygoda. Jan Paweł II potrafił młodzież zachęcić i zachwycić. Takich właśnie osobowości wciąż potrzebuje Kościół.
Rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska