Niepokojący efekt likwidacji gimnazjów. Rodzice biją na alarm
Trudna sytuacja w szkołach. Część uczniów po powrocie z ferii odkryła, że zmienili się im nauczyciele oraz wychowawcy. "To dla dzieci fatalne, czują się porzucone", "aż strach pomyśleć, że mogą być kolejne zmiany" - komentują zaniepokojeni rodzice.
Sprawę opisuje "Gazeta Wyborcza". Podaje przykład Piotrka - ucznia drugiej klasy warszawskiego gimnazjum. Gdy po feriach wrócił do szkoły, okazało się, że będzie miał nową wychowawczynię. Dotychczasowa, która uczyła go też chemii i fizyki, poszła na zwolnienie.
Piotrkowi zmieniła się też, po raz trzeci, odkąd zaczął naukę w gimnazjum, nauczycielka od polskiego. - To są przedmioty egzaminacyjne i na pewno ciągłe zmiany nauczycieli nie ułatwiają dzieciom spokojnej nauki. Wychowawczo to dla tych dzieci fatalne, czują się porzucone - komentuje w rozmowie z dziennikiem jego mama.
Tomkowi, uczniowi trzeciej klasy gimnazjum w Poznaniu, od września zmieniło się już sześcioro nauczycieli. - Aż strach pomyśleć, że po feriach mogą być kolejne zmiany - mówi jego ojciec.
"Żyjemy w matriksie"
Roszady to przede wszystkim efekt rozpoczętej 1 września likwidacji gimnazjów. Część przekształcono w nowe podstawówki, pozostałe włączono w struktury sąsiednich szkół lub są wygaszane. Co za tym idzie, ubyło pracy dla nauczycieli. Ci, którym udało się znaleźć pracę w podstawówkach, opuścili gimnazjalistów już po wakacjach. Inni zdecydowali się na to po pierwszym semestrze lub dopiero planują odejścia.
Równie trudna sytuacja jest w przekształcanych szkołach. Gdy gimnazjum stało się podstawówką, do pracy potrzeba głównie nauczycieli wczesnoszkolnych, a nie fizyków czy geografów.
Nawet jeśli teraz kadra w szkole jest zapewniona i roszad jeszcze nie ma, dyrektorzy gimnazjów przyznają, że tylko patrzeć, jak nauczyciele zaczną szukać innych miejsc pracy i w maju zaczną odchodzić. - Dochodzą do mnie sygnały, że niektóre osoby rozglądają się za inną pracą (...) Każdy szuka komfortu pracy i miejsca, gdzie będzie miał pełne zatrudnienie. A u mnie niektórzy nauczyciele pracują nawet w trzech szkołach. 1 września to jedna wielka niewiadoma - komentuje Krzysztof Gąsiorek, dyrektor Gimnazjum nr 5 w Łodzi.
Liczba "szkołokrążców" - nauczycieli, którzy uzupełniają etat w kilku szkołach - wzrosła o niemal 3 tys. i wynosi już ponad 7 tys. osób. - Żyjemy w matriksie. Cały czas do nas nie dochodzi, że za półtora roku tej szkoły nie będzie - mówi "Wyborczej" Bogusław Olejniczak, dyrektor łódzkiej "Jedynki".
Inna strona problemu
Ale jest też inna strona problemu. Część nauczycielskich rotacji wynika z urlopów dla poratowania zdrowia. Wielu nauczycieli uciekło na nie przed reformą. Jest ich o ok. 900 więcej niż w roku ubiegłym.