Niepodległy Kurdystan. Na świecie pojawi się państwo nr 196?
Kurdowie już prawie sto lat czekają na obiecaną przez zachodnie mocarstwa niepodległość. Największy naród bez państwa, rozrzucony po czterech krajach, nigdy nie zrezygnował z marzenia o własnym kawałku ziemi. W trwającym właśnie burzliwym okresie rewolucji w świecie arabskim, z Syrią i Irakiem na skraju upadku, wydawało się, że wreszcie nadszedł czas Kurdystanu. Choć dziś niepodległość jest już niemal na wyciągnięcie ręki, to przed Kurdami wciąż stoją poważne przeszkody, które mogą zmusić ich do odłożenia planów na kolejne lata, a nawet dekady.
15.04.2015 | aktual.: 26.01.2016 11:38
- Czekaliśmy już wystarczająco długo - mówi w rozmowie z "The Economist" Sirwan Barzani, wnuk Mustafy (1903-1979), jednego z największych kurdyjskich liderów w historii. I dodaje: - Minęło sto lat odkąd zostaliśmy podzieleni między cztery demony.
Ma oczywiście na myśli Syrię, Turcję, Iran i Irak - państwa, które chcąc nie chcąc prawie sto lat temu pogrzebały marzenie Kurdów w czterech grobach.
Nie minęła doba od utworzenia przez ISIS nowego "kalifatu" latem ubiegłego roku na wyszarpanych Irakowi i Syrii ziemiach, gdy Masud Barzani, prezydent Rządu Regionalnego Kurdystanu (KRG), ogłosił: - Od teraz nie będziemy już ukrywać, jaki jest nasz cel. Irak jest w rozsypce. (…) To nie ja będę decydował o niepodległości. Zrobi to naród. Przeprowadzimy referendum (w tej sprawie), to kwestia kilku miesięcy.
Grubo ponad pół roku, kilka spektakularnych sukcesów i takowych porażek "wojowników śmierci" (peszmergów) w walkach z ISIS później Sirwan Barzani (zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa, ale o tym za chwilę), prominentny biznesmen z Irbilu zapewnił, że iraccy Kurdowie sięgną po niepodległość w ciągu najbliższych dwóch lat. Nieco bardziej ostrożny w obliczeniach jest premier kraju Neczirwan Barzani (jak wyżej). Jego zdaniem pojawienie się Kurdystanu na mapach politycznych świata to kwestia "pięciu lub sześciu lat", a swoje szacunki po przecinku obwarowuje stwierdzeniem: "być może", za którym kryje się warunek w postaci dyplomatycznego wyczucia smaku i chwili przez irackich Kurdów.
Zdaniem prezydenta Barzaniego ten już został spełniony. - Niepodległość jest tuż za rogiem - zapewnia.
Sądząc po nagłówkach gazet i komentarzach ekspertów, widać ją nie tylko z wierzchołka budynków rządowych w Irbilu, ale także w Brukseli, Paryżu, Londynie czy Waszyngtonie. Dość przytoczyć tylko kilka zdań: "To z całą pewnością kurdyjski moment" ("The Economist"), "Nigdy nie byliśmy bliżej posiadania własnego państwa" (Ayub Nuri, redaktor naczelny angielskiej edycji "Rudaw" na łamach "Time’a"), "To idea, której czas realizacji właśnie naszedł" (Jonthan Spyre, ekspert ds. Bliskiego Wschodu w Global Research in International Affairs - GLORIA).
Sęk w tym, że te kurdyjskie pięć minut, które ma nadejść lada chwila, lada moment, a według niektórych już trwa, ciągnie się od co najmniej dwóch lat. Tymczasem na mapie politycznej świata państwa Kurdystanu jak nie było, tak nie ma.
Wielopokoleniowe marzenie o Kurdystanie
Gdyby Kurdystan miał powstać w tej chwili, jako 196. państwo świata, zajmowałby powierzchnię nieco mniejszą od Białorusi (przy ostrożnych szacunkach) lub taką samą jak Zimbabwe (przy luźniejszym kryterium), pod względem liczby ludności zmieściłby się w pierwszej 40-stce, o kilka oczek niżej niż Polska.
Póki co jednak Kurdowie własnego państwa nie posiadają, mają tylko przypiętą przez media etykietę "największego narodu bez państwa". By zrozumieć, jak do tego doszło, trzeba cofnąć się prawie o całe stulecie, do roku 1920 i jednej z umów kończących pierwszą wojnę światową. W Sèvres na stypie po pogrzebaniu trupa imperium osmańskiego zachodnie potęgi obiecały Kurdom, że lada moment będą mogli stworzyć własne państwo (którego nota bene właściwie nigdy nie mieli, nie licząc niewielkich księstw podległych lokalnym mocarstwom).
Jednak pod wpływem nacisków Mustafy Kemala Paszy trzy lata później na konferencji w Lozannie granice Turcji zostały ostatecznie zatwierdzone. Za sprawą kilku podpisów niepodległy Kurdystan z prawie zmaterializowanego bytu państwowego stał się jedynie mrzonką. Olbrzymi naród znów znalazł się w granicach obcych państw - tym razem Syrii, Iraku, Iranu i Turcji. -
Przez lata nie zapominali jednak o złożonych w Sèvres obietnicach i, już na własną rękę, w ramach walki z rządami poszczególnych krajów, dążyli do ich realizacji. Naturalnie było to bardzo nie w smak Teheranowi, Ankarze, Damaszkowi i Bagdadowi. Władze Iranu w grudniu 1946 roku położyły kres istniejącej zaledwie przez 11 miesięcy Republice Mahabadzkiej, czyli pierwszemu i jak dotąd ostatniemu proklamowanemu jako niepodległe państwu kurdyjskiemu. Wtedy obeszło się praktycznie bez rozlewu krwi (nie licząc skazanych na wyroki śmierci przywódców separatystycznego ruchu).
Ale już wieloletni dyktator Iraku Saddam Husajn niemalże Kurdów w niej utopił. W ramach kary za powstanie zbrojne w północnym Iraku i rzekome wspieranie Iranu reżim pustynnego dyktatora w 1987 roku rozpoczął brutalną akcję pacyfikacyjną wymierzoną w irackich Kurdów, a jej kulminacją było ludobójstwo w Halabdży, gdzie przy użyciu broni chemicznej zamordowano około pięciu tysięcy osób.
W międzyczasie po sąsiedzku już trwała (od 1984 roku) zbrojna rebelia tureckich Kurdów (Partii Pracujących Kurdystanu - PKK) przeciwko rządowi w Ankarze. W ciągu prawie trzech dekad konfliktu pochłonęła około 40 tysięcy ofiar i 300 miliardów dolarów.
I kiedy wydawało się, że Kurdowie będą musieli zarzucić niepodległościowe aspiracje, nadpłynęła z Tunezji i Egiptu fala arabskiej rewolucji, która odświeżyła kurdyjskie marzenia o własnym państwie.
Kurdyjska różnorodność
Za kurdyjską państwowością przemawiały m.in. potencjał demograficzny, silne poczucie odrębności i niemal nieprzerwany opór przed centralistycznymi (a często i nacjonalistycznymi) zapędami Ankary, Teheranu, Damaszku i Bagdadu - jak zauważał na początku 2013 roku Krzysztof Strachota, kierownik zespołu Turcji, Kaukazu i Azji Centralnej Ośrodka Studiów Wschodnich, w publikacji "Turcja i węzeł kurdyjski". Po drugiej stronie ekspert OSW wyliczał z kolei: niekorzystną dysproporcję sił, swoiste zjednoczenie państw regionu w imię walki z kurdyjskich separatyzmem oraz napięcia, a nawet konflikty wewnętrzne.
Do tego należy dodać też różnice wynikające z tego, że już kilka pokoleń Kurdów żyje pod rządami obcych państw - a tym samym w innych realiach społecznych, politycznych, gospodarczych, a nawet religijnych (w szyickim Iranie, sunnickiej Turcji czy po 2003 roku podzielonym między szyitów, sunnitów a właśnie Kurdów Iraku). Różnice widać także w języku: dialekt kurmandżi, którego używają Kurdowie głównie w Turcji, jest zapisywany w alfabecie łacińskim, z kolei najpopularniejszy wśród ich irackich i irańskich pobratymców dialekt sorani - już w alfabecie arabskim. Z tych też powodów nigdy nie miał szansy narodzić się jednolity, istniejący ponad podziałami i granicami, nacjonalizm pankurdyjski. I na tym nie koniec.
.
Za powstaniem państwa kurdyjskiego przemawia z kolei… pojawienie się prawie rok temu u jego potencjalnych granic wojującego fundamentalizmu pod postacią Państwa Islamskiego (Daesz). Dzięki jego wściekłej ofensywie latem ubiegłego roku i zajęciu Mosulu, Kurdowie błyskawicznie, ku uciesze Zachodu, wślizgnęli się w lukę pozostawioną przez iracką armię, która po prostu zwinęła manatki.
Czy zgrabnie - to już kwestia sporna. Jak podkreśla dr Sasnal, Kurdowie pokazali, że potrafią walczyć. - Początkowy hurraoptymizm przygasiły realia: wydawało się, że ponad 100-tysięczna armia peszmergów błyskawicznie rozniesie Daesz, ale tak się nie stało. Okazało się, że Kurdowie mają przestarzałą broń i często, mówiąc kolokwialnie, jadą na reputacji historycznej, a nie faktycznych możliwościach - wyjaśnia ekspertka PISM.
Turcja - niespodziewany sojusznik
Nie ulega natomiast wątpliwości fakt, że Kurdowie skwapliwie skorzystali z szansy, jaką dała destabilizacja Iraku. Najbardziej wymiernym tego efektem było opanowanie Kirkuku, leżącego na naftowej żyle złota miasta w północnej części kraju. Dzięki temu pod panowaniem Kurdów znalazły się tereny, z których można wyciągnąć dziennie nawet milion baryłek ropy naftowej.
Notowania KRG w oczach sąsiadów (nieco także irackiego rządu centralnego) błyskawicznie wzrosły, a po podpisaniu w grudniu wreszcie umowy energetycznej między Irbilem i Bagdadem - tylko się umocniły.
Tym oto sposobem Ankara, jeszcze kilka miesięcy temu zdecydowanie nieprzychylna oficjalnemu pojawieniu się na mapie nowego państwa tuż u jej boku, obecnie deklaruje pełne poparcie dla niepodległościowych dążeń irackich Kurdów. Chociażby w rozmowie z "Financial Times" Hüseyin Çelik, wiceszef rządzącej od 2002 roku partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) zapewnił, że Ankara nie stanie na drodze do kurdyjskiej niepodległości. Powód jest prozaiczny - i pragmatyczny zarazem: dzięki zacieśnieniu współpracy z KRG, szybko rozwijającą się gospodarkę turecką można będzie uniezależnić od dostaw surowców energetycznych z Rosji i Iranu, z którymi coraz częściej Ankarze nie po drodze.
Dla Irbilu w tym romansie romantyzmu też jest jak na lekarstwo, rozsądku za to - całkiem sporo. Na przykład równowartość 10 miliardów metrów sześciennych gazu ziemnego, który KRG może rokrocznie eksportować do Turcji.
Coraz silniejsi, ale wciąż za słabi
Z powodów gospodarczych (m.in. wspólnej budowy gazociągu i ropociągu) nie tyle poparcie, co brak sprzeciwu zadeklarował nawet Teheran, tradycyjnie przeciwny kurdyjskiemu separatyzmowi, także na sąsiednim podwórku - tak z powodu lęku przed efektem domina w wieloetnicznym państwie irańskim, jak i obaw przed wyłonieniem się w wyniku secesji Kurdów irackiego państwa narodowego, które mogłoby stanowić zagrożenie dla jego mocarstwowych aspiracji.
To, że pozycja Kurdów, przynajmniej tych irackich, jest najmocniejsza w ciągu ostatnich dekad nie ulega wątpliwości. Gwoli sprawiedliwości jednak - już wcześniej temu istniejącemu de facto od 2003 roku w ramach irackiej federacji quasi-państwu kurdyjskiemu autonomii mogłoby pozazdrościć niejedno formalnie suwerenne państwo świata: od własnej armii i służb specjalnych, przez parlament, rząd i niezależny system sądowniczy, po media i oświatę, a nawet gwarantujące faktyczną samowystarczalność gospodarkę i politykę zagraniczną.
Jest to jednak punkt, bliskowschodni Rubikon, którego ani przekroczyć się nie da, ani nawet próbować na chwilę obecną nie warto. - To właśnie Kurdowie iraccy byliby najbliżej ogłoszenia nieodległości, ale nie sądzę, że takie państwo, istniejące jako byt odrębny od Iraku, rzeczywiście powstanie w najbliższej przyszłości. Sami Kurdowie już się zorientowali, że są zbyt słabi na samowładzę w obecnej trudnej sytuacji na Bliskim Wschodzie, wciąż uzależnieni od pomocy Stanów Zjednoczonych i innych państw, także sąsiednich, z którymi handlują surowcami energetycznymi - uważa ekspertka PISM.
Nie zapowiada się też na to, by Rojava, czyli de facto autonomiczna enklawa w północnej Syrii, którą kontroluje powiązana z PKK Kurdyjska Partia Demokratyczna (PYD), przejęła palmę pierwszeństwa w marszu ku kurdyjskiej niepodległości. Mimo iż w ogarniętej wojną domową Syrii stanowi oazę spokoju i bezpieczeństwa (skutkiem czego wciąż napływają na jej tereny rzesze uchodźców, także arabskich), jest od KRG znacznie uboższa i niestabilna, pozbawiona fundamentów w postaci konstytucji czy silnych zachodnich protektorów. To raz. A dwa - gdy tylko sytuacja w Lewancie się ustabilizuje, w najlepszym przypadku nowe władze pozwolą Rojavie na bycie jednym z podmiotów federacyjnego państwa syryjskiego.
Pułapki i przeszkody
Zapewnienia Ankary czy Teheranu, że popierają dążenia Kurdów irackich do własnego państwa (a przynajmniej nie zamierzają stawać im na drodze) to równie dobrze może być zwyczajna polityczna mowa-trawa. Zdaniem dr Sasnal w nawet kilka jaskółek nie zdoła przynieść Kurdom wiosny w postaci upragnionego, przyobiecanego prawie 100 lat temu państwa.
Potencjalnych komplikacji i problemów, przed którymi musiałby stanąć nowy kraj, jest znacznie więcej. Jeśli w referendum, zapowiedzianym przez Maruda Barzaniego na bliżej nieokreślony termin, zwycięży opcja secesjonistów i na terenach obecnego KRG powstanie niepodległy Kurdystan, a sąsiedzi się temu nie sprzeciwią, młode państwo może napotkać problemy. Strawić je mogą od środka dwie największe plagi bliskowschodnich (choć nie tylko) społeczności: nepotyzm i korupcja.
Podobnie jak w przypadku Tunezji za rządów Zine el-Abidine Ben Aliego, niemal wszystkie najważniejsze gałęzie biznesu i polityki obsadzone są albo przez rodzinę Talabanich, albo Barzanich. W przypadku tych drugich wspomniany na początku Sirwan jest właścicielem Korek, największego operatora telefonii komórkowej, jego ojciec Neczerwan - premierem i właścicielem Rudaw, wiodącej stacji telewizyjnej, zaś brat Masud - prezydentem.
Dr Sasnal zwraca uwagę na inny aspekt aktywności Kurdów na Bliskim Wschodzie. - Mimo że szanse na posiadanie wspólnego państwa są obecnie bardzo małe, nie znaczy to, że Kurdowie nie mogą starać się i kontynuować tego, co robią, czyli tworzyć lokalne samorządy- uważa dr Sasnal.
Okazuje się bowiem, że cierpliwi i pragmatyczni Kurdowie doskonale sprawdzają się w łataniu dziur po lokalnych władzach, tak jak zrobili to na przykład w północno-wschodniej Syrii w listopadzie 2013 roku, tworząc faktyczną autonomię - Rojavę. - Nawet Kurdowie tureccy - PKK - którzy byli najbardziej zaangażowani w walkę o własne państwo, już zrozumieli, że ich dążenia spełzły na niczym, właściwie zrezygnowali z tego postulatu i skupili się na tworzeniu małych wspólnot demokratycznych, głównie w Syrii po 2011 roku - wyjaśnia ekspertka PISM.
Wygląda na to, że Kurdowie, mimo optymistycznych scenariuszy, kreślonych dla nich zwłaszcza przez zachodnie media, póki co będą musieli wykazać się jeszcze odrobiną cierpliwości.
Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.