"Nienormalni" się nie poddali. Politycy chcieliby zapomnieć, ale nic z tego© Teatr21 | Grzegorz Press

"Nienormalni" się nie poddali. Politycy chcieliby zapomnieć, ale nic z tego

Aneta Wawrzyńczak
11 stycznia 2019

Mówią: "Do dupy z miłosierdziem". "Downy" - jak pogardliwie nazywali ich niektórzy internauci - walczą o swoje prawa na scenie. Ich bronią jest "Rewolucja, której nie było".

Jest maj 2018 roku. Polacy od wielu dni oglądają wstrząsający serial puszczany na żywo - w Sejmie trwa protest dorosłych niepełnosprawnych i ich rodziców. Ogrom nieszczęścia i cierpienia ludzi, o których owszem, wiemy, że gdzieś tam żyją, a raczej wegetują, przytłacza. Bo co innego słyszeć, a co innego widzieć ich ból i bezradność. Zdać sobie sprawę, że państwo daje im kilkaset złotych.

Trudno pozostać obojętnym, gdy widzimy, jak poruszający się na wózku inwalidzkim Adrian Glinka, jeden z protestujących, dygocąc zwraca się do siedzącej obok minister Elżbiety Rafalskiej:

"Chciałbym panią poprosić, tak po ludzku, ja teraz panią dotknę, żeby pani minister naprawdę się pochyliła nad naszym problemem. Żeby pani powiedziała czy nad naszym problemem naprawdę prowadzi rozmowy. Ja jestem w stanie naprawdę dużo wytrzymać, pani mi jest w stanie powiedzieć, że państwo naprawdę nad tym pracujecie. Nad naszym kompromisem".

28 maja. Po 40 dniach protest się kończy. Po powrocie do domu Adrian zalewa się łzami: – Jestem wdzięczny mamie, że wytrwała ze mną.

To ten 22-letni mężczyzna z Olsztyna stał się mimowolnie twarzą protestu niepełnosprawnych. Wywalczona wtedy niewielka podwyżka renty z tytułu niezdolności do samodzielnego życia to tylko część sukcesu.

– Osiągnęliśmy więcej, niż te pieniążki są warte. Wiele się zmieniło, społeczeństwo otworzyło się na osoby niepełnosprawne. Już widzi, że nie można nas zaszufladkować. Że możemy i musimy dopominać się o swoje prawa. Bo politycy obiecują, gruszki na wierzbie, a później to i tak nie jest respektowane – ocenia teraz Adrian.

Właśnie dlatego powstał spektakl "Rewolucja, której nie było". Żeby nie dać nam zapomnieć.

"Roślinki" krzyczą ze sceny

– Dlaczego pani im mówi, że będą aktorami? To jest robienie im wody z mózgu, jeszcze w to uwierzą – słyszała Justyna Sobczyk, gdy 13 lat temu zakładała Teatr 21. Pedagog teatru i reżyserka teatralna nie poddała się.

Dzisiaj na najnowszą sztukę "Rewolucja, której nie było", wystawianą gościnie na deskach Teatru Soho, trudno dostać bilety. Trupę Teatru 21, która tam gra, tworzą głównie osoby z zespołem Downa.

Najmłodsza z aktorek, 21-letnia Maja Kowalczyk, mówi, że rewolucja, której jeden z aktów widziała w Sejmie cała Polska, musiała wybuchnąć. Dla niej to proste – zbyt wielu jest takich jak ona. Czyli tych, którzy "nie lubią, jak się im narzuca sprawy osobiste".

– My dla polityków jesteśmy jak roślinki posadzone – uważa 31-letnia Ola Skotarek.

– Albo jak lalki, do zabawy. A my też mamy prawo do decydowania. Dlatego protestujemy dalej. Teraz na scenie – dodaje Maja.

W spektaklu występują także Beata Bandurska, Martyna Peszko i Maciej Pesta, aktorzy dyplomowani związani z Biennale Warszawa, czyli "interdyscyplinarną instytucją kultury, prowadzącą działalność artystyczną, badawczo-naukową, edukacyjną oraz społeczną".

– Nie pierwszy raz mierzymy się tematami społecznymi i politycznymi. Robiliśmy już przedstawienia o niewolnictwie czy języku hejtu, który generuje nierówności społeczne – wyjaśnia Beata.

W "Rewolucji" gra protestującą matkę osoby z niepełnosprawnością. Przez połowę spektaklu ubrana jest w prochowiec z czarnym napisem: "Do dupy z miłosierdziem". W drugiej części w seksowny czarny kombinezon i czerwone szpilki.

W jednej ze scen w absolutnej ciszy, nie licząc pracującego głośno respiratora, siada na brzegu szpitalnej kozetki:

"Nigdy nie widziałeś 18-latka ważącego 39 kilogramów, podłączonego pod butlę z tlenem? Nie zostaniesz na noc? Nie popatrzysz, jak śpi na siedząco, żeby się nie udusić? I jak wypluwa krew z jedynego płuca, które pracuje na 30 procent? Chcesz z nim zostać i porozmawiać? Odpowiedzieć, kiedy zapyta cię o śmierć?".

Jest w tej scenie tak autentyczna, aż ciarki przechodzą po plecach. Może dlatego, że bardzo się ze spektaklem identyfikuje, dla niej rewolucja to "walka nieuprzywilejowanych o swoje prawa".

– We mnie nie ma zgody na przykład na to, żeby od kobiety-matki osoby z niepełnosprawnością oczekiwać społecznie określonych postaw, żeby ją oceniać – mówi aktorka. – W obecności aktorów Teatru 21 mogę ten komunikat wyostrzyć, pokazać w nim siebie, Beatę Bandurską, która myśli o sobie jako o człowieku zaangażowanym społecznie.

Martyna Peszko również gra matkę. Prywatnie od rewolucji woli ewolucję. – To znaczy, żeby osiągać swoje cele w drodze porozumienia, a nie gwałtem i przemocą. Mam nadzieję, że pod wpływem tego spektaklu w widzu zaczyna się jakaś zmiana, nie radykalna, ale chociaż drobna w postaci zauważenia człowieka obok. Wszystko zaczyna się właśnie od takich drobnych zmian.

"Nienormalni. Nieodpowiedzialni. Nieobliczalni"

Rezultaty współpracy aktorów z niepełnosprawnościami z aktorami pełnosprawnymi bywają zaskakujące. – Okazało się na przykład, że ci z "21" potrafią wprowadzić taki rodzaj energii i tak odważne sytuacje, jakich zawodowi nie ośmieliliby się zaproponować – wyjaśnia Justyna Sobczyk.

Może bez tej bezkompromisowości nie byłoby sceny Alka, w której sypie epitetami, jakie osoby z niepełnosprawnością intelektualną słyszą pod swoim adresem: – Jesteśmy nieprzytomni. Nienormalni. Nieodpowiedzialni. Nieobliczalni. Bezbożni. Bezczelni. Bezsilni.

Beata Bandurska: – Nawet przez moment nie miałam wątpliwości, że to coś ważnego. Pracowaliśmy bez taryfy ulgowej, na równych warunkach. I mam wrażenie, że bardzo dużo sobie daliśmy nawzajem. Ja na przykład odkryłam, że aktorzy Teatru 21 potrafią wyrażać swoje opinie na temat świata. Ale też zrozumiałam, że są przykrojeni do wyobrażeń i czasami starają się im sprostać.

– Wspaniale mi się z nimi pracuje, bo przy nich czuję się wolna i twórcza – wyznaje Martyna Peszko. – Niesamowicie mnie inspirują, spektrum ich wyobraźni i skojarzeń jest olbrzymie, wiele można się od nich nauczyć. I to są aktorzy, którym nie da się nic narzucić, są bardzo autentyczni.

Są w spektaklu sceny, które nie opowiadają o pomocy, opiece i empatii, tylko akceptacji i traktowaniu osób niepełnosprawnych jak normalnych ludzi, których można traktować poważnie i z których można się śmiać. Z którymi można się przyjaźnić i kłócić. Od których można dostać pomoc i wsparcie. W których się można zakochać.

"Weź mój zasiłek, weź moją niepełnosprawność"

Kwestie, które wypowiadają aktorzy, wcześniej wygłaszali politycy, tzw. autorytety i sami protestujący. Wykorzystano również anonimowe komentarze internautów. Są wreszcie improwizacje aktorów. Bo spektakl to z jednej strony streszczenie 40-dniowego protestu w Sejmie, z drugiej – własny głos aktorów Teatru 21 w walce o prawa osób z niepełnosprawnością.

Dlatego na scenie pojawiają się transparenty: "Weź mój zasiłek 153 zł = 37 euro – weź moją niepełnosprawność". I autentyczne żądania: podwyżka renty z tytułu niezdolności do samodzielnego życia oraz 500 zł dodatku rehabilitacyjnego. De facto dodatku na życie, a raczej przeżycie. Bez tego, przekonują protestujący, nie mają szans na samodzielność.

Adrian Glinka opowiadał na przykład w rozmowie z minister Rafalską: "Mama powiedziała mi: ‘Chcesz spróbować życia?’. Powiedziałem: spróbuję. Zapłaciłem trzy razy czynsze, kupiłem sobie bochenek chleba i nawet na buty mi nie starczyło. Skruszony wróciłem do mamy, bo co ja mogę zrobić? Potrafię się ubrać, umyć, ugotować, ale nie mam za co".

Z perspektywy czasu nadal dramatycznie brzmią również cytaty polityków i działaczy.

"Mam nadzieję, że rozwiążemy to na najbliższym posiedzeniu Sejmu" (Beata Szydło, która nie odwiedziła protestujących). "Osoby niepełnosprawne w Polsce mają prawo godnie żyć" (Agata Duda, która się u nich pojawiła). "Do Sarajewa było mi łatwiej się dostać niż do Sejmu" (Janina Ochojska, która miała problem z odwiedzeniem protestujących). "Po tym, jak się zachowują opiekunowie w Sejmie jestem przekonany, że nie można dać im tej gotówki. Bo jeżeli jako żywe tarcze traktują swoje dzieci, to cóż dopiero dzieje się w domu" (poseł Jacek Żalek, który dwa dni później przyszedł z kwiatami przepraszać protestujących).

Aktorzy przypominają również, jak nieludzcy potrafili być niektórzy internauci: "to są matki Polki chorych dzieci, którym z nudy się w dupach się poprzewracało", "powinny siedzieć w domu i gotować obiad", "tak dziecko po Polsce ciągać, pociągiem, po nocy, na wózku inwalidzkim, czy to jest ludzkie?", "przecież państwo wam za to płaci, my wam płacimy, ja płacę, wszyscy płacą!", "to jest szantaż na emocjach społecznych!".

"Cechuje mnie szalona improwizacja"

Niepełnosprawni aktorzy nadal walczą – tym razem poprzez sztukę. Dlatego Ola Skotarek na scenie zdradza swoją prywatną listę oczekiwań, to znaczy "prawa do wolności i twórczości artystycznej", "obowiązków, samodzielności, szacunku, decydowania o swoim życiu”, "do miłości i szczęścia", "tego, żeby móc się pocałować z inną osobą".

W wykonaniu Teatru 21 ta walka zaczęła się 13 lat temu. W tym czasie wystawiali na przykład performance o akcji T4, czyli realizowanym przez hitlerowskie Niemcy programie "eliminacji życia niewartego życia" (a więc, jak uznali architekci III Rzeszy, między innymi chorych psychicznie, osoby z zaburzeniami rozwojowymi i niepełnosprawnością intelektualną – w latach 1939-1940 zabitych zostało ok. 200 tysięcy z nich).

Jesienią ubiegłego roku udało się w końcu otworzyć Centrum Sztuki Włączającej: Downtown, którego teatr jest jedną z emanacji. W centrum są organizowane próby otwarte, spotkania z autorami książek, wykłady. Na przykład prof. Lennarda J. Davisa, czołowego badacza amerykańskich studiów nad niepełnosprawnością, który w wypełnionej po brzegi Teatrgalerii Studio ostrzegał: "kategoria normy jest jedną z najbardziej niebezpiecznych kategorii, które funkcjonują".

W ramach Downtown odbywają się także warsztaty do spektakli. W czasie jednego z nich grupa 11 uczniów z klasy humanistycznej warszawskiego liceum pracuje z aktorkami Martyną Peszko i Olą Skotarek.

Ola przedstawia się jako pierwsza. Tekst ma zapisany na kartce (tak na wszelki wypadek), ale mówi z głowy, a dopiero pod koniec zerka do ściągi: – Mam 31 lat, jestem w teatrze już od 13 lat. Ja jestem obdarzona zmysłem dziennikarskim. Bardzo lubię czytać książki psychologiczne i biograficzne. Cechuje mnie nieśmiertelna konfabulacja i szalona improwizacja.

Licealiści mogą zadać pytania. Ciekawi ich na przykład, czy w spektaklu są elementy improwizacji. Czy wszyscy aktorzy byli świadomi swoich ról. Czy śmiech publiczności mógł być przez nich źle odebrany. Dlaczego jedna z aktorek mówiła jakby w swoim, dla nikogo niezrozumiałym języku, czy to było zamierzone?

Odpowiedzi będą jednak na końcu. Wcześniej uczniowie mają wcielić się w role postaci ze sztuki. I przemówić w ich imieniu. Znów jest dużo pytań, wątpliwości, emocji.

– I o to właśnie chodzi. Teatr nie ma polegać na prezentowaniu estetycznych fikcji, ale być autentycznym spotkaniem grupy różnych ludzi – ocenia Martyna Peszko.

Justyna Sobczyk dodaje: – W czasie naszych spektakli tworzy się społeczność, której członkowie podzielają pewne idee, są gotowi wziąć na siebie w jakimś sensie odpowiedzialność za naszą działalność. A tę ponoszą wszyscy, miasto, urzędnicy, nauczyciele, widzowie. Bez długoterminowego systemowego wsparcia nasze przetrwanie to jest rok, góra dwa. Problemem są, jak zwykle, pieniądze. Nasz spektakl został wybrany do showcastu, który organizuje Nowy Teatr dla zagranicznych kuratorów i dyrektorów festiwali. A my nie mamy gdzie i za co grać.

"Protest się nie zakończył, jest tylko zawieszony"

– Nie wzięliśmy się znikąd, my protestujemy z dziećmi od 2009 roku i prosimy dla nich o godne życie. Macie absolutną władzę, proszę zrobić wszystko, aby pomóc tej grupie najbardziej potrzebującej, ona jest oszacowana dzisiaj na 272 tysiące osób – tłumaczyła w maju Iwona Hartwich, jedna z protestujących matek.

W eter poszło jednak hasło: jacy potrzebujący, przecież ten chłopak ma markowe buty na nogach! Dostrzegli je dociekliwi obserwatorzy i orzekli: dodatek na życie mu się nie należy, bo nosi się za bogato.

Tylko że Adrian sam ich sobie nie kupił. – Do wiadomości pana Jarosława Kaczyńskiego: Adrianowi dalej nie starcza na buty. Te, które ma na sobie, dostał od dobrych ludzi w Sejmie – wyjaśniła po opuszczeniu Sejmu Iwona Hartwich. Sam Adrian stwierdził: – Przez te 40 dni zobaczyłem, jak można być bezdusznym.

"Buty niezgody" wziął na tapet w swoim spektaklu Teatr 21. Beata, znów w bardzo emocjonalnej scenie, wytyka wszystkim komentującym: "Powiem ci, co o mnie sądzisz, choć tak naprawdę w ogóle mnie nie znasz. Powiem ci, bo piszesz o mnie w internetowym hejcie, że jestem podła i wypruta z uczuć, bo mi dziecko umiera, a ja uśmiecham się i do fryzjera chodzę. (…) Oceniasz mnie gorzkimi słowami, że widocznie nie jest u mnie tak źle, skoro mój syn sam jeszcze powłóczy nogami, na których ma trampki za 150 złotych".

Obraz
© Teatr21 / Maja Kowalczyk w scenie, w której wykorzystane zostały banery z protestu w Sejmie. (fot. Grzegorz Press) | Grzegorz Press

Pierwszy w historii Polski sejmowy protest osób z niepełnosprawnością zakończył się po przepychankach ze strażą marszałkowską, odcięciu dostępu do jednej z toalet i wywieszeniu kotary, żeby ukryć protestujących i ich transparenty przed oczami delegatów na szczyt parlamentarny NATO. – To był nasz głos rozsądku. (…) Baliśmy się o zdrowie i życie naszych dzieci – wyjaśniała Iwona Hartwich.

Ale jego bohaterowie nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Adrian Glinka podkreśla: – Protest nie zakończył się, jest tylko zawieszony. Działamy teraz bardziej na polu życiowym, dużo rozmawiamy z ludźmi, żeby ten protest nie został zapomniany. Nasza walka trwa.

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (0)