Niemcy zachwycone Polską. Rekordowo sprzedaje się pewna rzecz

Polskie sklepy, działające w Niemczech przeżywają oblężenie. Dla Izabeli Seiler sprzedaż świątecznych wypieków to równocześnie walka o biznesowe przetrwanie.

Niemcy zachwycone polskimi sklepami
Niemcy zachwycone polskimi sklepami
Źródło zdjęć: © DW
Katarzyna Bogdańska

Noc z wtorku na środę, 20 grudnia. Do domu Izabeli Seiler w Barsinghausen koło Hanoweru przyjeżda samochód wyposażony w chłodnię. Mężczyźni wypakowują sporej wielkości kartony. W środku znajdują się polskie słodkości: serniki, makowce, szarlotki, pierniki. Wszystkiego razem 40 kilogramów.

Pani Izabela kwituje odbiór, płaci, a dostawcy ruszają w drogę. Dziesiątki takich wigilijnych pomocników kursuje obecnie po niemieckich drogach, tak żeby jeszcze przed wigilią Bożego Narodzenia polskie wypieki trafiły do jak największej liczby rodaków, którzy żyją w Niemczech.

Własny biznes

Dla 41-letniej Izabeli ciasta, które wystawia teraz w swojej piekarni, to zarówno powód do dumy, jak i niepokoju. Polka dopiero co we wrześniu otworzyła swój własny lokal w Wennigser Mark, małej wiosce koło Barsinghausen. Miejsce wybrała ze względu na niski czynsz i lokalizację obok drogi, którą mieszkańcy okolicznych miasteczek jeżdżą do pracy, głównie w stronę Hanoweru.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"Izabelás Backhaus" to przede wszystkim piekarnia i kawiarnia, ale lokal oferuje także polskie przysmaki. – Zawsze chciałam otworzyć polski sklep. Poczuć się w Niemczech, trochę jak w domu – mówi w rozmowie z Deutsche Welle. Rodzinne strony opuściła z powodów zarobkowych. Samotnie wychowując córkę, uznała, że za Odrą czeka na nie lepsze życie.

Z dnia na dzień klienci zniknęli

W lokalu pani Izabeli wystarczy spędzić zaledwie kilka chwil, żeby poczuć, że to właściwa osoba na właściwym miejscu. Uśmiechnięta, rozgadana, szybko nawiązująca kontakt. Człowiek nie zdąży porządnie powiesić kurtki a na stoliku już czeka na niego aromatyczna kawa. Nic dziwnego, że jej piekarnia szybko zaczęła zdobywać klientów, zarówno wśród mieszkańców wsi, jak i Polaków, którzy licznie mieszkają w regionie. Tych drugich zachęcał szyld wystawiany codziennie obok drogi. "Zapraszamy na pyszne polskie ciasta i pierogi" – napisała na nim po polsku właścicielka.

Jeszcze na początku listopada wszystko szło znakomicie. Dramat zaczął się 17 listopada, kiedy z powodu remontu trakcji kolejowej droga, przy której znajduje się lokal Izabeli Seiler, została tymczasowo zamknięta. Objazd poprowadzono tak, że z dnia na dzień większość klientów zniknęła. Z innych miejscowości nie można do piekarni dojechać nawet na rowerze. O remoncie jeszcze nic nie wiedziała, gdy kilka miesięcy wcześniej większość swoich oszczędności przeznaczyła na urządzanie lokalu. – To nie jest "einfach" (proste) – pani Izabela miesza polskie i niemieckie słowa, szczególnie gdy emocje biorą górę. – Bez "Kunden" (klientów) sklep splajtuje – mówi.

Jednak Polka nie zamierza się poddawać. Od rozpoczęcia remontu drogi piekarnię otwiera tylko w weekendy. Utarg w tygodniu był bowiem zbyt mały. Żeby opłacić koszty utrzymania, zatrudniła się w niepełnym wymiarze u poprzedniego pracodawcy. – Nigdy nie prosiłam o pomoc, nie byłam w Jobcenter, nie brałam Hartz IV (niemiecki zasiłek dla bezrobotnych - red.) – podkreśla. Teraz też chce koniecznie udowodnić, że uda jej się pokonać przeciwności losu.

Izabela zaalarmowała lokalną prasę i mieszkańców. Wywalczyła, że przez okres świąt plac budowy zostanie uprzątnięty na tyle, żeby droga była znów przejezdna. Od czwartku do niedzieli stoi za ladą. Wolne zrobi sobie tylko w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia. Od 26 grudnia znów będzie sprzedawać, żeby wykorzystać czas otwarcia drogi i pokazać wszystkim, że jest na miejscu. No i żeby sprzedać czterdzieści kilogramów polskich wypieków.

– Zaryzykowałam, wzięłam dużo – mówi. Swoją słodką ofertę reklamuje także w internecie na grupach facebookowych tworzonych dla Polaków, którzy mieszkają w Hanowerze i innych miastach Dolnej Saksonii. To dla niej błyskawiczny egzamin z przedsiębiorczości.

Winiary czy Kielecki? Tysiąc słoików majonezu

Pani Izabela o swoim własnym biznesie marzyła zawsze, gdy odwiedzała polski sklep w Ronnenbergu na przedmieściach Hanoweru. To tam podczas zakupów myślała, że "też chciałaby prowadzić polski sklep". I nic dziwnego, bo lokal, który właścicielka Agata Klonowska prowadzi od 2015 roku, to prawdziwa polska instytucja. Przestronny, duży sklep, półki uginające się od towarów, stoiska z krajowymi gazetami, wieloosobowa obsługa i zadziwiająco dużo kupujących, jak na godzinę 12:00 w środę.

– Grudzień zarabia na cały rok – mówi Deutsche Welle właścicielka sklepu Agata Klonowska. W zasadzie to nie ma czasu na rozmowy z dziennikarzami. Jeszcze nie rozłożyła całego towaru, a za dziesięć minut ma przyjechać kolejny transport. Jednak na chwilę odkłada karton pełen słoików z ogórkami kiszonymi i relacjonuje szybko: – Barszcz, karpie, uszka, pierogi, im bliżej świąt, tym szybciej towar znika z półek.

Rekordowo sprzedaje się majonez. Sprzedaż w grudniu przekracza tysiąc słoików. – A który sprzedaje się lepiej: Winiary czy Kielecki? – pytamy o wieczny i nierozwiązywalny konflikt zwolenników tych dwóch marek. – U nas wygrywają Winiary – śmieje się Agata Klonowska.

Jak twierdzi, prowadzenie polskiego biznesu nie jest proste. Trzeba od razu reagować na nowinki na krajowym rynku. – Klienci oglądają krajową telewizję i jak tylko zobaczą reklamę, to już chcą, żeby nowy smak ptasiego mleczka był także u nas – tłumaczy. Jednak duża polonijna klientela i coraz większa grupa Niemców, którzy rozsmakowali się w polskich delikatesach, pozwala na rozwój. Pani Agata dwa lata temu otworzyła drugi sklep. Tym razem padło na Celle. – W Wigilię zamierzam odpocząć z rodziną po tym całym przedświątecznym szaleństwie – mówi. I choć w jej sklepie kupić można kilka rodzajów barszczu, to akurat ten wigilijny przysmak pani Agata przyrządzi sama.

"Nie poddam się"

Również pani Izabela obiecuje sobie chociaż w wigilijny wieczór odciąć się od problemów związanych z prowadzeniem piekarni: – To jest czas dla rodziny – podkreśla. Na stole będzie karp, sałatka, śledzie, pierogi. To potrawy, które pamięta jeszcze z czasów dzieciństwa. Z czasem jej rodzice i większość rodzeństwa również urządziło sobie życie w Dolnej Saksonii.

Razem z nimi świętować będzie też mąż Izabeli Christian. Polka wspomina, że dopiero krótko przed ich ślubem w listopadzie 2019 roku Christian przyjął chrzest i bierzmowanie. – Jestem katoliczką. Pewnego razu zaproponowałam, żeby poszedł ze mną do kościoła. On, ateista wychowany w Berlinie, był pod wielkim wrażeniem, że jesteśmy grupą, która wspólnie w coś wierzy – wspomina. Od tego czasu wraz z córką święta spędzają "po polsku". Wyjście na pasterkę o północy to obowiązkowy punkt programu.

A plany biznesowe na przyszły rok? – Na pewno się nie poddam. Za dużo już włożyłam w to miejsce. I czuję, że ludzie mnie wspierają – mówi. W tym momencie do piekarni wchodzi zwabiony zapalonym światłem klient. – Dziś jeszcze zamknięte, ale od jutra otwierają przejazd i sklep też będzie czynny – informuje go Izabela. – To dobrze. Przyjeżdża do mnie rodzina, więc będę miał duże zamówienie – uśmiecha się starszy mężczyzna. Na szczęście polskie serniki, makowce i inne pyszności czekają już w lodówce na klientów.

Przeczytaj także:

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (180)