PublicystykaNiemcy uznali swoją winę za Holokaust. To dyplomatyczne mistrzostwo

Niemcy uznali swoją winę za Holokaust. To dyplomatyczne mistrzostwo

Przyznając się do wyłącznej winy za Holokaust Niemcy nie tylko postąpili słusznie i przyzwoicie. Przy okazji upiekli też kilka pieczeni na jednym ogniu. To był dyplomatyczny majstersztyk, który otworzył Polsce furtkę do wyjścia z twarzą z kłopotliwej sytuacji.

Niemcy uznali swoją winę za Holokaust. To dyplomatyczne mistrzostwo
Źródło zdjęć: © East News | AFP PHOTO / Odd ANDERSEN
Oskar Górzyński

05.02.2018 | aktual.: 05.02.2018 12:38

Sigmar Gabriel nie jest powszechnie znany jako wirtuoz polityki. Jednak swoim ostatnim oświadczeniem pokazał, że jest znacznie zdolniejszym dyplomatą od swoich odpowiedników z Polski. Wystarczyło, że powiedział oczywistą rzecz:

"Nie ma najmniejszej wątpliwości, jeśli chodzi o to, kto był odpowiedzialny za obozy śmierci, kto je obsługiwał i mordował europejskich Żydów: byli to Niemcy. To zorganizowane masowe morderstwo zostało popełnione przez nasz naród i nikogo innego. Pojedynczy kolaboranci nic tu nie zmieniają" - czytamy w oświadczeniu szefa niemieckiej dyplomacji.

To słowa ze wszech miar słuszne, doniosłe i potrzebne. Gabriel stanął w ten sposób po "dobrej stronie historii". Ale była to jednocześnie również bardzo sprawna i sprytna zagrywka dyplomatyczna, za pomocą której za jednym zamachem Niemcy osiągnęli kilka celów.

Gabriel punktuje u wszystkich

Po pierwsze, okazali dobrą wolę względem Polski, neutralizując narrację o niemieckiej, antypolskiej perfidii i burząc o tym, że Berlin dąży do tego, by wybielić swoją historię. Efekt był natychmiastowy. W poniedziałek podziękował mu szef polskiego MSZ, zaś jego słowa znalazły się na okładce "Gazety Polskiej Codziennie". Ale swoim oświadczeniem Niemcy zapunktowali nie tylko u Polaków. Berlin pokazuje całemu światu, że ma odwagę zmierzyć się z własną historią i nie zamierza uciekać od odpowiedzialności (przynajmniej moralnej).

"Świadomość historycznej winy jest częścią tożsamości dzisiejszej niemieckiej tożsamości w naszym demokratycznym państwie i stanowi centralny konsensus wszystkich demokratycznych sił w naszym kraju" - napisał Gabriel.

Słowa te z wielką siłą kontrastują z postawą Polski, która dla zewnętrznego obserwatora sprawia wrażenie państwa chcącego ukryć wstydliwą przeszłość. To Niemcy, mimo że ponoszą winę za miliony ofiar, okazują się dziś zajmować moralnie wyższą pozycję.

Poparcie dla polskiej ustawy? Bynajmniej

Myliłby się też ten, kto uznałby głos Gabriela za wsparcie dla polskiej ustawy o IPN. Wręcz przeciwnie. Cały geniusz jego wypowiedzi polega na tym, że jest ona w istocie próbą odwiedzenia polskich władz od jej przyjęcia - a zarazem podania im ręki, by z całej sytuacji mogła wyjść z twarzą. Nie bez powodu w tekście oświadczenia szefa MSZ znalazło się to zdanie, często pomijane w relacjach polskich mediów:

"Jesteśmy przekonani, że tylko uważna analiza własnej historii może przynieść pojednanie. To oznacza, że ludzie, którzy doświadczyli nieznośnego cierpienia Szoah mogą w pełni mówić o tym cierpieniu". To dość czytelny przytyk do polskiej ustawy, której w Izraelu zarzuca się - niekoniecznie słusznie - że zabroni ofiarom polskich zbrodni mówić o swoich doświadczeniach.

To nie jedyny taki fragment. Ostatecznym argumentem jest ostatnie zdanie oświadczenia: "Polska może być spokojna, że każdy rodzaj falsyfikacji historii, tak jak termin 'polskie obozy koncentracyjne' spotka się z jasnym odrzuceniem i ostrym potępieniem".

Jaki jest sens tych słów? Ano taki, że polska ustawa nie jest potrzebna. Skoro Niemcy otwarcie przyznają się do swojej winy, przyjmują pełną odpowiedzialność za Holokaust i zapowiadają, że będą reagować na fałszowanie historii, to po co dodatkowo uchwalać ustawę, która budzi takie emocje i powoduje takie szkody? Dlatego oświadczenie Niemiec daje podstawę polskim władzom do wycofania się z błędu.

Czas na wnioski

Szanse, że Polska skorzysta z tej szansy, są niewielkie, bo dziura, w którą wkopał się PiS, może okazać się zbyt głęboka. Ktoś, kto zainwestował tak wiele w trąbienie o swojej podmiotowości, nieugiętości i sile, nie może sobie pozwolić na krok wstecz, nawet w obliczu wielkich kosztów. Tym bardziej nie może tego zrobić na skutek interwencji Niemiec.

Jednak ekipa "dobrej zmiany" wciąż może skorzystać na oświadczeniu Gabriela. W jaki sposób? Przede wszyskim wyciągając z niej prostą lekcję: dyplomacji nie należy prowadzić cepem. Bardziej subtelnymi zagraniami i sprytem można często ugrać znacznie więcej niż na biciu retorycznym cepem. Nowy szef polskiego MSZ zdaje się to rozumieć. Problem w tym, że jest otoczony samymi pałkarzami, a od niego samego niewiele zależy.

Drugą lekcję opisuje amerykańskie powiedzenie: "respect is commanded, not demanded"; szacunek się zdobywa, a nie o niego prosi. Człowiek, który domaga się szacunku i mówi o swej podmiotowość, nie budzi szacunku, lecz politowanie. Podobnie jest z państwami. Dlatego właśnie oświadczenie Niemców - biorące przecieżodpowiedzialność za jedną z największych w historii zbrodni - jest oznakiem siły, zaś nerwowe wzmożenie i utyskiwania rządzących polską - słabości. Najwyższy czas wyciągnąć wnioski.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
niemcysigmar gabrielreparacje
Zobacz także
Komentarze (1)