Niechlubny rekord narkomanii
Z Piotrem Jabłońskim, dyrektorem Biura ds. Narkomanii przy Ministerstwie Zdrowia rozmawia Paulina Nowosielska
09.03.2006 | aktual.: 09.03.2006 15:25
- Do tego, że w kolejnej szkole przyłapano ćpającego nastolatka, zdążyliśmy się już przyzwyczaić. I może o to chodzi. Może lepiej pogodzić się z myślą, że narkotyki były, są i będą obecne?
– Nie lubię takiego stawiania sprawy, choć z obecnością substancji odurzających w naszym życiu trzeba się pogodzić. Narkomania była już w Polsce przed wojną. Potem w latach 60. i 70. stała się problemem społecznym. Przestała dotykać pojedynczych ludzi czy tylko wybranych grup społecznych i z czasem przeszła w kolejną fazę. Przeistoczyła się w problem globalny, bo zaczęła ingerować w nasze życie na każdym kroku. I z czasem nam spowszedniała. W tym sensie, w jakim smutną normą stały się wypadki samochodowe.
- Właśnie opublikowany został najnowszy raport Międzynarodowego Organu Kontroli Środków Odurzających przy ONZ. Czy jest w nim coś, o czym mogliśmy jeszcze nie mieć pojęcia, coś nowego?
– Raport monitoruje sytuację światową na bieżąco. Nie wchodzi zbytnio w szczegóły, mówi raczej o trendach. Daje przykłady radzenia sobie z narkomanią na różne sposoby...
- I właśnie co do tych praktyk, to w raporcie pojawiło się określenie „uprawy alternatywne”. Brzmi trochę jak zabieranie przestępcom chleba.
– Ten termin dotyczy przede wszystkim Afganistanu, który jest największym na świecie producentem opium, oraz krajów Ameryki Południowej, znanych z wytwarzania kokainy. Chodzi o to, by przekonać tamtejszych rolników do uprawiania legalnych, alternatywnych do konopi i maku upraw i do zerwania kontaktów ze zorganizowaną, międzynarodową przestępczością. Ale do takiej totalnej zmiany stylu życia trzeba tych ludzi jakoś przekonać. Jak? Najlepiej pokazując, że z tego też będą pieniądze. A tu już ogromna rola innych państw, by stworzyły odpowiednią koniunkturę dla legalnych produktów rolnych.
- Ale rozumiem, że uprawy alternatywne nie dotyczą Polski, bo u nas na szczęście takich tradycji rodzinnych nie ma...
– Mieliśmy tradycję uprawy maku, z którego produkowano w latach 70. i 80. najbardziej wówczas popularny narkotyk – kompot. Ale na szczęście problem skutecznie udało się rozwiązać, wprowadzając gatunek maku nisko opiumowego. I z tej słomy makowej nie można już wyprodukować polskiej heroiny.
- Szkoda, że tych sukcesów nie mamy więcej. W opublikowanym właśnie raporcie znalazło się co prawda kilka słów o Polsce, ale trudno je uznać za pochlebne. Ponoć jesteśmy w absolutnej światowej czołówce producentów amfetaminy. Dorównujemy niemal Holandii. A co się tyczy czystości narkotyku, to deklasujemy konkurencję. No to mamy czym się pochwalić!
– Nie bardzo. To już kolejny raport, w którym jesteśmy wymieniani jako czołowy producent amfetaminy, obok Holandii i Belgii. I to jest bardzo niepokojące. Tym bardziej że produkcja nie idzie wyłącznie na rynek zachodnioeuropejski czy skandynawski. W znacznym stopniu trafia ona na rynek krajowy. Dlatego w innej części raportu Polska została odnotowana jako jeden z tych krajów, w których konsumpcja narkotyków syntetycznych jest ciągle bardzo wysoka. Skąd to się bierze? Duża podaż oznacza niską cenę. Ta z kolei przyciąga coraz to nowych chętnych. O skali tego zjawiska niech świadczy fakt, że choć policja z roku na rok konfiskuje coraz więcej amfetaminy i likwiduje coraz więcej laboratoriów, nie wpływa to na cenę narkotyku ani jego dostępność. - Raport napiętnował nas jeszcze za inną niezdrową skłonność. Ponoć coraz częściej i bez jakiejkolwiek kontroli sięgamy po leki, które z czasem mogą uzależniać.
– W tej części raport odnosi się do leków nasennych, uspokajających, które mogą zmieniać naszą świadomość. I uczą niezdrowej postawy, że zamiast rozwiązywać problemy, lepiej je od siebie odsuwać. Te leki często podawane są bez kontroli lekarza. Winni są też rodzice, którzy wyrabiają w dzieciach złe nawyki. Nieraz słyszę od uzależnionych młodych ludzi, że pierwsze pastylki na uspokojenie dostali właśnie od mamy czy taty.
- Nie dość, że sięgamy po narkotyki i leki, to coraz bardziej lubimy eksperymentować z różnymi mieszankami. Na przykład amfetamina zapijana mocnym drinkiem na dyskotece...
– Tak, wystarczy przeanalizować przypadki osób zgłaszających się do leczenia, by zauważyć ten trend. Różnica, jaka nastąpiła od połowy lat 90. do teraz, jest kolosalna. Wcześniej najwięcej pacjentów trafiało do poradni z rozpoznaniem stosowania opiatów. Teraz plagą jest politoksykomania. Czyli łączenie substancji legalnych, alkoholu i leków, z nielegalnymi narkotykami. Piwo z marihuaną, kokaina z wódką. Ludzie szukają nowych efektów. Niektórzy nauczyli się sterować swoją biologią. Co innego biorą rano, na pobudzenie. Co innego w ciągu dnia, by nastawić się na konkretne działanie. I jeszcze osobna mieszanka na wieczór, by zabłysnąć w knajpie czy dyskotece. Ludzie sięgający po narkotyki dysponują coraz większą wiedzą na ten temat.
- Na temat narkotyków i narkomanii nazbierało się sporo opinii, które uznajemy za pewniki. Na przykład, że osoba uzależniona jest automatycznie nosicielem wirusa HIV czy HVC. To stereotypy?
– Tak. Te opinie są nie tylko krzywdzące, ale i niebezpieczne dla nas. Lubimy myśleć, że te problemy nigdy nas nie dotkną, że daleko nam do tych ludzkich cieni z dworców kolejowych. Tymczasem świat się zmienia.
- A co z myśleniem, że narkotyki to wyłącznie problem miast, a wieś jest czysta?
– Kiedyś mówiło się o wielkich miastach, później o miasteczkach. Narkotyki to przede wszystkim problem miast, ale wszystkich. Obok Warszawy są więc na przykład Mińsk, Siedlce. Na wsi rzadziej mamy do czynienia z problemem narkotyków. Ale też trzeba pamiętać, że coraz więcej ludzi wyprowadza się do miast. Zmniejsza się też dystans kulturowy między dużymi aglomeracjami a tzw. prowincją.
- Od lat toczy się już zażarta dyskusja zwolenników i przeciwników legalizacji miękkich narkotyków. Polska najwyraźniej ostatnio skłania się ku zaostrzaniu przepisów. Czy taka postawa wyjdzie nam na dobre?
– Nie zgadzam się, że spór toczy się między zwolennikami a przeciwnikami legalizacji. Tak naprawdę nie spotkałem się w Polsce z jakimkolwiek poważnym głosem, który wypowiadałby się za legalizacją. W ogóle unikamy mówienia o tym, że są miękkie i twarde narkotyki. Raporty Europejskiego Centrum Monitorowania Narkotyków i Narkomanii mówią, że można odłożyć na półkę pogląd, że marihuana jest nieszkodliwą używką. W całej Europie wzrasta liczba osób cierpiących na zaburzenia wywołane marihuaną. - Czego więc dotyczą toczące się dyskusje?
– Były na przykład takie propozycje: przyjmijmy do wiadomości, że znaczne grupy naszego społeczeństwa używają narkotyków i zdepenalizujmy posiadanie na użytek własny. Ale takie głosy nie zyskały zbyt dużego poparcia.
- Pytanie tylko, czy to dobry kierunek myślenia. Czy sukcesy, o których mówią władze, nie są zwyczajnym mydleniem oczu? W końcu ciągle najczęściej łapani są drobni dilerzy lub ci, którzy mają narkotyki na użytek własny. Natomiast grube ryby pozostają bezkarne...
– Ale nasze prawo daje spore możliwości! Prawda, że w 2005 r. wykryto około 60 tys. przestępstw, z czego prawie 30 tys. dotyczyło artykułu mówiącego o posiadaniu narkotyków. Jednak istniejące prawo daje nam sposobność stosowania wobec przyłapanych osób rozwiązań alternatywnych. Prokurator, a potem sąd mogą kierować tych ludzi do udziału w programach edukacyjnych czy profilaktyczno-leczniczych. Bo nie chodzi wyłącznie o karę, lecz o zmianę świadomości. Niektórych udaje się uratować.
- Ale najwyraźniej nie wszystkich... Kiedyś plagą byli pijani przestępcy. Teraz coraz częściej słyszy się na sali sądowej: oskarżony działał pod wpływem środków odurzających. Czy to już wyraźne zagrożenie?
– Rzeczywiście, przybywa ludzi siadających za kierownicą po zażyciu narkotyku. Coraz więcej młodych ludzi po wpakowaniu w siebie jakiejś wybuchowej mieszanki dokonuje przestępstw. Te osoby stają się niebezpieczne nie tylko dla otoczenia, ale i dla siebie samych.
- Czasem uparcie stawiamy Polskę jako wzór do naśladowania dla innych państw. Że zgniły Zachód, że niereformowalny Wschód. A co z narkotykami? Czy też możemy o sobie mówić, że jesteśmy wyspą na morzu?
– Absolutnie nie! Żadne zjawisko społeczne nie zna granic. My stosunkowo późno w porównaniu z Zachodem zaczęliśmy doświadczać narkomanii jako problemu społecznego. Od niedawna dopiero mamy strukturalizowane działania z zainteresowaniem władz centralnych, samorządowych, organizacji pozarządowych. To okres najwyżej ostatnich kilku lat. Od niedawna szkoły, uczelnie wyższe i wojsko zaczęły pilniej przyglądać się problemowi uzależnień na własnym podwórku. Od niedawna mówi się też o przestępczości na tle narkotyków. Zarówno tej drobnej, jak i zorganizowanej.
- Krótko mówiąc, skoro nie udało nam się obronić, to musimy walczyć?
– Bardzo ostrzegałbym przed uznaniem nas za ofiarę. Mamy olbrzymie tradycje, jeżeli chodzi o nadużywanie alkoholu. Co do innych substancji uzależniających, to po wojnie najpierw był u nas klej. A potem wynaleźliśmy kompot, który stał się naszym niechlubnym hitem eksportowym na Wschód, do Rosji i Ukrainy. Z kolei teraz nasza amfetamina zalewa rynki zachodnie. Nie jesteśmy więc tylko ofiarą. Narobiliśmy w innych państwach wiele szkód.