Niebywały scenariusz dla Polski. Mogło być inaczej...
Gen. Wojciech Jaruzelski nie tylko wiedział, że Polsce nie grozi interwencja radziecka, ale nawet sam o nią prosił, mimo że Kreml wcale nie kwapił się do użycia siły. Tak przynajmniej wynika z dzienników prowadzonych przez adiutanta marszałka Wiktora Kulikowa, dowódcy wojsk Układu Warszawskiego, które ujawniono dwa lata temu. W ten sposób w dużej mierze został obalony mit "mniejszego zła", mającego nas uchronić przed wkroczeniem obcych wojsk. Czy gdyby nie wprowadzenie stanu wojennego, polska odwilż mogła rozpocząć się nie w 1989 roku, ale niemal dekadę wcześniej?
13.12.2011 | aktual.: 16.04.2014 08:26
Sensacyjną notatkę, która była zapisem rozmowy z nocy z 8 na 9 grudnia między gen. Jaruzelskim a marszałkiem Kulikowem, ujawnił przed dwoma laty w biuletynie IPN historyk prof. Antoni Dudek. Autorem dokumentu, znanego wcześniej jedynie we fragmentach, był gen. Wiktor Anoszkin, adiutant radzieckiego marszałka. Ów dokument rzucał zupełnie nowe światło na okoliczności wprowadzenia stanu wojennego w Polsce.
Anoszkin prowadził tak zwane dzienniki robocze, w których sporządzał notatki ze spotkań swojego szefa. Po raz pierwszy o tych tajemniczych dokumentach Polacy usłyszeli w 1997 r. podczas konferencji z udziałem obu wojskowych w podwarszawskiej Jachrance. Jak wspominał historyk prof. Andrzej Paczkowski, w pewnym momencie marszałek Kulikow zaczął wymachiwać zeszytem twierdząc, że znajdują się w nim dowody na to, że Jaruzelski domagał się radzieckiej pomocy na wypadek niepowodzenia stanu wojennego. Polski generał wszystkiemu zaprzeczył.
Część zapisków Anoszkina ujrzała światło dzienne, gdy w przerwie obrad amerykański historyk Mark Kramer zdołał wypożyczyć tajemniczy zeszyt i skserować jego fragmenty. Jednak do pełnego zapisu dotarł dopiero ponad dekadę później Dariusz Jabłoński, reżyser filmu dokumentalnego o płk. Ryszardzie Kuklińskim "Gry wojenne". Dokument przekazał IPN, a jego publikacją zajął się prof. Dudek.
Władze PRL zabiegały o "bratnią pomoc"?
Największą sensację wywołały notatki z rozmów, które odbyły się zaledwie kilka dni przed wprowadzeniem stanu wojennego. Według relacji Anoszkina, marszałek Kulikow dowiedział się od ambasadora ZSRR w Warszawie, iż na polecenie gen. Jaruzelskiego dzwonił do niego sekretarz KC PZPR, Mirosław Milewski, pytając m.in.: "Czy możemy liczyć na pomoc po linii wojskowej ze strony ZSRR?". Ambasador po skontaktowaniu się z centralą w Moskwie dał odpowiedź odmowną. Anoszkin opatrzył ją następującym komentarzem, nie wiadomo czy pochodzącym od Milewskiego, czy od niego samego: "To dla nas straszna nowina! Przez półtora roku paplanina o wprowadzeniu wojsk - wszystko odpadło. Jaka jest sytuacja Jaruzelskiego?".
W nocy z 8 na 9 grudnia odbyła się półtoragodzinna rozmowa, w trakcie której gen. Jaruzelski miał wprost zażądać od marszałka Kulikowa militarnego wsparcia. - Jeśli robotnicy wyjdą z zakładów pracy i zaczną dewastować komitety partyjne, organizować demonstracje uliczne itd. Gdyby to miało ogarnąć cały kraj, to wy (ZSRR) będziecie nam musieli pomóc. Sami nie damy sobie rady - miał powiedzieć. - Jeżeli nie starczy waszych sił, to pewnie trzeba będzie wykorzystać "Tarczę-80" - odparł radziecki dowódca, przypuszczalnie mając na myśli plan interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Polsce. Równocześnie dodał jednak, że "zapewne Wojsko Polskie samo poradzi sobie z tą garstką rewolucjonistów".
Jaruzelski nie był już tego taki pewien. Zauważył, że "na przykład Katowice liczą około 4 mln mieszkańców (chodzi o całą górnośląską aglomerację). To taka Finlandia, a wojska - jeśli nie liczyć dywizji obrony przeciwlotniczej - nie ma. Dlatego bez pomocy nie damy rady" - czytamy w notatce. Następnie polski generał otwarcie zagroził, że "byłoby gorzej, gdyby Polska wyszła z Układu Warszawskiego". Kulikow nie dał jednoznacznej odpowiedzi, czy państwa Układu Warszawskiego udzielą "bratniej pomocy" polskim komunistom, choć jednocześnie nie wykluczył takiej ewentualności. Argumentował, że "najpierw należy wykorzystać własne możliwości", a na koniec spotkania spytał, czy może zameldować Breżniewowi, że "podjęliście decyzję o przystąpieniu do realizacji planu?". Jaruzelski odpowiedział: "Tak, pod warunkiem, że udzielicie nam pomocy". Dzień później, 10 grudnia, zebrało się w Moskwie Biuro Polityczne KC PZPR, na którym zapadła decyzja, że interwencji w Polsce nie będzie.
Gen. Jaruzelski: to fałszerstwo!
Z notatek Anoszkina jasno wynika, że gen. Jaruzelski prawdopodobnie nie tylko zdawał sobie sprawę, że Polsce nie grozi radziecka interwencja, ale sam żądał od Rosjan wojskowej pomocy, choć ci wcale się do niej nie kwapili. Jest to o tyle istotne, że uchronienie kraju przed interwencją wojsk Układu Warszawskiego było koronnym argumentem usprawiedliwiającym wprowadzenie stanu wojennego.
Sam generał określił rewelacje z dzienników Anoszkina "odgrzewanym kotletem". Według niego, "każdy kto ma choć trochę oleju w głowie, widzi tu fałszerstwo". Dodał, że Kulikow "był jastrzębiem, zwolennikiem radzieckiej interwencji w Polsce". - I taki człowiek, będąc proszony o pomoc, nie podejmuje kroków, by tę prośbę spełnić? - pytał retorycznie Jaruzelski.
Jak wskazywał wtedy prof. Dudek, generał na różne sposoby starał się podważać wiarygodność dokumentu. Między innymi podnosił fakt, że w zeszycie brakuje notatek z kilku spotkań, do których doszło podczas pobytu marszałka Kulikowa w Polsce. Ponadto mówił, że zeszyt Anoszkina "aż roi się od sprzeczności i bredni" i "operuje on skrótami, strzępami myśli i haseł, zawiera różne dziwne adnotacje, w tym subiektywne wrażenia autora". Jak zauważył, "media powielają te bzdury cyklicznie w okolicy 13 grudnia". Historyk prof. Wojciech Roszkowski w rozmowie z Wirtualną Polską stwierdził jednak, że nie ma podstaw, aby nie wierzyć w autentyczność dzienników adiutanta marszałka Kulikowa. Według niego, ich ujawnienie nie było zamierzoną akcją polityczną. - Nie widzę tu jakiejś specjalnej politycznej motywacji, która by tłumaczyła na przykład sfałszowanie tego dokumentu - wyjaśnił prof. Roszkowski.
Breżniew liczył się z utratą Polski?
Lecz obawy przed radziecką interwencją nie były do końca bezzasadne. Polacy mieli świeżo w pamięci wydarzenia z Praskiej Wiosny '68 i brutalną interwencję wojsk Układu Warszawskiego, zresztą przy aktywnym udziale również polskich żołnierzy. Także wcześniejsze doświadczenia węgierskie z 1956 roku nie napawały optymizmem. Od czasów zdeptania czechosłowackiej rewolucji, w bloku komunistycznym obowiązywała okryta złą sławą doktryna Breżniewa (zwana też doktryną o ograniczonej suwerenności); zgodnie z nią ZSRR rościł sobie prawo do interwencji zbrojnej w każdej demokracji ludowej, w sytuacji gdy - jak ujął to sam Leonid Breżniew - "wewnętrzne lub zewnętrzne siły, wrogie wobec socjalizmu, usiłują zakłócić rozwój tego kraju i przywrócić ustrój kapitalistyczny". Pytanie tylko, czy w 1981 roku rzeczywiście wciąż było się czego bać?
W 2008 roku wydano dziennik Anatolija Czerniajewa, człowieka z kremlowskiego kręgu władzy, który na początku lat 80. był funkcjonariuszem w Wydziale Krajów Socjalistycznych KC KPZR, później zaś został doradcą Michaiła Gorbaczowa. W wydanych pod tytułem "Sowmiestnyj izchod. Dniewnik dwóch epoch. 1972–1991" (Wspólne wyjście. Dziennik dwóch epok) wspomnieniach, Czarniejew pisze, że na własne uszy słyszał, jak Leonid Breżniew mówił, że żadnej interwencji nie będzie. Mało tego, przywódca ZSRR rzekomo nawet liczył się z utratą Polski - jej wyjściem z bloku państw socjalistycznych i dołączeniem do grona krajów Zachodu. - Żadnej interwencji z naszej strony nie było i być nie mogło. Breżniew tego nie chciał. Inne sugestie były tylko szantażem ze strony Breżniewa - mówił niedawno w wywiadzie udzielonym miesięcznikowi "Focus Historia".
Zdaniem Czarniejewa, Jaruzelski znalazł się w trudnej sytuacji. - Czuł, że interwencji nie będzie, ale jej nie wykluczał. Powtarzam: nie wykluczał. To już jego sprawa, sprawa Polaków, jak oni odbierali te działania - mówił. Autor podkreślał, że nigdy nie było realnego zagrożenia, a wszelkie działania i ruchy Armii Radzieckiej były szantażem obliczonym na wywarcie presji. - Napisałem w dzienniku, że "Polacy to nie Szwejki", że będzie krwawa jatka, że to będzie coś strasznego. Nikt by się nie ośmielił ani tego zrobić, ani popierać. To było zawsze moje głębokie przekonanie. I teraz też. To po prostu nie mogło się wydarzyć. Ale oczywiście uprawiano szantaż. Nie tylko słowny: były ruchy wojsk, różne manewry - mówił Czarniejew.
"To stan wojenny zwiększał zagrożenie"
Również historyk prof. Wojciech Roszkowski uważa, że wbrew temu, co powtarza gen. Jaruzelski, Polsce nie groziła interwencja Moskwy i ta argumentacja nie trzyma się faktów. - Z tego co wiemy, to w listopadzie-grudniu 1981 roku na Kremlu absolutnie nie myślano o wejściu wojsk sowieckich do Polski, w związku z czym wprowadzenie stanu wojennego mogło tylko podwyższyć zagrożenie. Bo gdyby się on nie udawał, to wtedy mogłaby nastąpić interwencja radziecka. Więc jest zupełnie na odwrót, niż mówi generał - ocenił.
Skoro rzekome zagrożenie interwencją było jedynie wykorzystywanym przez władze PRL straszakiem, zasadne staje się pytanie, jak potoczyłby się wydarzenia, gdyby stanu wojennego nie było. - Budowanie takiego scenariusza, co by było gdyby, jest strasznie trudne. Związek Radziecki był w kłopotach, w takim wewnętrznym kryzysie i na pewno nie chciano dodatkowego kłopotu, jak interwencja w Afganistanie - zauważa prof. Roszkowski. I przypomina, że w 1981 Związek Radziecki już od dwóch lat był uwikłany w afgańską wojnę, która szła zupełnie nie po jego myśli. Z związku z powyższym, motywacja, żeby nie wchodzić do Polski, była bardzo solidna. - Żeby nie rozciągać tego frontu konfrontacji dodatkowo, zwłaszcza w Europie. Bo to mogło sowietom naprawdę mocno zaszkodzić - dodaje historyk.
Jakie zatem scenariusze były dla Polski możliwe? Według prof. Roszkowskiego istnieją przesłanki mogące świadczyć o tym, że jeszcze latem 1981 roku istniały w ZSRR pomysły pewnego rodzaju finlandyzacji Polski, czyli pozostawienia Warszawie swobody w polityce wewnętrznej, w zamian za ścisłe podporządkowanie polityki zagranicznej. Warunkiem miałoby być podtrzymanie linii komunikacyjnych do NRD. - Taki scenariusz podobno był, ja temu nie potrafię zaprzeczyć ani potwierdzić, ale wcale bym tego nie wykluczył - podsumował historyk w rozmowie z Wirtualną Polską.
Tomasz Bednarzak, Wirtualna Polska