Niebezpieczne konsekwencje Arabskiej Wiosny
Fale rewolucji, które w ubiegłym roku przetoczyły się przez Afrykę Północną i Bliski Wschód, miały zmyć dyktatorskie rządy w arabskich krajach i przynieść tam demokrację. Czy faktycznie tak się stało? Analityk Tomasz Otłowski jest sceptyczny. Podkreśla, że najwyraźniejszymi skutkami Arabskiej Wiosny są wzrost roli powiązanych z Al-Kaidą islamskich radykałów oraz zdobycie przez nich broni z plądrowanych arsenałów. Broni, która już niedługo może być użyta nie w walce o demokrację, ale w "świętej wojnie".
Arabska Wiosna na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej trwa już prawie półtora roku, co daje dobrą perspektywę dla podsumowania pierwszych geopolitycznych i strategicznych następstw tego procesu dla sytuacji w regionie. Wymienia się w tym kontekście wiele aspektów, od wzrostu znaczenia demokracji i roli zwykłych obywateli w życiu państw objętych rewolucjami, po skutki ekonomiczne, zmianę układu sił w regionie itd. Pomijając mniejszą lub większą zasadność wymienianych "korzyści" rewolt w krajach arabskich, wydaje się, że pomija się naprawdę istotne ich następstwa. Rzadko bowiem niestety mówi się na Zachodzie o jednym z najważniejszych skutków Arabskiej Wiosny, jakim jest wręcz dramatyczny wzrost wpływów politycznych islamskich ekstremistów w krajach regionu i zwiększenie ich zdolności operacyjnych, w tym również terrorystycznych.
Nie da się ukryć, że wszędzie tam, gdzie dotarła fala Arabskiej Wiosny, mamy do czynienia ze wzrostem pozycji politycznej i znaczenia ugrupowań islamskich ekstremistów. W Tunezji - kraju, w którym rozpoczęło się całe zamieszanie w świecie arabskim - islamiści z partii An-Nahda z marszu niemalże wygrali w ub. roku wybory do konstytuanty i choć nie zdobyli większości dającej im komfort samodzielnej władzy, to faktycznie rządzą na ulicach, zastraszając liberalną część społeczeństwa i turystów, a nawet mordując chrześcijańskich misjonarzy. Mnożą się również informacje o rosnącej aktywności w tym kraju komórek regionalnego odgałęzienia Al-Kaidy, jak AQIM (Al-Kaida Islamskiego Maghrebu), planujących zamachy na cudzoziemców. Na początku maja br. władze Izraela oficjalnie zaapelowały do swych obywateli, aby ze względu na wysoki poziom zagrożenia terrorystycznego w Tunezji unikali w najbliższym czasie podróży do tego kraju.
Podobnie jest w Egipcie, gdzie Bracia Muzułmanie - w prostej linii, w sensie ideologicznym i organizacyjnym, protoplaści Al-Kaidy - uzyskali w niedawnych wyborach silną reprezentację parlamentarną i liczą na udział w rządzeniu krajem. Tak jak w Tunezji, również i tu coraz wyraźniej daje się też zauważyć rosnący stopniowo, ale nieustannie wpływ radykalnych muzułmanów na codzienne funkcjonowanie ludzi, zwłaszcza na prowincji. Narasta presja na przestrzeganie tradycyjnych zasad życia, zgodnych z ortodoksyjną interpretacją islamu, coraz częstsze są przypadki szykanowania osób o liberalnych poglądach czy ataki na prodemokratycznych działaczy społecznych aktywnych podczas niedawnej rewolucji. Według doniesień portalu Middle East Newsline, opierających się na źródłach w egipskich służbach bezpieczeństwa, okazało się, że jednym z głównych liderów niedawnych protestów organizowanych przez islamistów w Kairze przeciwko władzy wojskowych jest niejaki Mohammad az-Zawahiri, starszy brat obecnego lidera Al-Kaidy, Ajmana.
Prawdziwe następstwa egipskiej odsłony Arabskiej Wiosny - niewiele mające wspólnego z demokracją, poszanowaniem praw człowieka i obywatela czy wolnością - jako pierwsi odczuli tamtejsi chrześcijanie, Koptowie. Ta stara społeczność wyznawców Chrystusa (znacznie starsza w Egipcie od islamu) stała się w ciągu minionego półrocza celem zajadłych prześladowań, ataków i zamachów terrorystycznych, nie mających precedensu w historii nowożytnego Egiptu. Smutne w tym kontekście jest to, że Zachód - w imię politycznej poprawności i unikania kolejnych sporów ze światem islamu - nie ma zamiaru brać w obronę prześladowanych w tym kraju chrześcijan, którzy nawet za czasów imperium otomańskiego cieszyli się większym bezpieczeństwem i swobodą wyznawania swej wiary, niż dzisiaj.
Sztandar Al-Kaidy
W Libii z kolei, gdzie rewolucja przybrała szczególnie burzliwy charakter, islamiści zyskali bodaj największy spośród państw w regionie rzeczywisty wpływ na nowe władze kraju. Objęli nie tylko ważne stanowiska w porewolucyjnych strukturach bezpieczeństwa (zwłaszcza na niższym i średnim szczeblu), ale też przejęli faktyczną władzę w wielu miastach i miasteczkach prowincji, szczególnie na wschodzie kraju. Za symboliczne można w tym kontekście uznać słynne już zdjęcie, opublikowane pół roku temu w mediach zachodnich, pokazujące czarny (barwa dżihadu!) sztandar z logo Al-Kaidy zatknięty na jednym z budynków nowej administracji rządowej w Bengazi.
Libijscy islamiści zawdzięczają tę mocną pozycję aktywności w strukturach "demokratycznej" opozycji podczas wojny z reżimem Muammara Kadafiego, w tym zwłaszcza swej sile militarnej. Choć na Zachodzie tego nie zauważano (a może nie chciano widzieć?), to od samego początku rebelii przeciwko reżimowi Kadafiego to właśnie islamiści - zarówno elementy dawnej Islamskiej Libijskiej Grupy Zbrojnej (LIFG), jak i Al-Kaidy Islamskiego Maghrebu (AQIM) - stanowili trzon sił walczących z armią rządową.
Nawet pod koniec wojny domowej w Libii, gdy władze rewolucyjne dysponowały już własnymi "siłami zbrojnymi", to jednak właśnie islamiści wciąż byli najbardziej skuteczni militarnie. Ostatecznie, cała rebelia zakończyła się zwycięstwem tylko dzięki sprawności i efektywności islamskich ekstremistów, którzy w sierpniu 2011 roku zdobyli - wraz z Berberami - stolicę kraju, Trypolis. Do dzisiaj duże połacie miasta znajdują się pod faktyczną kontrolą milicji islamistycznych, a ich częste starcia z Berberami (także "osiadłymi" w kilku dzielnicach Trypolisu) destabilizują sytuację bezpieczeństwa w stolicy, utrudniając proces polityczny w kraju.
W Libii, kraju niegdyś przyjaznym dla odmiennych wyznań i religii, zaczyna dziś dochodzić do prześladowań mniejszości religijnych. Cierpią najbardziej wyznawcy islamskiej sekty sufich, uznawani przez sunnickich islamistów za heretyków gorszych nawet od szyitów. Przy okazji dżihadyści niszczą też wszelkie ślady po obecności na terenie Libii tzw. salibi (arab. krzyżowców), jak nazywają dawnych brytyjskich czy włoskich okupantów. Kilka miesięcy temu świat obiegły amatorskie nagrania ukazujące islamistów bezczeszczących i niszczących cmentarze z czasów II wojny światowej, na których spoczywali brytyjscy i australijscy żołnierze polegli w walkach z Niemcami i Włochami. Kto wie, czy na fali tego szaleństwa za jakiś czas nie zostaną zniszczone i te cmentarze w Libii, gdzie - jak w Tobruku - pochowani są polscy żołnierze walczący w Afryce Północnej w czasie II wojny światowej? Rosnące wpływy islamistów
Listę państw regionu, dotkniętych "dobrodziejstwem" Arabskiej Wiosny w postaci wzrostu aktywności politycznej bądź militarnej ugrupowań islamistycznych, można zamknąć przykładami Jemenu i Syrii. W tym pierwszym przypadku miejscowe struktury Al-Kaidy Półwyspu Arabskiego (AQAP) - obecne w Jemenie od ponad dwóch dekad - zdołały dzięki politycznemu zamieszaniu w kraju i walce między rządem a opozycją opanować znaczne połacie jego obszaru na południu, włącznie z kilkoma dużymi miastami portowymi. W Syrii natomiast, gdzie antyrządowe wystąpienia przybrały już charakter zbrojnego powstania przeciwko władzy klanu Asadów, podobnie jak w Libii dominującą rolę w obozie rebeliantów zaczynają coraz wyraźniej odgrywać islamscy radykałowie z syryjskiego odłamu Braci Muzułmanów.
W Syrii, podobnie jak w Egipcie i Libii, pierwszymi ofiarami "nowego islamskiego ładu" stają się innowiercy, głównie chrześcijanie. Dopiero dziś, po niemal trzech miesiącach, na jaw zaczynają wychodzić szczegóły lutowo-marcowej rewolty "syryjskiej opozycji" w Homs. Okazuje się, że głównym zadaniem oddziałów opozycjonistów w tym mieście było nie tyle zwalczanie sił rządowych co… czystki etniczne na jego mieszkańcach, w dużej części chrześcijanach. O gwałtach i przemocy, która towarzyszyła wypędzaniu syryjskich chrześcijan z tego miasta przez syryjskich opozycjonistów, świat dopiero zaczyna się dowiadywać. I znowu, jak w przypadku egipskich Koptów, na razie nie ma żadnej reakcji.
Dla pełni obrazu sytuacji na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej po Arabskiej Wiośnie można jeszcze dodać, że nawet w państwach, które uniknęły bezpośredniego kontaktu z rewolucją, zauważa się w ostatnich miesiącach wyraźny wzrost aktywności terrorystycznej islamistów. Dobrymi przykładami mogą tu być Maroko i Algieria, gdzie aktywizują się struktury AQIM. Tylko w samym Maroku - kraju słynącym z tolerancji i swobód liberalnych na równi z Tunezją - w ostatnich czterech tygodniach zlikwidowano dwie duże komórki terrorystyczne Al-Kaidy, planujące ataki na turystów i obiekty rządowe. Zaś w sąsiedniej Algierii, gdzie od kilkunastu lat toczy się faktyczna wojna domowa, islamiści wyraźnie zwiększają tempo swych działań terrorystycznych, niesieni na fali sukcesów w całym regionie.
Rewolucyjne opróżnianie arsenałów
Sukcesy te odnoszą się nie tylko do aspektów politycznych czy strategicznych. To także bardzo wymierne, konkretne korzyści militarne, i to zarówno w aspekcie pozyskanego uzbrojenia, jak i szeroko rozumianej infrastruktury - baz, obozów szkoleniowych, punktów przerzutu ochotników itd. Trwające w regionie zawieruchy, wywołane wydarzeniami Arabskiej Wiosny, umożliwiły żywiołowy rozwój struktur islamistycznych, szczególnie tych największych i najbardziej doświadczonych, a więc związanych z Al-Kaidą, takich jak AQIM w Afryce Północnej czy AQAP w regionie Półwyspu Arabskiego. Grupy te zyskały setki nowych, i to już doświadczonych w walkach bojowników. Udało im się także pozyskać tysiące sztuk uzbrojenia ze zdobytych lub splądrowanych składów uzbrojenia armii libijskiej czy jemeńskiej. Jest już pewne, że np. komórki AQIM zdobyły w Libii wiele egzemplarzy przenośnych ręcznych wyrzutni rakiet przeciwlotniczych (tzw. MANPADs) - może tu chodzić nawet o tysiąc sztuk tego typu uzbrojenia, z czego co najmniej połowa może
być sprawna i gotowa do użycia. Zresztą spośród wszystkich regionalnych "franczyz" Al-Kaidy to chyba właśnie AQIM najbardziej wzmocniła w minionym roku swój potencjał militarny i kadrowy dzięki Arabskiej Wiośnie. Jej struktury nie tylko na dobre zakorzeniły się w Libii (zwłaszcza na pustynnym, niedostępnym południu tego kraju), ale też są w stanie wznowić aktywność w Algierii, Maroku, oraz rozszerzyć ją na Tunezję, Niger, Mali i Mauretanię.
Czytaj więcej o sytuacji w Jemenie: Walki rozerwą ten kraj?
Również struktury AQAP w Jemenie znacznie skorzystały w wymiarze militarnym na fali arabskich rewolucji. W ostatnich miesiącach zdobyły (zajmując szturmem kilka baz armii rządowej) kilkadziesiąt dział, ciężkich moździerzy, samochodów opancerzonych, a nawet czołgów, nie wspominając już nawet o lekkim uzbrojeniu i tonach amunicji. Zdobycz okazała się jednak dla jemeńskich islamistów dość kłopotliwa, zwłaszcza w zakresie obsługi i stosowania ciężkiego uzbrojenia w walce. Aby więc zdobyć potrzebną wiedzę, terroryści z AQAP uprowadzili kilkudziesięciu żołnierzy i oficerów sił rządowych, których zadaniem jest teraz odpowiednie przeszkolenie islamistów. Dodajmy, że także w Jemenie w ręce Al-Kaidy mogły wpaść przenośne środki obrony p-lot. Nie ma się przy tym co łudzić, że te olbrzymie ilości broni i sprzętu wojskowego, zdobytego przez islamistów w Libii, Jemenie czy ostatnio w Syrii, pozostaną wyłącznie w krajach swego pochodzenia. Już rok temu, w szczytowym okresie wojen domowych w Libii i Jemenie, raportowano z
regionu, że uzbrojenie z tych krajów trafia niemal we wszystkie regionalne punkty zapalne. Szczególnie w przypadku Afryki okazało się to czynnikiem o istotnym znaczeniu strategicznym, często poważnie naruszającym lokalne układy sił i równowagi lub też wpływającym na wzmożenie tlących się tu i ówdzie konfliktów (np. w Mali czy w Sudanie). Dziś broń "made in Libya" czy "made in Yemen" można znaleźć od Nigru i Mali po Sudan, Strefę Gazy i Syrię. Część źródeł podaje, że broń tę szmuglowano nawet do Afganistanu, brak jednak miarodajnych potwierdzeń tych rewelacji.
Broń chemiczna
Problem uzbrojenia i środków walki, zdobywanych przez islamskich ekstremistów w krajach objętych Arabską Wiosną, może być szczególnie istotny w przypadku Syrii. Państwo to, prócz znacznych ilości broni konwencjonalnej, dysponuje obecnie największym w szeroko ujętym regionie (a jak twierdzą niektórzy, nawet na świecie) arsenałem broni chemicznej. Szacuje się, że chodzi tu o ok. kilkaset ton sarinu - gazu paraliżująco-drgawkowego, oraz bliżej nieokreślone, choć zapewne całkiem znaczne, ilości gazu paraliżującego VX - środka 10-ciokrotnie bardziej toksycznego niż sarin. Co gorsza, syryjska armia dysponuje również szeroką gamą środków do przenoszenia tych czynników chemicznych - począwszy od pocisków artyleryjskich i granatów moździerzowych, przez bomby lotnicze, na rakietach balistycznych kończąc.
Czytaj również: Prawdziwa stawka w "grze o Syrię".
Zresztą, także w kategorii sił rakietowych Syria stanowi regionalną potęgę - żadne inne państwo na Bliskim Wschodzie nie ma w swym arsenale tylu pocisków balistycznych. Syryjski arsenał broni chemicznej rozproszony jest w co najmniej kilku miejscach w kraju i ryzyko, że jego część wpaść może w ręce rebeliantów, jest znaczne - a jak wskazano wyżej, duży odsetek syryjskich powstańców to islamiści, bezpośrednio powiązani z Al-Kaidą. Perspektywa zdobycia przez tę organizację nawet niewielkich ilości syryjskiej broni C - do tego w postaci gotowych już do użycia środków amunicyjnych - budzi największe przerażenie nie tylko wśród zachodnich ekspertów, ale także w Izraelu i w tych krajach regionu, które jak Arabia Saudyjska mają własne porachunki z dżihadystami. Czy to jednak nie dziwne, że kwestia syryjskich zapasów broni chemicznej nie przebija się w mediach zachodnich jako jeden z ważniejszych wątków analizy wydarzeń w Syrii ? Również zachodni decydenci zdają się bagatelizować ten problem.
"Dobrzy" i "źli" ekstremiści
Arabska Wiosna, co widać dziś już bardzo wyraźnie, nie zmierza więc w kierunku uczynienia z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu bardziej stabilnych i demokratycznych regionów. Nie zanosi się też, że w jej wyniku respektowanie praw człowieka i wolności obywatelskich w tej części świata będzie większe niż za czasów rządzących tam dotychczas reżimów, uważanych na Zachodzie za dyktatorskie (co zresztą nie przeszkadzało Europejczykom i Amerykanom utrzymywać z nimi ożywionych kontaktów politycznych i handlowych).
Póki co, najbardziej wymiernym i uchwytnym skutkiem rewolucji w kilku krajach arabskich jest żywiołowy wzrost roli społeczno-politycznej i wpływów islamskich radykałów, w dużej części powiązanych z Al-Kaidą i jej regionalnymi odgałęzieniami. Próby dywersyfikowania przez Zachód islamskich ekstremistów z Maghrebu i Bliskiego Wschodu na tych "dobrych" (np. z Tunezji i Egiptu), którzy zamiast wysadzać się w imię Allaha wzięli udział w wyborach; i na tych "złych" (np. Al-Kaida), którzy stosują tylko terror, są śmieszne i pozbawione sensu.
Należy bowiem pamiętać, że jedni i drudzy walczą dokładnie o to samo - o ustanowienie w krajach regionu islamskiego porządku społeczno-politycznego opartego o tradycyjny system prawodawczo-normatywny, czyli szariat (w jego najbardziej konserwatywnym wydaniu). I jedni, i drudzy mają też na celu przede wszystkim zjednoczenie wszystkich ziem i państw islamu (ummy) w jeden organizm polityczny - odrodzony kalifat. Wreszcie i jedni, i drudzy prowadzą dżihad - świętą wojnę, której celem jest rozkwit i dominacja islamu na całym świecie, zgodnie z wytycznymi proroka Mahometa. To, że część z nich - jak tunezyjska An-Nahda - unika dziś stosowania terroru i wchodzi do polityki, jest jedynie taktyczną zagrywką, próbą osiągnięcia swych celów przy pomocy najłatwiejszych z wyboru w danym momencie środków (a więc oficjalnej polityki państwowej w dobie porewolucyjnych przemian). Gdy te próby zawiodą (a można powiedzieć, że już zawodzą, wszak islamiści nie zdobyli w powszechnych wyborach w Tunezji i Egipcie bezwzględnej
większości), ugrupowania te - lub ich części - najpewniej sięgną po metody terrorystyczne. A wtedy bardzo pomocne islamistom okażą się potężne arsenały, zdobyte w czasie Arabskiej Wiosny. I oby chodziło tu tylko o zasoby broni konwencjonalnej.
Tomasz Otłowski dla Wirtualnej Polski