"Nie wiedziałam, że mnie wysterylizują"
Wioletta Woźna, której po porodzie w szpitalu w Szamotułach odebrano dziecko i którą poddano sterylizacji potwierdziła w prokuraturze, że nie miała pojęcia o tym, że taki zabieg zostanie wykonany. Prokuratura Rejonowa w Szamotułach prowadzi śledztwo, które ma wyjaśnić, czy zabieg ubezpłodnienia był przeprowadzony zgodnie z prawem.
01.09.2009 | aktual.: 01.09.2009 16:16
Kobiecie tuż po narodzinach dziecka odebrano córkę i przekazano rodzinie zastępczej. W ubiegłym tygodniu okazało się, że po porodzie kobieta została poddana zabiegowi sterylizacji. Jak twierdzi ona sama, o ubezpłodnieniu nie miała pojęcia. Jest też przekonana, że żadnych dokumentów dotyczących sterylizacji nie podpisywała.
Dyrekcja szpitala przekonuje, że kobieta przed porodem podpisała wszelkie wymagane zgody. W piątek prokuratura zdecydowała się wszcząć śledztwo z urzędu w sprawie pozbawienia płodności Wioletty Woźnej. Tego dnia przesłuchany został personel szpitala i zabezpieczona dokumentacja medyczna. Prokuratura potwierdza, że z dokumentacji szpitala wynika, iż Woźna wyraziła pisemnie zgodę na operację cesarskiego cięcia oraz tzw. "rozszerzenie zabiegu" związane z ewentualnymi komplikacjami.
Jak poinformowała rzecznik Prokuratury Okręgowej w Poznaniu Magdalena Mazur-Prus, Wioletta Woźna w trakcie przesłuchania powtórzyła, że nie została poinformowana o zabiegu sterylizacji.
- Kobietę poinformowano, że zostanie przeprowadzone cesarskie cięcie. To była dla niej nowa sytuacja, bo wcześniej rodziła dzieci siłami natury. Nie poinformowano jej za to, że możliwy będzie zabieg sterylizacji, taka informacja nie została jej przekazana również później, po porodzie i po zabiegu. Jak twierdzi Wioletta Woźna, o tym że taki zabieg się odbył dowiedziała się z dokumentacji medycznej już w domu - powiedziała Mazur-Prus.
Andrzej Leja, zastępca dyrektora Szpitala Powiatowego w Szamotułach odmówił skomentowania informacji przekazanych prokuraturze przez Wiolettę Woźną. Potwierdził, że w dokumentach medycznych są jej podpisy, zaś kobieta została odpowiednio poinformowana przez personel.
Według prawa, osoba powodująca ciężki uszczerbek na zdrowiu w postaci pozbawienia płodności podlega karze pozbawienia wolności od roku do 10 lat.
Zgodnie za art. 35. ustawy o zawodzie lekarza i lekarza dentysty, jeżeli w trakcie wykonywania zabiegu operacyjnego albo stosowania metody leczniczej lub diagnostycznej wystąpią okoliczności, których nieuwzględnienie groziłoby pacjentowi niebezpieczeństwem utraty życia, ciężkim uszkodzeniem ciała lub ciężkim rozstrojem zdrowia, a nie ma możliwości niezwłocznie uzyskać zgody pacjenta lub jego przedstawiciela ustawowego, lekarz ma prawo, bez uzyskania tej zgody, zmienić zakres zabiegu bądź metody leczenia lub diagnostyki w sposób umożliwiający uwzględnienie tych okoliczności.
W lipcu Sąd Rejonowy w Szamotułach zdecydował o odebraniu kobiecie po porodzie jej córki Róży i przekazaniu dziecka rodzinie zastępczej, na podstawie sprawozdań z kuratorskiego nadzoru nad rodziną. Sądowa kurator stwierdziła niewydolność wychowawczo-opiekuńczą matki małoletnich dzieci i oceniła, że nie daje ona gwarancji prawidłowego spełniania funkcji rodzica w przypadku opieki nad noworodkiem.
Przed tygodniem Sąd Okręgowy w Poznaniu oddalił pierwsze zażalenie na decyzję o przekazaniu noworodka rodzinie zastępczej. Uzasadnił to dobrem dziecka, wskazując na pasywność matki w sprawowaniu opieki rodzicielskiej oraz brak czasu ojca dziecka.
Tymczasem zmieniła się sytuacja prawna nowo narodzonej dziewczynki. Jej rodzice nie są małżeństwem, ale ojciec uznał Różę i ma on obecnie pełnię praw rodzicielskich, zatem dziecko powinno wrócić do domu - wyjaśniła reprezentująca rodzinę mec. Małgorzata Heller-Kaczmarska. Dlatego też skierowała do szamotulskiego sądu ponowny wniosek o uchylenie decyzji o przekazaniu noworodka do rodziny zastępczej. Sąd rozpatrzy go 18 września.
W sprawę odebranego rodzicom noworodka z Błot Wielkich włączyli się zarówno Rzecznik Praw Dziecka, jak i Rzecznik Praw Obywatelskich. Nadzorem sprawę objął minister sprawiedliwości Andrzej Czuma, który zlecił Prokuraturze Apelacyjnej w Poznaniu zapoznanie się z jej aktami. Wcześniej list w obronie rodziny małej Róży z prośbą o pomoc i dokładne zbadanie całej sprawy wysłali do niego mieszkańcy Błot Wielkich. Podobne listy skierowali też do prezydenta i premiera.