ŚwiatNie wiedzą kim są: Polakami czy Włochami

Nie wiedzą kim są: Polakami czy Włochami

Dzieci z polskich rodzin imigranckich, które urodziły się na obczyźnie mają poważne kłopoty z tożsamością. Nie wiedzą czy są Polakami, czy Włochami. Chodzą jednocześnie do włoskiej i polskiej szkoły. Rodzice przyznają, że to dla ich pociech ogromne obciążenie, ale zdają sobie sprawę z tego, że być może będą musieli wrócić do Polski. Póki, co biegają od szkoły do szkoły, a dzieciaki uczą się po 12 godzin dziennie, zasypiając nad kolacją ze zmęczenia.

Nie wiedzą kim są: Polakami czy Włochami
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

19.09.2011 | aktual.: 20.09.2011 08:02

Pierwszy dzwonek zadzwonił dla klasy IV b. "Zadzwonił" tylko symbolicznie, bo jak wszystko we Włoszech, także zajęcia w salkach przy Vicolo Doria 6 b, nieopodal Placu Weneckiego, rozpoczynają się bez pośpiechu i na dużym luzie. Lekcje języka polskiego i wiedzy o Polsce dla uczniów tej klasy podstawowej będą odbywać się raz w tygodniu w każdy czwartek, ale za to 5 godzin z przerwami. W pozostałe dni tygodnia, zajęcia równie długie i intensywne będą miały inne klasy.

Przed drzwiami czeka tylko trzech uczniów z mamami. Po piątej przychodzi tatuś w kombinezonie hydraulika i zostawia swoją córkę, gdyż musi pędzić do pracy. Później jeszcze jeden rodzic przyprowadza dziecko z dużym opóźnieniem i też biegnie pracować. Spóźnialstwo i skromna liczba uczniów na pierwszych zajęciach w drugiej siedzibie Zespołu Szkół Ogólnokształcących (ZSO) im. Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, to nie bynajmniej wina rodziców, którym udzieliła się włoska beztroska. Problem jest bardziej skomplikowany.

Stojąc pod drzwiami pomieszczeń, które dawniej należały do Polskiej Akademii Nauk, a dziś przeszły w ręce ZSO przy Ambasadzie RP w Rzymie, myślę o tym, że właśnie tutaj 13 lat temu spotkałam wielkiego polskiego pisarza, którego szkoła nosi dziś imię.

Dłuższe wakacje, dłużej lekcje

We Włoszech rok szkolny kończy się już na początku czerwca i zaczyna w połowie września. Powodem prawie 3,5 miesięcznych wakacji są upały. Niektórzy chcieliby, aby wakacje letnie trwały nawet 4 miesiące, zwłaszcza, że w połowie września na dworze jest nawet 35 stopni w cieniu i pot leje się z człowieka strumieniami. W takich warunkach trudno jest pracować, a co dopiero uczyć się, zwłaszcza w młodym wieku. Co jednak rodzice, którzy muszą zarabiać na chleb, mają zrobić z dziećmi przez tak długi czas?

W słonecznej Italii uczniowie mają więcej wakacji niż w Polsce. Nie znaczy to jednak, że się mniej uczą. Kiedy trwa rok szkolny, spędzają w szkole prawie cały dzień, nawet do 18 i mają bardzo dużo zajęć.

Żeby dzieci polskich imigrantów mogły przychodzić do polskiej szkoły, muszą być zwalniane przez rodziców z zajęć we włoskiej szkole. I to jest powód, dla którego na pierwszych lekcjach dla IV b jest tylko kilku uczniów i niektórzy się spóźnili. Ze zwalnianiem z włoskiej szkoły nie ma problemów, bo zgodnie z rozporządzeniem Unii Europejskiej, każdy ma prawo do nauki języka i kultury ojczystej. Wystarczy wziąć zaświadczenie z sekretariatu ZSO i dać włoskiej nauczycielce.

- Niestety moje dziecko ma w czwartki o 15 lekcję włoskiego, która jest bardzo ważna - dlatego się spóźniliśmy dzisiaj. Nie wiem, co robić. Chcę, aby mój syn uczył się polskiego, ale on się tu urodził i włoski jest dla niego pierwszym językiem - mówi tata, który przyszedł przed piątą.

Kłopoty z tożsamością

- Większość dzieci, zwłaszcza tych młodszych, które przychodzą do polskiej szkoły urodziło się już we Włoszech. Włoski jest, więc ich pierwszym językiem "ojczystym". Choć w domu rozmawia się po polsku, na ulicy i w szkole mówi się po włosku. Nawet na przerwach, kiedy kończymy zajęcia z polskiego, dzieci rozmawiają ze sobą po włosku, bo to jest dla nich naturalne - tłumaczy mi polonistka, która prowadzi zajęcia w ZSO.

Dzieci z polskich rodzin imigranckich, które urodziły się na obczyźnie mają poważne kłopoty z tożsamością. Nie wiedzą czy są Polakami, czy Włochami. Najczęściej są zawstydzone i nie odpowiadają, gdy mówi się do nich szybko po polsku, bo po prostu nie rozumieją. Szkoła polska w Rzymie prowadzi też swój blog pod śmiesznym, ale wymownym tytułem "Belkotanie". Można w nim przeczytać wzruszające i bardzo prawdziwe przemyślenia młodych "obywateli świata", uczniów ZSO im Herlinga-Grudzińskiego.

"Kochany pamiętniczku, od dziś będę do Ciebie pisać, chciałam Ci opowiedzieć moją historię. Moja mama jest Polką a mój tata jest Włochem, dlatego też czuje się zarówno Polką jak Włoszką, /zależy od kontekstu/" - napisała Zuza. "Drogi Pamiętniku. To znowu Ja, siedemnastoletnia Polka, mieszkająca w Rzymie, we Włoszech, zagubiona w swoich młodzieżowych problemach, której zadaje się, po raz setny, to samo pytanie: kim jesteś? Polką czy Włoszką? A może czujesz się obywatelką świata?" - zastanawia się Kasia

"Według mnie w dzisiejszych czasach trudno jest mówić o byciu Polakiem, dlatego że globalizacja i kontakt z innymi kulturami sprawiły, że świat stał się jedna małą wioską" - twierdzi Stefan.

Granice w świecie bez granic

Choć dzieci polskich imigrantów urodzonych we Włoszech najchętniej czują się obywatelami świat, znalezienie własnego miejsca i potwierdzenie własnej tożsamości nie jest wcale łatwe w młodym wieku. Jest się zawsze "obcym" i we Włoszech i w Polsce. - Włosi nie są rasistami z natury, choć teraz, w dobie kryzysu te uczucia narastają. Dzieci powtarzają to, co słyszą w domu. Wielu Włochów mówi, że bezrobocie to wina "stranierów" (obcych). Rośnie, więc uczucie nieufności do obcych. Choć nasze dzieci urodziły się we Włoszech i praktycznie są Włochami, coraz częściej słyszą w szkole, że są "straniero" - tłumaczy mi jedna z mam.

- Polskie dzieci bardzo dobrze się uczą, lepiej niż włoskie i są grzeczniejsze. Dlatego są w końcu akceptowane w szkole i Włosi się z nimi przyjaźnią. Nie jest tak jednak ze wszystkimi obcokrajowcami. W klasie mojego dziecka były dwie rumuńskie Cyganki - nikt się z nimi nie bawił i nawet nie rozmawiał. Siedziały zawsze same w ostatniej ławce. W końcu ojciec zabrał je ze szkoły - opowiada mi inna mama, gdy dyskutujemy pod drzwiami.

- Wielokulturowość Włochów to mit. Rodzice zapisując dzieci do szkoły wiedzą, że w klasie A nie ma wcale obcokrajowców. Im dalsza litera alfabetu, tym gorsza klasa i więcej dzieci imigrantów. Niektórzy Włosi nie chcą do tych klas posyłać dzieci, więc w czasie zapisów do szkoły jest zawsze wielka rywalizacja, aby dostać się do najlepszej klasy - tłumaczy mi inny rodzic.

Nie wracać czy wracać?

Polskie dzieci na długie wakacje zwykle jeżdżą do Polski, nawet, gdy rodzice pracują we Włoszech. Wiele z nich wcale nie chce wracać później do Włoch, bo w Polsce jest gdzie i z kim się bawić, a tutaj nie. - My mamy w Polsce podwórka, parki, place zabaw i piaskownice, gdzie zawsze bawi się razem dużo dzieci. Tutaj, zwłaszcza w tak dużym mieście jak Rzym nie ma tego. Kiedy nie ma jeszcze szkoły i ja pracuję, moje dziecko siedzi zamknięte w domu, bo przecież nie wypuszczę je samo na ulicę - opowiada mi polska mama, która we Włoszech sprząta na godziny i nie może poświęcać zbyt wiele czasu swojemu synowi.

- Niestety, kiedy zacznie się włoska szkoła, dzieci mają bardzo dużo zajęć. Muszą się bardzo dużo uczyć i odrabiać lekcje. Przyprowadzanie ich dodatkowo do polskiej szkoły na 5 godzin raz w tygodniu jest dla nich dużym obciążeniem i wysiłkiem. Moje dziecko spędza wtedy w szkole 12 godzin. Kiedy wracamy do domu, zasypia. Nie posyłałabym go do polskiej szkoły w Rzymie, ale nie wiem, czy nie będziemy wracać do kraju - mówi inna Polka, z którą pytam, dlaczego zdecydowała się zapisać dziecko do polskiej szkoły.

Dziś sytuacja we Włoszech jest bardzo trudna. Jest straszny kryzys. Jest coraz trudniej o pracę i coraz drożej. Dla mojego dziecka natomiast nie widzę w tym kraju żadnej przyszłości. Myślę, że większe szanse ma w Polsce, znając dwa języki - dodaje.

Nie wracać czy wracać do kraju dla dobra własnych dzieci? - oto dylemat, który coraz bardziej gnębi wielu polskich imigrantów we Włoszech.

Początki polskiej szkoły we Włoszech

Przy Ambasadzie RP w Rzymie już od 1995 r., funkcjonował punkt konsultacyjny. W tamtym okresie we Włoszech było bardzo wielu imigrantów polskich, którzy przyjechali tu do pracy. Do szkoły chodziło jednak tylko 20-30 dzieci, które realizowały tok kształcenia na odległość. Uczniami były dzieci dyplomatów polskich delegowanych z kraju. Lekcje odbywały się raz w miesiącu w ogrodach Ambasady. Nie było tablic, ławek, ani krzeseł. Jednak z czasem zaczęły uczęszczać do niej dzieci imigrantów, także tych, którzy przybyli tu w latach 90-tych w celach zarobkowych. Decyzją Ministra Edukacji Narodowej z dnia 5 maja 1998 r. w miejsce Szkolnego Punktu Konsultacyjnego został utworzony Zespół Szkół Ogólnokształcących przy Ambasadzie RP w Rzymie. 16 października 2003 r. nadano placówce imię Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Do Zespołu Szkół uczęszcza, co roku kilkaset dzieci w wieku od 9 do 18 lat. W ubiegłym roku klasy liczyły od 7 do 24 osób. Dziś większość uczniów to dzieci ostatniej generacji imigrantów przybyłych do Włoch
- tzw. "zarobkowych".

Z Rzymu dla polonia.wp.pl
Agnieszka Zakrzewicz

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)